Otóż mgły i nadzwyczajnie ciepła temperatura powietrza ujawniły nieproszonych mieszkańców wspaniałej cytryny. Podejrzewam, że jest to jakiś gatunek wełnowców, choć trochę inaczej wygląda niż te, na które trafiłam w necie.
Ja sobie spokojnie patrzyłam z zadowoleniem na cytrusy pod folią i myślałam, że Krzysztof sprawuje nad nimi kontrolę. Ostatnio poszłam podnieść folię po nocy i pomyślała, że zagadam do cytrynki, podziękuję za piękne dojrzewanie. Ze zgrozą zobaczyłam wielkie naloty grzyba i białe paskudztwo kryjące w sobie pomarańczowe robaczki. Następny mój błąd, że zawierzyłam Krzysztofowi poradę u dziadka cytrynowego, powinnam była być osobiście. Choć może dziadek spostrzegł wełnowce, bo poradził mycie w wodzie z płynem do naczyń, a i z takimi poradami spotkałam się na forach ogrodniczych. Tam jeszcze polecano dodać denaturat. Dzisiaj dokonałam pierwszego przemycia, ale zdaję sobie sprawę, że długa walka przede mną. A jest o co - cytryna mimo niechcianych lokatorów nie dość że dojrzewa, to zaczęła kwitnąć.
Grzyb to następny problem, bo temperatury powyżej 20 stopni (!) oraz listopadowy poziom wilgotności to zgroza dla wszystkich szkółkarzy. Nawet psie odchody pleśnieją. A psy i tak nic sobie z tego nie robią. Druso tylko udaje, że pilnuje cytrusów,
Krzysztof udaje, że dba o nie chowając się za aparatem (ponoć pańskie oko... itd.),
a Boguś nic nie udaje.
A ja biedna ruda myszka znowu podjęłam batalię o uratowanie roślin.
Nad korowódkami dwa lata temu odniosłam zwycięstwo, pinie pięknie rosną. Z cytryną nie może być inaczej. Mam nadzieję, że nie poniosę żadnej szkody tak jak wtedy, gdy mi poparzyło całą twarz i szyję. Może zarodki pleśni i inne robale nie są takie groźne dla człowieka? Jak by co, to poproszę o dodatek za trudne warunki pracy :)
tak w portkach do ukochanej cytrynki ?
OdpowiedzUsuńAleż robota!
OdpowiedzUsuńWspółczuję !
Trzeba sobie tak kolejno każdy listek i łodyżkę umyć bo to lubi się ukrywać gdzieś w załomkach...
Joanna /z Kolanem -coraz lepiej :))/
Droga Małgosiu,
OdpowiedzUsuńNa judaistycznym http://bobemajse.blogspot.com/ czeka na Ciebie serducho wraz z uzasadnieniem: Podczas lektury Jej bloga wykiełkował "projekt" nazwany później Bobe Majse. Pięknie i różnorodnie pokazuje Toskanię, na którą - po krótkiej wizycie w tym roku - wciąż mam większy i większy apetyt.
Serdecznie,
Ola - Bobe Majse
Ratuj, ratuj Malgos, szkoda cytryny, a Wiesz i ja od kolezanek mieszkajacych tu na stale slyszalam, ze rozne szkodniki przemywaja woda z plynem do naczyn, ale jakos im nie uwierzylam, wiec kupowalam po sklepach na oko to co wydawalo mi sie wlasciwie. Ale moze to racja, skoro Ty o tym piszesz!
OdpowiedzUsuńTeraz tak bede robic, u mnie nie tyle cytryna co pomarancza troche cierpi!
Pozdrawiam :)
Dziwnie się życie plecie, ale nie w kwestii roślin, a w kwestii przypadków - dziś wpadłam na ksiązkę o Toskanii pani Capponi i Twój blog.Ciekawam, co jeszcze toskańskiego mnie spotka. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOOO jjjaaa !!!!
OdpowiedzUsuńAle super stojak na miskę !!!
Chyba,ze coś źle widze ?
Ale jeśli dobrze to jest BOMBA !!!
Pozdrawiam
-Absolutnie Straszny Olbrzym-
Małgosia ratuje roślinki:)
OdpowiedzUsuńJa właśnie czytałam o korowódkach w Twojej książce!:)
Czytam po mału,bo czasu brak,ale cuuuudna książka,baaardzo!:)
Sciskam:***
Choć może to juz trochę późno, to zapytam mojego poznanego jakiś czas temu entomologa co można z tym robactwem zrobić. Świerki w ogrodzie, dzięki jego poradom uratowałem od mszyc i jakiś innych brzydactw:)
OdpowiedzUsuń