Za to niedziela była cudna. Zaczęło się od polskiej Mszy u nas w kościele. Przyjechał Tomek z paroma osobami ze swojej grupy. Potem myślałam, czym by tu się zająć (oprócz obiadu) w to niedzielne popołudnie. Myślałam, że Krzysztof będzie zupełnie wyczerpany i nawet nie pomyśli o poruszeniu jakąkolwiek kończyną. W końcu miał 4 msze, w tym jedną ślubną. A tu niespodzianka. Wrócił i powiedział, że miał telefon od Florencji, że stęskniona czeka.
Nie było nad czym się zastanawiać. Wymyśliłam, że tym razem celem będzie Santa Croce. No i było, ale tylko zewnętrznie, bo hmmm, popołudnie było już późne, a kościół, jest otwarty do 17.30. Dobrze było pomyśleć: "nie dziś, to innym razem".
Usiedliśmy na placu, porozglądaliśmy się po ludziach, i po budynkach. Doświadczona paroma dniami malowania wejścia z podziwem patrzyłam na budynek cały w malunkach - i to zapewne freskach, bo jakoś nie mam wiedzy na temat murali w tamtych czasach. Czy mieli wtedy tak trwałe farby, by malować na sucho na zewnątrz?
Posłuchaliśmy pięknego aksamitnego brzmienia dzwonów Santa Croce. I ruszyliśmy spacerkiem po...
Jak zwykle, uśmiałam się na widok działań mima spod Uffizi. Niespożyta energia!
Przechodząc koło kościoła ewangelickiego usłyszeliśmy bardzo mocno, wielogłosowo brzmiący chór. Zajrzeliśmy i ku naszemu zaskoczeniu nie była to wcale liczna grupa; w dodatku dość egzotycznej, jak na miejsce, nacji - tak często spotykanej zazwyczaj z aparatem lub parasolką w ręku.
W drodze na stację zatrzymaliśmy się przy niezbyt widocznym przez brudne szyby "della Robbi" i fontanience u dołu. Z przerażeniem uruchomiłam wyobraźnię, by pomyśleć, jak wyglądało miasto, jeżeli tabliczka informująca o poziomie wody, podczas powodzi w 1966 roku, znajduje się w tym miejscu Florencji: kliknij, by zobaczyć na mapie
Koniec końców wyszło na to, że tym razem był to wyjazd do Florencji na lody. Przyznam, że brzmi dumnie i nadal bardzo nadzwyczajnie, wręcz egzotycznie.
Ach! No i odkrycie. Nawet u Paszkowskiego kawa w barze przy ladzie kosztuje 90 centów. A niby wielce nobliwe miejsce.
I taki był niedzielny spacer. Już mi się chce następnego wyjazdu.
O poniedziałku, proszę Wysokiego Sądu, nie mam nic do zeznania. No chyba, że robiłam świeczkę z reprodukcjami moich obrazków, dla księdza Tomka na pamiątkę pobytu. Jestem pełna podejrzeń, że to było wczoraj.
A dzisiaj? Odpocznijmy. O dzisiaj będzie jutro, mam nadzieję :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz