czwartek, 17 stycznia 2008

JEST NADZIEJA NA SŁOŃCE


Ostatnie dni tak lało, że nie chciało mi się zarażać nostalgią. Chyba dla kontrastu wobec pogody zaczęłam znowu odlewać świece. Jeszcze części nie skończyłam, więc ze zdjęciami czekam.
Dzisiejszy dzień zaczął się nader wcześnie, gdyż już o 7.40 pływałam w basenie. Ciekawiło mnie, jaki mają system, czy wielce się różni od tego na basenie, na który chodziłam w Polsce. Żadnych wielkich nowinek, a niektóre rzeczy nawet śmieszne, bo np. do szafek trzeba mieć własną kłódkę, jeśli chce się w nich coś zamknąć. Ja jej nie miałam, ale widziałam, że kobiety spokojnie zostawiają torby na zewnątrz. Na szczęście nie miałam problemu, co zrobić z prawem jazdy i dokumentami, bo tym razem przywiózł mnie Krzysztof, żeby w razie czego opanować nowe środowisko po włosku. Potem znowu świece, obiad z Tomkiem - fasolowa i naleśniki z mascarpone przystosowanym do potrzeb a mianowicie zakwaszonym połową cytryny na 0,5 kg sera plus cukier, cynamon i wanilina. No cóż! Z braku twarożku dobre i to, dodatkowo okraszone sosem czekoladowym i było zajadanie się.
Wyszło słońce, jeszcze chmury całkowicie nie przegrały, ale dało się iść na spacer z psami. Po powrocie znowu świece. Zrobiłam na nie przerwę do jutra, żeby przygotować wstępny projekt dekoracje kwietnej na I Komunię. Jutro spotkanie z matkami dzieciaczków, to się im przedstawi, bo prosiły, żebym im pomogła.
Acha! Zapomniałam napisać po niedzielnym obiedzie, że Gabriela rozwiała moje wątpliwości co do koloru głowonogów w sklepie, nie zależy on od gatunku stwora tylko od … wymycia. A kałamarnica jest bardziej podłużna od sepii. Koniec śledztwa!

Brak komentarzy: