Wspomniałam w poprzednim wpisie, że pewnego sierpniowego dnia pojechaliśmy poza Toskanię, do Umbrii. Głównym celem było pokazanie gościom katedry w Orvieto.
I znowu to nie był mój pierwszy raz w mieście. Byłam tam już kilka razy, ale w różnych konstelacjach towarzyskich, także jeszcze przed czasem pisania bloga. Na blogu są dwa wpisy. Było już Orvieto w świetle dziennym i nocnym. W trzecim będzie rządzić oświetlenie sztuczne, bez względu na porę dnia, gdyż zobaczyłam i ja coś nowego, a były to podziemia.
Byliśmy już po zwiedzeniu katedry i lekkim obiedzie, ruszyliśmy spacerem przez Orvieto.
Znaleźliśmy się na Piazza Repubblica przed kościołem św. Andrzeja i Bartłomieja. z niezwykłą dwunastoboczną wieżą. Wnętrze proste, romańskie, z gotyckimi elementami w postaci sklepienia nad prezbiterium, z pozostałościami po pięknych freskach.
My jednak dość pobieżnie obejrzeliśmy to, co znajdowało się nad ziemią. Skorzystaliśmy z obecności młodego przewodnika i zeszliśmy z nim do podziemi. Tam przekonaliśmy się, jak warstwowa i to dosłownie jest historia tych ziem. Opowiedziano nam, jak miasto narastało od kultury Villanova, przez Etrusków i Rzymian do wczesnych chrześcijan.
Z tym, że Rzymianie to właściwie pozostawili nie tyle ślady swojej kultury, co zniszczenia. Sami nie zamieszkiwali tufowego wzgórza, po podboju wynieśli się do niedalekiej Bolseny, zostawiając osiągnięcia poprzedników niemal na jednym, przemielonym poziomie. Tylko gdzieniegdzie można zobaczyć fragmenty etruskiej zabudowy, resztki drogi, czy fragmentaryczne pochówki.
Poruszyło mnie też zobaczenie kamienia węgielnego obecnej świątyni. Rzadko kiedy trafia się taka okazja, którą umożliwiły wykopaliska archeologiczne (to ten z krzyżykiem w środku kolażu).
Po pierwszej, paleochrześcijańskiej świątyni zachowały się posadzki, niektóre elementy architektoniczne. Jest coś nieuchwytnego w nagromadzeniu pamiątek tak bardzo odległej przeszłości, coś, co zawsze wywołuje we mnie swoiste ciarki. Rzekłabym historyczne ciarki. A może raczej socjologiczne? Staram się wyobrazić sobie tamtych ludzi, ich zajęcia, umiejętności, a głównie emocje. Przecież te niewiele się zmieniły. Nasi dalecy przodkowie także odczuwali radość, lęk, smutek, strach, miłość, niepewność. Swoista ciągłość emocjonalna.
Podziemia Orvieto są o wiele większe, to była tylko przystawka. Przyjdzie czas, by jeszcze zobaczyć inne odkryte pozostałości.
Byliśmy ograniczeni rozkładem jazdy pociągów, więc w drodze powrotnej do kolejki, która miała nas zawieźć do stacji na dół, zaproponowałam jeszcze jeden podziemny obiekt.
Jest dużo młodszy, bo z XVI wieku, jego niewielka część wystaje ponad poziom ziemi i nie zapowiada ogromnego wysiłku, na jaki skazałam naszych gości, rzekłabym nie pierwszej młodości. Na szczęście ich wielkie zadowolenie oszczędziło mi choć trochę wyrzutów sumienia.
A o czym piszę?
O Studni Świętego Patryka.
Ciekawa już jest sama nazwa obiektu, bo skąd niby ten irlandzki święty w Orvieto?
Prawdopodobnie wzięła się od innego miejsca, położonego w Irlandii, głębokiej jaskini zwanaej czyśćcem św. Patryka, gdzie według legendy święty udawał się na modlitwę. Ponoć posługiwał się też tą jaskinią, by zobrazować kary piekielne.
Coś w tym jest! Po zejściu na dno studni i wydostaniu się z niej z powrotem, nie chciałabym odbywać takiej kary, a jeśli jeszcze miałabym w tym miejscu zostać na dłużej, to już w ogóle bym popadła w desperację.
I nie znaczy, że nie byłam zachwycona tym nadzwyczajnym budynkiem, ale jego przeznaczeniem nie jest udzielanie schronienia ludziom, a zapewnienie wody dla, ewentualnie, oblężonego miasta.
O inwestycję postarał się Papież Klemens VII, po przeżyciu złupienia Rzymu. O obronność Orvieto nie musiał się właściwie w ogóle starać, bo położenie na stromym wzgórzu uniemożliwia jego bezpośrednie zdobycie, ale przecież można było zgnębić ludzi odcięciem zaopatrzenia dla miasta, w tym w niezastąpioną wodę.
Nad projektem czuwał Antonio da Sangallo (młodszy), architekt żyjący na przełomie XVI i XVII wieku, pochodzący z rodziny obfitującej w architektów i rzeźbiarzy.
Wybudował głęboki na ponad 60 metrów pionowy tunel, który można obejść dwiema spiralnymi klatkami. Geniusz kosntrukcji! Klatki oplatają się wokół studni, nie krzyżują się. Jeśli się wejdzie jedną klatką (po zapłaceniu za bilet), to powrót może nastąpić drugą, lecz po zejściu na samo dno.
Kondycja moja też dno! Myślałam, że ducha wyzionę.
A przecież i tak szłam powoli, by smakować rytm okien, zmniejszający się krążek dziennego światła i przybliżające się lustro wody, mieniące się także dzięki wrzuconym tam pieniądzom.
W oczach nałożyły się dwa budynki: wcześniej widziana wieża przy kościele św. Andrzeja i wnętrze studni. Studnia staje się być wnętrzem wieży.
Dzięki dwóm zwiedzonym podziemiom nabrałam tylko większego apetytu na Orvieto. Trzeba do niego wracać nie tylko ze względu na fascynującą katedrę, więc mówię miastu "do zobaczenia".
Na koniec zostawiam kilka migawek z miasta.
Powiem szczerze, że Twoja droga do studni i wyjście z niej były trudne, ale zdjęcia i wyobrażenie tego co tam zastałaś znakomite, powiem, że zachwycające, dziękuję za ten wysiłek, pozdrawiam z deszczowej ulewnej Warszawy
OdpowiedzUsuńj
Mój wysiłek, to nic w porównaniu z poświęceniem moich gości, dużo starszych. Budynek zrobił jednak na wszystich wielkie wrażenie, warte wysiłku.
UsuńNiesamowite!
OdpowiedzUsuńAno :)
UsuńDziekuje za zdjecia i opis!
OdpowiedzUsuńBylam w Orvieto i innych miejscach Umbrii... dziekuje za wspomnienia
Pozdrawiam
A
Toskania, Umbria, a kiedy reszta regionów? Życia na nie nie starczy :)
UsuńZestawienie zewnętrza wieży z wnętrzem studni - nie znajduje słów podziwu - 100 punktów!
OdpowiedzUsuńiwona
Miło mi - do usług :)
UsuńCo za niezwykłe miejsce!
OdpowiedzUsuńOrvieto umieszczam na liście do zobaczenia (zaraz po Sant'Antimo!)
Kinga
He, he - kolejność zostawiam Ci do wyboru :)
UsuńTak Cię rozumiem, Małgosiu, z tym "przeszłościowym" dreszczem! Mam to samo: jakieś dziwne wzruszenie, świadomość następowania po sobie wieków w najstarszych kościółkach szczególnie, ale i castellach... Idę po kamieniach, po których w przeszłości tylu ludzi. I czuję się tam dobrze - jak u siebie; chyba rzeczywiście pochodzimy z Śródziemnomorza (tak pisał prof. Kubiak?).
OdpowiedzUsuńOglądałam te podziemia kościoła w Orvieto - ale oczywiście kamienia z krzyżykiem nie zauważyłam, jak pewnie wielu innych szczegółów, ale fotografowałam też dużo i dreszczyki czułam! Annamaria
Nam kamień wskazał przewodnik. Nie wiedziałam, że tak je oznaczano. A poza tym, w jakim miejscu zazwyczaj umieszczano.
UsuńKilka dni nie zaglądałam a tu jaka niespodzianka i inspiracja - 26 września od Orvieto zaczynam moją kolejną podróż po Toskanii i wiem już czego nie mogę przegapić.Lubię takie wyzwania jak zdobywanie wież a tu będzie studnia . Możesz polecić jakąś klimatyczną knajpkę w okolicy . Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńGrażyna
Mogę czytać i czytać Twoje posty!!!
OdpowiedzUsuńDwa lata temu o włos spóźniliśmy się - już zamknięto katedrę. Ale samo Orvieto było magiczne. Planujemy wrócić, zobaczyć katedralne wnętrza, zwiedzić słynną studnię śladami osiołków, które w Rinascimento ciągnęły dla miasta wodę - i... kupić wreszcie trochę majoliki, która w sklepach przy ulicy prowadzącej do katedry była czemuś (nie wiedzieć czemu) śliczna i jakaś tańsza niż gdzie indziej...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Aldona