Takie jakieś drobiazgi, ale chcę je zapamiętać.
Zacznijmy od 31.stycznia.
Po raz pierwszy poszliśmy na spacer z psami w nowe, polecone nam przez Marisę, miejsce. Faktycznie cudo! Też wzdłuż rzeczki, ale na wale i z bajecznymi widokami. Szliśmy między polami z uprawami roślin ozdobnych, mogłam więc do woli pomarzyć, że kiedyś któreś z nich wylądują w tutejszym ogrodzie. A co do krajobrazów, to chyba na szczególną uwagę zasługiwał ten z palmami na pierwszym planie i ośnieżonymi dwutysięcznikami na horyzoncie.
Pogoda dopisała słońcem i 19 stopniami ciepła
Istotnym elementem spaceru były kijki do trekkingu. Polecam gorąco wszystkim, chodzi się rewelacyjnie.
Tegoż samego dnia wylądowaliśmy u Stanisława w Serravale na spotkaniu sylwestrowym. Trudno to nazwać zabawą, bo było nas skromnie i nietanecznie.
Za to okoliczności!
Mająca duży potencjał kuchnia w stylu toskańskim, a więc olbrzymi kominek z wbudowanym piecem do chleba i pizzy. Toskański sufit - drewniane belki i płaska cegła.
Wyjście bezpośrednio do ogrodu, zacisznego, wtulonego pomiędzy plebanię, kościół i średniowieczną wieżę z czasów Barbarossy. Ach!
1.stycznia
Dla tutejszych mieszkańców bardzo ważne spotkanie przy obiedzie. Zresztą i kolacja sylwestrowa, zwana chyba dosłownie tłumacząc kolacjoniskiem (może ktoś zna jak utworzyć zgrubienie od słowa kolacja?), najlepiej wychodna, to już dla nich rytuał.
Wracając do obiadu. Byliśmy zaproszeni do przemiłego małżeństwa Carli i Roberta. A obiad wart wiersza a nie moich "prozaicznych" zapisków. Mam nadzieję, że choć menu spamiętałam.
Przystawki już zapowiadały ucztę. Oprócz zwyczajowych crostini z wątróbką było coś na kształt kotlecika z przetartej, uprzednio zaparzonej cukinii, zmieszanej z ricottą. Na pierwsze żółty, tłusty i pyszny rosół z kapłona (cappone), czyli młodego, specjalnie tuczonego koguta z pływającymi tortelini. Na drugie mięsiwa, w tym pieczeń nadziewana, a do tego sos -poezja sama w sobie. Koniecznie muszę na niego zdobyć przepis. Tak mniej więcej był w nim czosnek, zielona pietruszka, olej, orzeszki pinii, oliwa, ale co dalej? Dalej to niebo w gębie. Do tego różne marynaty: ogórki, smakowite karczochy i cebulki. Następnie cienkie plastry, chyba wieprzowiny i do tego sos grzybowy. A na deser, dwa rodzaje ciasta, opisane już przeze mnie wcześniej panettone oraz czekoladowe ciasto rodem z Wenecji. Do panettone Carla podała sos z koniaku, mascarpone i kawy. Ja to bym mogła tym polewać wszystko co się da. Z ledwością powstrzymałam się, żeby nie zrobić sobie z tym zupy z owoców, pięknie podanych w postaci wieżyczek z plastrów ananasa, pomarańczy, kiwi, z ząbkiem mandarynki i jedną kuleczką winogrona. Do picia pyszne Montepulciano Rosso a na deser ulubione przeze mnie słodkie Grecale.
Dodatkową atrakcją była rozmowa z bratem i ojcem Carli. Zwłaszcza ten 93 letni starzec wywarł na mnie ogromne wrażenie. Jasny umysł, trochę mniej posłuszne nogi, ale nie przeszkadza mu to w rytuale dwukrotnego na dzień odwiedzania pobliskiego baru. Snuł nam ciekawe opowieści z czasów wojny, gdy był w Jugosławii i do 1946 roku został wraz z innymi Włochami zatrzymany jako karta przetargowa w walce (już nie wojennej) o Triest.
Natomiast brat Carli opowiedział o starym, zanikającym zwyczaju wigilijnym, kiedy to rankiem zapalano w kominku wielki pniak, który powoli tląc się miał doczekać co najmniej wieczoru. Przy nim to wręczano sobie dawniej bardzo skromne prezenty, jak np. suszone figi.
Koniec obiadu! Potem już tylko zgon, albo...
Spacer i to brzegiem morza. Wyciągnęliśmy do Viareggio Marzenę i poszlajaliśmy się plażą po zachodzie słońca. Właściwie to najpierw plażą a potem deptakiem wysadzanym palmami. Takie "ę i ą". My w zwykłych kurtkach nie mogliśmy niczym zaimponować przelewającym się tłumom Włoszek paradujących w futrach. Takiego przeglądu tych okryć to ja nigdy nie widziałam. No jak by tam trafili obrońcy zwierząt, to by była jatka!
Dla utrwalenia dobrego nastroju zatrzymaliśmy się w jednym z ogrzewanych "ogródków" na słodkości, czyli ciasto "tiramisu" (hmm, wolę deser), cappucino bądź czekoladę. Ja wybrałam to drugie i to wzmocnione jakimś likierem jajeczym. Oj rogrzewało!
Wracaliśmy w stanie wielkiej błogości. Życzyć należy wszystkim takiego rozpoczęcia Nowego Roku. A jeśli nie było okazji, to przynajmniej takiego błogostanu!
2.stycznia
Schodzimy na ziemię. Cudowna choinka cudownie się sypała. Zakończyła więc swój żywot ozdoby świątecznej. Przy okazji uprzątnęliśmy stół w soggiorno i w ogóle ogarnęliśmy dom.
Nie zapomnieliśmy o spacerze wśród szkółek ogrodniczych. Na pewnym odcinku Krzysztof, zaciekawiony drugą stroną rzeczki poszedł sam, a ja dalej z psami ciągnęłam prawym brzegiem. Obydwie bestie nie mogły znieść widoku niedostępnego im pana. Bojangles poradził sobie wielkimi susami, a Druso niestety skąpał się i wycofał na bezpieczne pozycje. A jar, w kórym płynie rzeczka, ma z 4 m głębokości, ze stromymi brzegami. Po powrocie do domu psy weszły w Nowy Rok wchodząc do wanny, przyznam, że z posłuszeństwem, ale niechęcią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz