sobota, 7 listopada 2009

POWSZEDNIOŚCI

Sobota często zaczyna się u mnie zakupami. Jadę do marketu i nigdy nie wiem, czy mam się rozglądać po towarach czy po ludziach. Czas jednak dosyć gonił, więc skupiłam się na tym, co na półkach. Niestety nie było ładnych karczochów a miałam chrapkę rozpocząć sezon. Zrekompensowałam sobie wołowiną w sosie kaparowo-sardelowym na obiad. 

Zanim jednak to nastąpiło, zutylizowałam resztki kwiatów ozdabiających kościół w poprzednim tygodniu nadając im formę kompozycji na konsolkę w korytarzu.

Krzysztof za to przy pomocy pewnego Albańczyka zajął się innymi roślinami i uszykował cytrusom domek na zimę. 

Dla pewności znowu posadziłam Druso na straży, by nie dopuszczał żadnych minusów w pobliże.

Nie dajcie się zwieść błękitowi na niebie, intuicja kronikarza kazała mi w tym momencie zrobić zdjęcia, chwilę potem zaczęło padać.

A dalej to cotygodniowe sprzątanie pomieszczeń na katechezę, szybki błysk na klatce schodowej i mogłam przejść do głównego punktu programu - ciasta na pierniki.

Ciągle mi to zakrawa na czary, że z pozornie chaotycznego zestawu ingrediencji powstaje smak tak niebiański, że ledwo się zmuszam do przelania ciasta do kamionkowego naczynia. Sama oblizuję się smakiem :) Ciągle jeszcze snują się za mną zapachy miażdżonych goździków, cynamonu, świeżo zmielonego pieprzu i kasztanowego miodu. Ten ostatni wybitnie wpasowuje się w nuty smakowe piernikowych ciast. Całość przykryta i odstawiona do chłodnej spiżarki.

A ja gdzieś w to wszystko wplatam jeszcze pracę z bombkami. Już widać jakiś koniec. Muszę się mocno sprężać, bo Krzysztof spotkał dziś panią kwiaciarkę, która sprzedała niemal wszystkie moje świeczki i pyta się, czemu nie się pojawiam - woła o jeszcze. Coś mi się wydaje, że to będzie mocno pracowniany listopad. Ponieważ jest to też chyba miesiąc z największymi opadami, to i tak nie żal Toskanii. Ona poczeka :)

5 komentarzy:

  1. Małgosiu, intrygują mnie bombki. Czy one szklane, czy też plastikowe?

    Joanna

    OdpowiedzUsuń
  2. To już to ciasto????
    Hmmm... muszę też o tym pomyśleć.
    Druzio-słodyczek, pierniczek! I jako strażnik cytrusów, i jako nudzący się jak mopsik z poprzedniego wpisu.
    Kinga z Krakowa

    OdpowiedzUsuń
  3. Magiczna jest ta Twoja Toskania. Mam wrażenie, że szczęście kipi z każdego zdjęcia. A jesień na prawdę do pozazdroszczenia. Muszę poszukać Twojej książki jak tylko wchłonę zapas ostatnio zakupionych...

    OdpowiedzUsuń
  4. U Ciebie znowu jesiennie, pachnaco i smakowicie! Samki i zapachy wcale nie takie toskanskie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. U mnie też ciacho na pierniczki już zagniecione i leżakuje w lodówce :)
    Uwielbiam pierniczki, widzę, że Ty również:)
    Pozdrawiam ciepło :-)

    OdpowiedzUsuń