niedziela, 15 września 2013

SIERPNIOWE WOJAŻE cz.1

Trudno mi wejść w jakikolwiek rytm pisania.  Mam dość dużo zleceń  i zapominam o blogu. Śpieszę, by zdążyć na koniec miesiąca, gdyż, dzięki uprzejmości Maszki, będę mogła ominąć pocztową drogę dla moich prac, a wszystkie zamówienia są z Polski.
Szkoda mi jednak zapomnieć pewnych obrazów, wrażeń, miejsc, ludzi. 

W końcu mogę przejść do następnego miesiąca, nie bacząc na jeden wpis, ale ten może poczekać.
Sierpień, niesamowicie intensywny, był istnym przekładańcem spotkań, wspólnych posiłków, wycieczek, malowania i ... sama nie wiem, czego jeszcze.  
Ze względu na gości, nie byłam właściwie w żadnym nowym miejscu. Ale, przecież wracając do tych samych miast i miasteczek można zobaczyć coś nowego, inne światło, nowy detal.
Jedna wyprawa rozłożyła się na dwa dni, gdyż jechaliśmy z naszymi gośćmi w odwiedziny z noclegiem do znajomych za Sieną. 
Wymyśliłam trasę niemal oczywistą, zwłaszcza w tamtą stronę. Nasi goście szybko zrozumieli, skąd taki pomysł, by jechać nie najkrótszą drogą. 
Najpierw był bardzo niespodziewany dla nich zjazd z autostrady i hołd oddany Orianie Fallaci pochowanej na Cimitero degli Allori we Florencji.

Pierwszy dłuższy przystanek ulokował się w Pienzy, zwiedziliśmy katedrę, ogród w Palazzo Piccolomini, obeszliśmy miasteczko, podziwiając, oczywiście, panoramę rozciągającą się poza miastem.
Pierwszy raz spostrzegłam, że wieża ratuszowa jest kopią tej florenckiej z Palazzo Vecchio. 


W czasie "wolnym", który goście zamienili głównie na serowe szaleństwo, weszłam do stojącego po drugiej stronie Palazzo Piccolomini kościoła  pod wezwaniem św. Franciszka z XIII wieku.
Dużo tu gotyku, takiego z toskańskim zabarwieniem, czyli mało strzelistego, prostego.
Zachwyciłam się zachowanymi freskami i zastanawiałam, dlaczego ja tu nigdy wcześniej nie zajrzałam?

Zbliżała się pora obiadowa, ale chcieliśmy zjeść bliżej następnego punktu wycieczki. 
Po drodze podziwaliśmy zawsze zachwycającą Val d'Orcię. 
A posiłek, pyszny, którego przebojem były flaki z szafranem (brrr!, ja wolałam królika - mniam!), zjedliśmy w Montalcino. Tym razem nie było żadnego zwiedzania, tylko krótki spacer, bo przed dotarciem do naszych gospodarzy koniecznie chciałam pokazać gościom Sant'Antimo. 
Chyba się domyślacie, że to był dobry wybór. Ja widziałam to po minach gości i potem po ociąganiu się z wyjazdem. Ale czas płynął nieubłaganie. 
Zresztą czekała nas wspaniała uczta, i ta dosłowna i słowna. Mądrym rozmowom Polaków nie było końca, byłam jedną z pierwszych, która nie wytrzymała  walki z sennością. A po równie rozciągniętym śniadaniu ruszyliśmy w drogę powrotną. 

Tym razem pokazaliśmy naszym szacownym gościom trzy toskańskie atrakcje.

Zaczęliśmy od niedalekiego San Galgano (obecnie wstęp płatny, 2 euro). Nie odpuściliśmy też Kaplicy Montesiepi, tej w której wyeksponowany jest miecz wbity w skałę.



Potem klucząc zwyczajnymi drogami dojechaliśmy do Colle di Val d'Elsa. Na razie mało mi znane, tylko z jednej wizyty. 
Dzięki GPS i źle ustawionym znakom zajechaliśmy nie na znany mi parking, z którego wyjeżdża się windą, ale od strony wcześniej niewidzianej przeze mnie bramy otwierającej Via Gracco del Secco.

Dzięki temu zobaczyliśmy też kościół Św. Katarzyny. 
Zadbany, spokojny, wyważony w proporcjach, ale wszystkie wrażenia przeważyło oratorium przyległe do świątyni, a w nim rzeźbiona grupa Opłakiwania Chrystusa z XVI wieku, to polichromowana terakota. Weszliśmy w momencie spektakularnym dla rzeźby, promienie słońca padające przez okno oświetlały właśnie figurę Zbawiciela.
Nie mogłam oczu oderwać od tych rzeźb, muszę tam jeszcze wrócić!
Spacer po Colle zakończyliśmy w katedrze.
Przedziwnym trafem znowu skoncentrowałam się nie na świątyni, ale na oratorium, tym razem nie tyle przyległym do kościoła, co umieszczonym w podziemiach z osobnym wejściem po prawej stronie budynku. 
Zaskakujące miejsce. Znane jest pod nazwą Krypta Misericordii. 
W czasach, gdy Cole di Val d'Elsa stało się siedzibą biskupstwa, trzeba było wybudować katedrę. W wyznaczonym miejscu znajdował się cmentarz. Po uporządkowaniu terenu powstały podziemne  pomieszczenia, którymi zajęła się Misericordia - rodzaj przedsiębiorstwa pogrzebowego, choć nie tylko. Pisałam o tym już kiedyś, Misericordia jest bractwem zajmującym się najkrócej mówiąc uczynkami miłosiernymi co do ciała.  Obecnie jest to instytucja świecka, lecz działa w wielu miejscach nieprzerwanie od kilkuset lat. Kaplica w podziemiach katedry jest XVII i XVIII wieczną wersją realizacji nakazu, by zmarłych pochować.
Łudzi wzrok, na początku wydaje się, że mamy do czynienia z późnobarokową dekoracją, w której dominują wszelkiego rodzaju anioły. Taaa, tylko, że to czaszki, kościotrupy, albo ludzie w ogniach piekielnych wołający pomocy anielskiej.
Nawet pięknie zdobiona kapa nie pozostawia żadnej wątpliwości, do czego służyła. Okrywano nią trumny. 
Z Colle wyruszyliśmy do Certaldo na obowiązkowe cappuccino, bez względu na porę dnia. 
Tym razem poprosiliśmy barmana, by uhonorował naszych gości i umieścił na piance znaki ich profesji, inicjały, czy też podkreślił romatyczny charakter najmłodszej części ekipy.
Oto, jak wywiązał się z zadania:
Na kolację zatrzymaliśmy się u Chichibio. Jak zwykle, jedzenie bez zarzutu i przemiła obsługa. Po skosztowaniu na deser sera z marmoladą z czerownej cebuli, uprawianej w okolicy, nie mogliśmy się oprzeć i kupiliśmy do domu świeżo wyprodukowaną marmoladę. Nieśliśmy jeszcze ciepłe słoiczki, a ja postanowienie: muszę w końcu sama zrobić taką marmoladę!
Kiedyś ...
Całą wycieczkę zakończyliśmy spacerem po Certaldo, oświetlonym zachodzącym słońcem, a potem już tylko lampami.


Drugi  sierpniowy wypad, który chcę zapamiętać, był poza Toskanię, więc opiszę go w osobnym artykule.

28 komentarzy:

  1. Po co ja tu wlazłam, nie zasnę teraz z tęsknoty((((
    Byłaś w moim"Colle.." Auuuuu....jak często wracam myślami do spacerów. Aleja cyprysowa i stare miasteczko, to znam na pamięć po omacku prawie. Za kazdym pobytem wszystko jeszcze piękniejsze..

    Małgosiu Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cały czas chodziłaś obok moich myśli, szkoda, że nie obok ciała :)

      Usuń
  2. A u CIEBIE znów cuda... Każda zmiana jeszcze piekniejsza!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ miałaś bogaty sierpień! Piękne widoki, tymi wszystkimi cudami narobiłaś apetytu!
    Serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. No i jak zwykle urzekające swoim pięknem zdjęcia i opisy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Och, a ja byłam w Pienzie niedawno i też podziwiałam ta katedrę i zachwycałam się zapachem sera, który się roznosił po całym miasteczku, a miejscowe dzieci ćwiczyły toczenie gomułek sera do święta. A w Montalcino chodziliśmy już późnym popołudniem...
    Ale nie byłam w Sant'Antimo, Colle, Certalto. Ale tam cudnie!
    A cappuccino rewelacja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co ciekawe, podczas samego święta nie widziałam dzieci toczących gomułki, wręcz przeciwnie, uczestikami byli czasami bardzo wiekowi panowie. Ale może dzieci mają swoją osobną turę? To i tak nie było najpiękniejsze cappuccino, bo barman nie miał wprawy w takich motywach, ale zachwyt gości i tak był totalny :)

      Usuń
  6. Jak zwykle wspaniałe zdjęcia! Miło mi zawsze zobaczyć to,co znam, Twoimi oczami (i aparatem!), a to, czego nie znam, jest inspiracją dla kolejnych wycieczek. W tym roku będę w Toskanii dopiero w październiku, ale już planuje co, gdzie i jak. Ciekawa jestem, czy takie capuccino jest smaczne? z tymi dodatkami?

    serdeczności ślę z Gdańska

    Iwona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodatki są sosami, więc jeśli ktoś słodzi kawę, to mu to zupełnie nie przeszkadza. Jak na razie nie spotkałam nikogo, kto by miał problemy ze smakiem, raczej trudno jest ludziom burzyć kompozycje.
      A co do miejsc, to mój kolega franciszkanin napisał mi, że w tym kościele w Pienzy ten osobny fresk jest autorstwa Giotto. Grzebię na razie w źródłach, jeśli coś znajdę, dopiszę.

      Usuń
    2. Byłoby bardzo interesujące, gdyby to okazał się Giotto, niecierpliwie wyglądam rezultatów Twoich poszukiwań. Do San Francesco zaszłam szukając Signorellego, który okazał sie być w Pinacotece i raczej "bottega", ale i tak ładny :-), i wtedy obejrzałam też freski. W ogóle w Toskanii zachwyca mnie to, że wchodzi się do całkiem niesławnego kościoła we wcale nieturystycznej miejscowości, a tam cudne freski XIV i XV-wieczne...

      Usuń
    3. Będę szukać! Myślę, że biskup, który oprowadzał ich po tym kościele, musi mieć jakieś dobre źródła, warto je zdobyć.

      Usuń
  7. Ach, jak cudownie! Nie mogę się napatrzeć Małgosiu! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego mogę jechać tam kolejny i kolejny raz i nie mam wielkiego problemuz tym, że to już widziałam :)

      Usuń
  8. wstęp w San Galgano był już płatny w ubiegłym roku bo płaciłam :) w Certaldo też zakupiliśmy słoiczek marmolady z cebuli pyszna była i pikantna ;D

    A królika też raz jadłam nie wiedząc, że to królik i potem miałam wyrzuty sumienia bo jednego żywo biegającego mam w domu ;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiem, że jest płatny od dłuższego czasu, zaczynali bodajże od ceny 1,50 euro, ale ja ostatnio bywałam tam na koncertach, więc po raz pierwszy doświadczyłam dziennego zwiedzania za opłatą.
      W czasach biedy rodzice hodowali króliki, więc nie mam oporów przed ich zjedzeniem.

      Usuń
  9. Wycieczka - marzenie, może kiedyś się spełni :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Małgosiu, byłam w kościele św. Franciszka - mam nawet na zdjęciu tego psa podającego łapę, jest sympatyczny! Mnie też sprawia przyjemność "oprowadzanie" znajomych - w tym roku ( tak, tak, byłam przez tydzień!!! ) planowałam wycieczki współwczasowiczom z Polski, i kłopot miałam jedynie z wyborem miejsc, bo do wielu było niedaleko; takie bogactwo piękności, że nie wiadomo co wybrać! My z mężem odwiedzaliśmy "nasze" miejsca i wygrzebane przeze mnie w internecie, w Googlach mieścinki, znalazły się znowu perełki, których w Toskanii pod dostatkiem. Twoje zdjęcia i opowiadanie jak zawsze piękne i czekam na nie z radością! Annamaria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja właściwie to nie wiem, czy ta przyjemność jest w oprowadzaniu, czy w przebywaniu. Czasami miałam wrażenie, że Toskania była tylko tłem :) I było bardzo dobrze :)

      Usuń
  11. a ja zazdroszcze 'slownej uczty' z panem S.M.! moglabym Go sluchac godzinami.
    magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj! Uczta to była niezwykła! Cała ekipa zachwycała swoim towarzystwem.

      Usuń
  12. Hohoho!
    Ja też Colle znam prawie na pamięć, i chociaż przyczyna tej znajomości nie budzi dobrych wspomnień, to miasto samo - jak najbardziej :).
    Pienza - moja grupa flamencowa też głównie zajmowała się w niej serami, ale dziewczyny zobaczyły i sfotografowały to i owo. I zachwyciły sie Pienzą tak jak ja.
    Certaldo - ach, Certaldo!!!
    Sant' Antimo - wiecznie w planach. Podobnie jak powrót do tchnącego spokojem Montalcino. Jak to fajnie miec plany...
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, przyczyna niewesoła, ale Colle warte odwiedzin.
      Że też jeszcze w Sant'Antimo nie byłaś!? No, no, no. Musimy poważnie porozmawiać :)

      Usuń
    2. Musimy :))).
      Będę sie kajać :))
      K.

      Usuń