środa, 4 lutego 2009

GARDŁOWE SPRAWY I CYFROWY KOPCIUSZEK

Cyfrowym kopciuszkiem jestem ja, od wczorajszego popołudnia. Spośród ponad trzydziestu tysięcy plików usilowałam wyodrębnić te, które niecnie mi się schowały. Wiem, wiem, że tak realnie to trudno stracić dane z dysku. Ale wolałam je odzyskać samodzielnie, parę lat temu dowiadywałam się w Polsce o cenę takiej uslugi, była absolutnie poza zasięgiem mojego portfela. No więc wypróbowałam chyba z trzy programy i w końcu trafiłam na "odzyskiwacza zdjęć". Hurra! Są. Teraz "tylko" trzeba poświęcić im wiele godzin na wyłuskanie z jednego wielkiego "wora". Niestety program nie sortuje ani nawet nie zachowuje starych nazw. Większą część odzyskałam, ale niestety nie wszystko zmieścilo się na dysku komputera. Wyobraźcie sobie, że wszelkie filmiki są rozłożone na kadry, więc ilościowo "troszkę" tego jest. Przeniosłam się na komputer Krzysztofa, gdzie jest większy dysk i wszystkie zdjęcia z wadliwego dysku spokojnie się nań zmieszczą.
Nastrój wczorajszym popołudniem poprawił mi się znacznie, co podkreśliła tęcza na niebie.





Niestety nie była ona znakiem poprawy pogody. Wszyscy ogrodnicy narzekają, że tak okropnej zimy już dawno tutaj nie było, nie idzie wjechać na pola żadną maszyną. Jeden z nich, był dzisiaj u nas podrzucić nalewkę z ... No właśnie! Naszukałam się po internecie, cóż ma oznaczać smiesznie brzmiąca nazwa "zizzole", z poszukiwań wynika, że to gatunek głogu zwany głóżyną. Nalewka palce, a raczej kieliszki, lizać.
Wróćmy jeszcze do wczorajszego dnia, a nawet i przedwczorajszego. Święto Ofiarowania Pańskiego, czyli nasza Gromniczna (2 lutego) zwie się tutaj Candelora. Uczestników Mszy nie było wielu. Nie ma tutaj niestety naszego ładnego zwyczaju trzymania w domu grubej świecy, zwanej właśnie gromniczną. Nawet do chrztu nie mają swoich świec. Podczas chrztu zapala się świeczkę wotywną, której rodzice zazwyczaj nawet nie zabierają do domu.
Podczas poniedziałkowej liturgii zostały poświęcone malusie i cieniutkie świeczki, zabrane potem do do domów. Część z nich została jednak w kościele i i wykorzystana następnego dnia.
I to jest właśnie "gardłowa sprawa". Wczoraj było wspomnienie San Biagio, czyli Świętego Błażeja, biskupa i męczennika z IV wieku. Był węziony za swoje wyznanie i właśnie przebywając w więzieniu uzdrowił w sposób cudowny syna pewnej kobiety, któremu ość przebiła gardło i groziło to uduszeniem. Stąd szczególnie poleca mu się choroby związane z gardłem. A wygląda to bardzo spektakularnie, pod koniec Mszy gardła zostają pobłogosławione poprzez ich dotknięcie skrzyżowanymi ze sobą świeczkami, poświęconymi dzień wcześniej.
Nie trudno zgadnąć, na której Mszy było więcej uczestników. Pomyślałam, że dla wielce rozgadanego narodu dobrze funkcjonujące gardło stanowi narząd niezbędny do przeżycia.
Jakoś tak mnie te różności natchnęły pozytywnie, że dzisiaj w końcu wróciłam do książki kucharskiej. Wygrzebałam interesujący przepis na sos boloński (zwany tutaj ragù). Bez wina! Polecam.
Porcja na 6 osób, czas przygotowania: 3 godziny
-60 g pokrojonego w kostkę boczku
-drobno pokrojone: cebula, łodyga selera naciowego oraz marchewka
-4 łyżki masła
-250 g mielonej wołowiny
-60 g mielonej wieprzowiny
-60 g pokrojonej parówki wieprzowej
-1 zmielony goździk
-szczypta cynamonu
-1/4 łyżeczki świeżo zmielonego pieprzu
-450 g pomidorów, obranych ze skórki i pokrojonych
-1 szkanka tłustego mleka
-szczypta soli
Do rozpuszczonego na patelni masła dodać boczek, cebulę, seler i marchew. Podsmażać na średnim ogniu, aż cebula nabierze jasnozłotego koloru. Dodać goździk, cynamon i pieprz. Domieszać pomidory i gotować przez 15 minut na średnim ogniu. Dolać mleko i doprawić solą. Zmniejszyć płomień i gotowac na wolnym ogniu przez co najmniej 2 i 1/2 godziny, od czasu do czasu mieszając. Podejrzewam, że latem ten przepis nie wymagałby żadnych poprawek. Jednak zimowe pomidory są zbyt mało soczyste, więc lepiej użyć takich z puszki, bez skórki, albo (co chyba w Polsce łatwiejsze) dodać koncentratu oraz odrobinę wody.

Chciałam dzisiaj uszykować Krzysiowi urodzinową niespodziankę w postaci sernika brązowo-kremowego. Niestety nie udało się wcisnąć w godziny jego nieobecności, więc jutro będzie spodziewana słodkość. Przy okazji poczyniłam spostrzeżenie, że masło lepiej roztopić aż do lekkiego przyrumienienia, daje wtedy pyszny posmak masie serowej.


AAA!!! Zapomniałabym napisać o rozliczeniu z supermarketem za niezapłaconą wodę. Na wszelki wypadek poprosiłam Krzysztofa o towarzyszenie w zakupach. Wszystko zrobiliśmy, tak jak było postanowione. Nabiliśmy na czytnik 5 butelek wody. Ale niestety drogą losową zostaliśmy wybrani do wyłożenia zakupów na taśmę. No i znowu nam nie naliczono tamtych butelek. Więc poprosiłam Krzysia, żeby zapłacił osobno za nie. Pani była zaskoczona tak pozytywnie, że wysłała nas do punktu obsługi klienta, by nam cofnięto błąd. Okazało się, że nadpłata także zostaje potraktowana jako błąd, po chyba trzech błędach zabrano by nam możliwość korzystania z czytnika "salva tempo". No i mamy czyste konto. Ale dopiero teraz poszłam po rozum do głowy, że przecież ja popeniłam błąd, tylko wtedy nikt mi go nie wykrył. Ale już chyba nie pójdę, żeby to wyprostować :)

1 komentarz:

  1. dobrze, że tę robótkę Kopciuszku robisz z własnego "widzi mi się". i choć robótka siermiężna, to chociaż czysta:):):)

    OdpowiedzUsuń