A wcale że nie, bo wczoraj najpierw sami byliśmy gośćmi w sąsiedniej parafii na kolacji z okazji odpustu; natomiast dzisiaj gościliśmy przemiłą rodzinę Pani Doroty, którą kiedyś spotkałam na swoich warsztatch prowadzonych w Polsce. Zaprosiłam ich na obiad, może niekoniecznie toskański, ale na pewno włoski. Głównie makarony z różnymi sosami, ale moim odkryciem jest przystawka wypatrzona w książce kucharskiej i wypróbowana właśnie dziś.
Sałatka z mozzarrellą i warzywami
Otóż na płaty mozzarelli kładzie się plastry pomidora i to posypuje posiekanymi warzywami, np: marchew, seler naciowy, cebula (dałam pół), może jeszcze być papryka (ale jej nie miałam) i łyżka stołowa kaparów (te miałam) - warzywa mieszamy wraz z oliwą (niewielka ilość, na oko łyżka stołowa), solą i świeżo zmielonym pieprzem. Wyborne!
Pani Dorota na pamiątkę dostała gałązki ze świeżym liściem laurowym z naszego żywopłotu, w zamian zostawiwszy mi polskie "babskie" pisma; z wielką chęcią poczytam, mimo że w Polsce nie byłam ich amatorką.
Zanim jednak wzięłam się za obiad, pojechałam na ryneczek, by zakupić trochę owoców. Ciekawe, że sprzedawca wydawszy mi resztę bardzo szybko odszedł, a ja zauważyłam "pewne" braki, stałam więc cierpliwie i czekałam aż wróci - przynajmniej oddał i przeprosił. Podejrzewam jednak, po zachowaniu, że to jego nagminna praktyka. Więcej u niego nie kupię.
Siedzę teraz przed komputerem skonfundowana sytuacją, z którą po raz pierwszy przyszło mi się zmierzyć. Krzysztof pojechał błogosławić małżeństwo a tutaj w zamian miał przyjechać inny ksiądz. Msza powinna być już niedzielna. Tuż przed mszą pojawia się stały diakon (człowiek z natury rzeczy mający ograniczenia w sprawowaniu sakramentów) i mówi mi, że tamten ksiądz (no właśnie co? trochę zrozumiałam że nie mógł przyjechać, bo??) przysłał go w zastępstwie, by odprawił liturgię słowa. Acha! Tylko co ze Mszą? Jako katoliczka z Polski nie umiałam sobie wyobrazić tego, że można tak lekką reką zrezygnować z Mszy i nie widzieć żadnego problemu w jej zastąpieniu Liturgią Słowa i Komunią. Udało mi się więc telefonicznie porozumieć z Krzysztofem, żeby podjął decyzję. Zresztą skończyło się faktycznie na Słowie, ale chyba i diakon i nasza jedna z katechetek przeżyli szok, że nie mogą sami zadecydować.
Sytuacja wybiła mnie z rytmu i spokoju, ale nia ma jak układanie kwiatów do kościoła. Teraz mogę położyć się i poczytać "babiniec".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz