sobota, 28 września 2013

W SŁOŃCU PÓŹNEGO LATA

To było dokładnie dwa tygodnie temu. Wyruszyliśmy na zakonny imieninowy obiad do mojego kolegi z liceum, Chryzostoma, rezydującego w Sinalundze. Początek obiadu we Włoszech, jak już wiele osób wie, to mniej więcej 12.30 - 13.00, aż się prosiło, by rankiem zahaczyć o coś nowego.
Tym razem w miarę dokładnie poszperałam wzdłuż trasy, przejrzałam nawet miejsca na google street view. Nie wszędzie dało się zajrzeć, no ale przecież nie chodzi o to, by zwiedzać wirtualnie.
Ruszyliśmy rankiem.
Już przed Florencją tablice nad autostradami zaczęły informować o korku. Mieliśmy jeszcze możliwość zmiany trasy, o czym przekonała nas następna tablica z notką, że korek ma już 5 km i wzrasta. Lepiej nie sprawdzać, czy to był faktyczny stan, czy samochody już ruszyły.
Zjechaliśmy na Firenze Impruneta i postanowiliśmy jechać do tych samych miasteczek, dojeżdżając do nich od strony Sieny. GPS zwariował, po wielu kilometrach dotarło do urządzenia, że nie ma sensu kazać nam wracać na autostradę.
Ja sobie przez ten czas doczytywałam pewne wiadomości, gdy nagle dotarło do mnie, że po drodze jest coś innego, wydaje się, że ciekawego, a nie nadłożymy, by dojechać w planowane miejsce.
No to hop siup! Zmiana planów :) Zmiana miejsc do zwiedzenia.
Nie mogłam oprzeć się nazwie Castello di Gargonza.
Było to pierwsze schronienie Dantego po wygnaniu go z Florencji.
W XV wieku stało się świetnie prosperującym przez wieki gospodarstwem rolnym. Produkcja koncentrowała się głównie na lasach oraz wytwarzaniu wełny.
Osada podupadła dopiero w XX wieku, gdy mieszkańcy ruszyli szukać szczęścia w miejskim życiu.
W latach 70 tegoż wieku właściciel - Roberto Guicciardini Corsi Salviati - postanowił przywrócić perełkę do życia.
Z przewodnika wiedziałam, że mieszkają tam głównie turyści, że całą osadę odnowiono i zamieniono na specyficzny hotel, na który składają się małe domki z apartamentami nazwanymi imionami byłych mieszkańców, pamiątki po których można jeszcze tam zobaczyć.
Ja miałam tylko nadzieję, że wejdziemy na teren Gargonzy.
Wszystko zapowiadało się pięknie.
Słońce przyjaźnie świeciło i prowadziło nas przez dość dzikie leśne tereny z wyrwanymi naturze połaciami gajów oliwnych.
Jeśli się nie wie, gdzie jest Castello, to można go nie zauważyć zza drzew. Nie sprawdziłaby się czasami stosowana przeze mnie metoda "jedziemy tam, bo wygląda z daleka, że jest interesująco". Są jednak drogowskazy, które każą skręcić w podrzędną drogę, wiodącą do spektakularnie położonej osady.
Wydałam wcale nie cichy dźwięk zadowolenia. Lubię takie widoki, lubię zamki, lubię krenelaże.
Gargonza jest świetnie zachowanym zespołem budynków, który od razu przywołuje wspomnienie zabaw z dzieciństwa, bajek o królewnach, giermkach.
Oczywiście, poprzednie zdanie oznacza, że można wejść poza mury i snuć się po borgo do woli.
Zacienioną drogą podchodzimy do murów. Wita nas brama z tablicą potwierdzającą obecność Dantego. Widnieje na niej cytat z życiorysu poety napisanego przez piętnastowiecznego polityka i dyplomatę Leonardo Bruniego.
Krzysztof wyruszył bez śniadania, więc marzył mu się jakiś bar. Zapytał o to panią w recepcji, a ona wysłała nas do innego budynku, do gwarnej sali śniadaniowej, z zastawionym suto stołem. Ten nas nie interesował.
Dostaliśmy pyszne cappuccino i gorące, podgrzewane cornetti. Za co zapłaciliśmy, wracając, w recepcji. Pełnia zaufania, przy bardzo miłej obsłudze.
Wtłoczone między mury domki na nierównym podłożu, mimo że osada nie jest duża, sprawiają wrażenie labiryntu. Od razu dochodzi jeszcze jedno wspomnienie z dzieciństwa - zabawy w chowanego. No raj dla mnie sprzed lat.
Ale i ja obecna bawię się przebywaniem na terenie castello.
Zaczynam od malutkiego kościoła, który wita wchodzących piękną lunetą z terakoty.
Wnętrze zachwyca stanem zadbania. Niewiele zostało z dawnych czasów, ale może dzięki temu każdy obiekt ma swoją przestrzeń, nie konkuruje z innym.
Bardzo lubię spotykać dzieła niedoskonałe, które namalował jakiś malarz klasy B. Widać potknięcia, ale są rozczulające. Przecież nie wszyscy byli Giottami, czy Lippimi, a jednak został po nich ślad.
Po bokach, tuż przed prezbiterium  ulokowano dwa obrazy, w bliźniaczych ramach wypełnionych małymi scenkami. Przypominają trochę szafy z relikwiarzami, lokowane często w podobnym miejscu, ale są za płaskie.
Przed ołtarzem przygotowano dwa krzesła - widomy znak zbliżającego się ślubu. Moje przypuszczenie potwierdził spotkany potem pracownik, który rozkładał znicze na terenie całej osady. Ślub miał się odbyć jeszcze tego samego dnia, a widziani na śniadaniu goście hotelowi okazali się anglojęzycznymi przyszłymi uczestnikami uroczystości.
Poszwendaliśmy się po niewielu uliczkach Gargonzy.
Cały czas jednak zastanawiałam się, czy chciałabym spędzić tu wakacje? Czy to nie taki bardziej ekskluzywny kemping, pełen turystów, gdzie trudno podejrzeć życie tubylców? A może wybrzydzam? Bo jednak samo Castello di Gargonza jest warte spędzenia tam niejednej nocy, co niestety dosyć słono kosztuje.
Potem ruszyliśmy do niedalekiego Monte San Savino. To jest z kolei miejscowość, która "nękała" mnie od wielu lat, zawsze, gdy przejeżdżałam autostradą i widziałam z daleka ciekawe zabudowania na wzgórzu. Jakież było moje zaskoczenie, gdy od strony Gargonzy dojechaliśmy zjeżdżając, a przecież wydawało się, jako i sama nazwa wskazuje, że to jedyne wyższe wzniesienie w okolicy.
Monte San Savino miałam z kolei zaplanowane na ten dzień, ale nie przewidziałam zmiany trasy, więc zostało nam już niewiele czasu na zwiedzenie miasteczka.
Zaszłam do punktu informacji turystycznej (w wieży) po plan, dostałam w jakimś folderku, mało wyraźny. Na szczęście, plan nie jest wielce potrzebny, ja po prostu lubię papierowe mapy, zwłaszcza takie ideowe, często ciekawe graficznie. Taką dostałam, ale z szerszym rejonem Val di Chiany.
Szliśmy główną ulicą Monte San Savino, a ja z każdym krokiem wiedziałam, że to tylko rekonesans.
Rekonesans renesansu.
Renesansu, gdyż z tego okresu zachowało się najwięcej zabytków. No, i jednym ze słynniejszych jego mieszkańców był Andrea Sansovino, renesansowy rzeźbiarz, który jest autorem chociażby Chrztu Chrystusa znad florenckiej Bramy Raju, czy też ulubionej mojej Anny Samotrzeć z Rzymu (w San Agostino).
Już z daleka widać mocny akcent w postaci Logge dei Mercanti. Mało ma przestrzeni, by zaistnieć. Wciśnięte pomiędzy budynki kolumny z szarego piaskowca niemal rozsadzają ciąg: okna, drzwi, okna, dom, okna, drzwi. A tu - nagle! - mocne, wyraziste piony.
Zaglądamy do budynku ulokowanego dokładnie naprzeciw - Palazzo Del Monte. To siedziba Gminy Monte San Savino. Nie rozpoznaję budynku z wcześniejszych przygotowań, gdyż .. ale o tym za chwilę.
Najpierw zatrzymajmy się na wewnętrznym dziedzińcu. Pełen harmonii i spokoju każe od razu podejrzewać dobrego architekta.
To Antonio da Sangallo zaprojektował dla rodu del Monte renesansową rezydencję.
A jej urok jest widoczny po przejściu przez dziedziniec, do ogrodów zwanych wiszącymi. I to z tej strony najczęściej fotografuje się Palazzo. Ogrody wiszące - dlatego, że są ulokowane na tarasie, wzniesionym, by wyrównać spadek terenu. Skromne, średnio zadbane.
No cóż, miastu szkoda zapewne pieniędzy na taką zbytkowną strukturę. Zawsze to jednak miły skrawek zieleni, z zachowanym dawnym zamysłem. W razie czego, łatwy do udoskonalenia.
Nieopodal gminnej siedziby znajduje się, bokiem do Corso Antonio da Sangallo ułożony Kościół należący do lokalnej Misericordii. Swoiste memento mori.
Z zewnątrz nie ma żadnych zdobień. Sama budowla pochodzi z XIII wieku, ale "przegadano" ją barokiem.
Przy wejściu głównym dwa bardzo ciekawe karawany pogrzebowe - pierwszej i drugiej klasy. Notki przy nich informują, że pochodzą z początków XX wieku. Cena usługi skorzystania z wozu była zależna od miejsca, skąd trzeba było przewieźć zwłoki, no, i od jakości wozu. Pierwszej klasy był dwa razy droższy od skromniejszego drugiej klasy.
Mamy jeszcze chwilę, więc idziemy dalej.
Ostatnim miejscem zobaczonym tego dnia w Monte San Savino jest jeszcze jeden kościół należący do klasztoru św. Augustyna.
Sama świątynia została w tle, bo na pierwszy plan wyszły znajdujące się tuż przy wejściu freski, a raczej ich pozostałości. To malowidła ze szkoły Spinello Aretino z początków XV wieku. No, jak ja miałam zapamiętać resztę, gdy tu smaży się św. Wawrzyniec, gdy grubaśne Dzieciątko ofiarowują w świątyni, gdy z drugiej strony drzwi w bardzo uporządkowany sposób rozgrywa się tragedia Ukrzyżowanego, no, jak zapamiętać resztę kościoła?

Obiad u Chryzostoma to czas poza blogiem. Bardzo lubię do niego jeździć.
Wracaliśmy dość wczesnym popołudniem, więc pomyślałam, że może byśmy jeszcze coś zwiedzili? Chryzostom podpowiedział nam miejsce, ale zapomniałam dokładnej nazwy, a pomocnego drogowskazu nie zobaczyłam.
Teraz już wiem, co to miało być. Zostawiam na przyszłość.
Jechaliśmy superstradą łączącą Perugię ze Sieną. Nie dojechaliśmy do Sieny, skręciliśmy na wzgórza Chianti.
Byliśmy bardzo blisko miejsca słynnej bitwy pod Montaperti. To bitwa, którą szczycą się Sieneńczycy podczas wszelkich zbiorowych spotkań z Florencją. Mają dobrą pamięć - 753 letnią!
Nie jestem miłośnikiem bitewnych opowieści, ale ciekawie jest zobaczyć okolicę tak naznaczoną historią.
Od razu widać, dlaczego wybrano ten teren na decydujące starcie. Płasko, z lekkim pofałdowaniem terenu. Na horyzoncie równie trwała, jak pamięć jej mieszkańców, trwa Siena.

Pomnik postawiono na małym wzgórzu, mam wrażenie, że sztucznie usypanym.
Na pamiątkowej piramidzie umieszczono tablice z nazwą miejsca, z datą bitwy i cytatem z  Dantego, z XXXII pieśni "Piekła", w którym pada właśnie nazwa Montaperti, gdyż poeta wśród zdrajców spotyka jednego z uczestników bitwy.

Cisza, błogi spokój, słońce, które już nie męczy. Trudno wyobrazić sobie rzeź średniowiecznej bitwy.

Jedziemy dalej.

Kiedyś, także w drodze powrotnej od Chryzostoma, gdy zawiozłam mu kopię obrazu, kluczyłam sobie sama po Chianti. Przejechałam koło Kartuzji w Pontignano. W pojedynkę mam o wiele mniej śmiałości, by gdzieś wejść, bądź chociaż spróbować wejść. Onieśmielił mnie jeszcze napis, że miejsce należy do Uniwersytetu ze Sieny.
Wraz z towarzystwem Krzysztofa zyskuję na śmiałości, hi, hi, tym bardziej, że to on idzie się pytać, czy można zobaczyć Certosa di San Pietro zwaną Certosa a Pontignano.
Jeśli to jest miejsce przeznaczone kiedyś dla Kartuzów, to już wiem po wizycie we florenckiej kartuzji, czego należy się spodziewać: na pewno dziedzińców i wielu cel - domów. Kościoła też, ale, niestety, był zamknięty.
Nie spodziewałam się za to włoskiego ogrodu, do którego idzie się przez główny dziedziniec.

Cóż za niespodzianka o zachodzie słońca.
Wrzesień, więc mało studentów, trafiliśmy tylko na jakąś jedną grupę. Poza tym, to był piątek, już wieczór.
Chiostro grande zupełnie puste, myślę, że podobna atmosfera panowała tutaj, gdy kartuzi mieszkali zamknięci w swoich celach.

Zadzwiające, mnóstwo pomieszczeń było otwartych, chodziliśmy oszołomieni miejscem.


Trudno  ochłonąć po takim dniu, nieprawdaż?
Wracałam więc pełna wrażeń i z bogatą kolekcją kominów.

O już zupełnie schylonym ku widnokręgowi słońcu dotarliśmy do superstrady wiodącej ku Florencji. Z daleka ukazał nam się niezwyczajny widok na Sienę.


Już wiecie, kto prawidłowo odpowiedział na moje pytanie w poprzednim wpisie?
A Krzysztof twierdził, że znowu zadałam trudną zagadkę.
Znalazłam się w dość skomplikowanej sytuacji, gdyż prawidłową odpowiedź podała Angelika, która nie chce nagrody. Przygotowałam dwie zakładki, jedną dla niej, gdyby jednak się rozmyśliła, drugą dla następnej osoby, czyli Kasi, która odpowiedziała prawidłowo.

Angeliko i Kasiu - gratuluję! Proszę o kontakt na maila, bym mogła podesłać nagrodę.

19 komentarzy:

  1. O raju! jak fajnie jest poczytać o miejscu, w którym dwa lata temu spędziłam wakacje - o Monte San Savino... Wakacje były b. udane, aż się łezka w oku kreci, gdy ogląda się znajome widoki:-)) Zakładki śliczne, na miejscu Angeliki to ja bym szybko zmieniła zdanie - jak można nie chcieć takiego prezentu?:-) Pozdrowienia, Aleksandra

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż! Słów brakuje dla zachwytów i tęsknot niezaspokojonych. Oczy ucieszyłam i serce poraniłam i nie ma w tym wcale wielkiej przesady(

    OdpowiedzUsuń
  3. oooooooooo znam dobrze tą trasę :) Monte San Savino jest tuż obok naszego corocznego Lucignano gdzie spędzamy urlopy :)) i w Sinalundze zawsze robimy zakupy bo to obok tylko z drugiej strony :) w Castello di Gargonza też byliśmy :) cudnie tak powspominać ...

    OdpowiedzUsuń
  4. Oh, dziękuję!!
    Byłam tylko raz w twojej pięknej Toskanii na 10 dni. Ale po 10letniej przerwie bez urlopów chyba nasączyłam się jak sucha gąbka wszystkimi krajobrazami, koloram, zabytkami, że mogłam zgadnąć.
    Mieszkam w Polsce i dlatego myślałam, że nie chcę Cię fatygować.
    Ale jak dla Ciebie nie ma problemu, to się bardzo ucieszę.
    Nagroda jest cudowna!!
    Pozdrawiam serdecznie
    Angelika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Angeliko, ależ nie ma żadnego problemu, z chęcią prześlę nagrodę :) Gratuluję wyczucia Sieny :)

      Usuń
  5. W Polsce zimno i jesień pełną parą , ale będąc w lipcu w Toskanii przeczytałam dwie Twoje książki i jako fanka Toskanii zakochana w tym regionie teraz zaglądam tutaj :-) , dziękuje za tą relacje wprowadziła mnie w świat marzeń i odprężenia już nie mogę się doczekać , aż znowu odwiedzę Toskanię :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas dzisiaj też mocno jesiennie, deszcze i burze jedna za drugą, ale warto czekac na słońce, tak jak na Toskanię, nieprawdaż?

      Usuń
  6. Wow! Dziekuje bardzo!:)
    I dziekuje za przepiekna wycieczke, cudowne opisy i fotografie. Toskanie darze wielkim sentymentem, bo mieszkajac przez kilka lat po sasiedzku (w Perugii) czesto bywalam w tych urokliwych miejscach, a teraz wracam do nich znowu dzieki Tobie i Twoim interesujacym wpisom.
    Serdecznie Cie pozdrawiam i juz biegne smarowac maila!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu, mail nie doszedł. Czekam na adres i gratuluję raz jeszcze :)

      Usuń
  7. Sinalunga, Monte San Savino..., to "moj" kawałek Toskanii. Jeśli lekarz pozwoli i pracodawca da urlop po długim zwolnieniu, to będę tam za około 10 dni, a jak sie nie uda, to będę łezki ronic i czytać tego bloga. W MSS sa jeszcze dwa sklepiki z gatunku szwarc mydło i powidło, w których co roku znajduje coś interesującego na stol lub do kuchni, cos zwyczajnego i niedrogiego. Niestety co roku wiecej kartek w witrynach "affitasi, vendesi".

    Serdecznosci

    Iwona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko nie płacz nad moim blogiem, uśmiechnij się, Toskania poczeka. Tymczasem zdrowiej! Do jednego mydła chyba nawet zajrzałam w MSS, ale czas nas gonił na umówioną godzinę.

      Usuń
  8. jejku
    od 2009 roku co najmniej raz jestem w Palazzuolo Vechio nieopodal. to jak ktoś wyżej napisał "mój kawałek Toskanii". będąc tam polecam od strony autostrady kościół delle Vertighe gdzie można zobaczyć Madonnę z Dzieciątkiem na tronie Margaritona. trafiłem tam dzięki nieocenionemu Chłędowskiemu
    pięknie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za namiary. Postaram się tam kiedyś dotrzeć :)

      Usuń
    2. nie dodałem że ze wzgórz Pallazzuolo do Monte zjeżdża się obok Gazrognzy.
      a tak w ogóle widzę że na blogu ruch znacznie większy niż na forum. dziwne.
      Pozdrawiam
      cittadino di Siena

      Usuń
    3. Forum pełni głównie rolę odciążającą mnie od powtarzających się pytań, jest mi pomocne, ale to, co się na nim dzieje, zależy głównie od uczestników. Blog jest osobisty i to ja decyduję w pełni o jego treściowej i estetycznej zawartości :)

      Usuń
  9. w sprawie forum to zrozumiałe co piszesz. ale i tak szkoda że wymiana myśli/spostrzeżeń oraz wrażeń lekko umarła. Co do Monte to polecam Ci również jak wrócisz Chiesa di Santa Chiara. niestety otwarty on jest tylko w dni targowe (wtorek bądź środa). W sieci jest troszkę zdjęć ale nam zdarzyła się perełka. moja ówcześnie 5 letnia Córka gdzieś zajrzała, coś otworzyła i Pan który tam wpuszczał pokazał nam kaplicę z mocno zniszczonymi freskami w tym fresk z mityczną sceną w której pelikan karmi młode mięsem ze swej piersi. coś fantastycznego. kaplica utrzymana jest w bieli, błękicie i żółci która kiedyś była złotem. sama znasz to uczucie. wchodzisz gdzieś gdzie dawno nikt nie był (bo kaplica jest zamknięta na stałe) i widzisz odchodzącą sztukę... fascynujące acz i nieco smutne
    naprawdę polecam
    Marcin ze Sieny

    OdpowiedzUsuń