No to jest "niekończąca się opowieść". Co dom, to kuchnia. Dzisiaj spotkało mnie podwójne szczęście (a może i poczwórne, ale o tym później). Po pierwsze w końcu wyszło słońce. Po drugie nie musiałam gotować obiadu, zawsze to miłe, gdy ktoś poda na stół. Tym razem była to Gabriela, żona vivaisty (ogrodnika, szkółkarza?). Jak dotąd chyba ta gościna należała do najniższej średniej wiekowej. Podjęło nas przemiłe małżeństwo z dwójką świetnych córeczek - Matildą i Giadą (7 i 3 latka). Menu wyśmienite z jedną ciekawostką, którą w najbliższym czasie muszę wypróbować. Na początek przystawki, jak zwykle crostini o różnych smakach oraz octowe rarytasy: grzybki, karczochy, cebulki, itp. Pierwsze - ryż w sosie z dyni posypany kawałkami zasmażonego prosciutto oraz... I to jest dla mnie gwóźdź programu, zapiekany płat parmezanu. Gospodyni powiedziała, że na patelnię teflonową wysypuje równomiernie starty parmezan i roztapia do aż do przypieczenia. Ciepły płat daje się formować np. na miseczce i ma się oryginalne, w dodatku jadalne, naczynie na potrawę. Na drugie były zapiekane ziemniaki przekrojone na pół, ze świeżym liściem laurowym. Czy ja wspominałam o żywopłotach z lauru? Taki mam do dyspozycji w ogrodzie. Rośnie tego tutaj mnóstwo, wiele domów ma laurowe żywopłoty. Liść zerwany prosto z krzewu posiada wielokrotnie intensywniejszy aromat, trzeba więc uważać podczas gotowania, zwłaszcza z nawykiem suchego liścia z torebki. Do ziemniaków był dosyć krwisty, przez to soczysty, rostbef. Deser to coś bardzo słodkiego, ciasto nałożone na jakąś pyszną słodką masę poprzetykaną gęsto kawałkami czekolady. Do picia, oprócz wody, wino nuovo (czyli świeże, zeszłoroczne) z Umbrii oraz na deser szampan. To jest dla mnie tezż odkrycie. W wielu domach proponuje się na koniec spumante, nie wspominając oczywiście o kawie. Znowu pojawiła się opcja pracy dla mnie. Siostra Gabrieli maluje obrazy trompe l’oil (tak po naszemu: iluzjonistyczne), czasami ma dużo zamówień, może by się podzieliła. Warto byłoby spróbować. Następna radość tego dnia to już po wyjściu Romano jeszcze przez drzwi krzyknął, żebym sobie zerwała cytrynę prosto z krzewu. Ach! Co za uczucie! Co za aromat! Potem pozostał tylko spacer z psami, tym razem dość późny, bo Krzysztof pojechał jeszcze z Komunią do chorych. Ale ten późny spacer wyrył mi obraz zachodzącego słońca , więc gdy wieczorem jeszcze wybraliśmy się poszwendać po Lukce, wyszliśmy z domu, a tu znowu deszcz, przypomniałam sobie widok czystego nieba na zachodzie. Zaryzykowaliśmy i oto odbyliśmy przemiłe wałęsanie się starymi wąskimi uliczkami, z rozgwieżdżonym niebem nad nami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz