Zanim jednak to nastąpiło, zutylizowałam resztki kwiatów ozdabiających kościół w poprzednim tygodniu nadając im formę kompozycji na konsolkę w korytarzu.
Krzysztof za to przy pomocy pewnego Albańczyka zajął się innymi roślinami i uszykował cytrusom domek na zimę.
Dla pewności znowu posadziłam Druso na straży, by nie dopuszczał żadnych minusów w pobliże.
Nie dajcie się zwieść błękitowi na niebie, intuicja kronikarza kazała mi w tym momencie zrobić zdjęcia, chwilę potem zaczęło padać.
A dalej to cotygodniowe sprzątanie pomieszczeń na katechezę, szybki błysk na klatce schodowej i mogłam przejść do głównego punktu programu - ciasta na pierniki.
Ciągle mi to zakrawa na czary, że z pozornie chaotycznego zestawu ingrediencji powstaje smak tak niebiański, że ledwo się zmuszam do przelania ciasta do kamionkowego naczynia. Sama oblizuję się smakiem :) Ciągle jeszcze snują się za mną zapachy miażdżonych goździków, cynamonu, świeżo zmielonego pieprzu i kasztanowego miodu. Ten ostatni wybitnie wpasowuje się w nuty smakowe piernikowych ciast. Całość przykryta i odstawiona do chłodnej spiżarki.
Małgosiu, intrygują mnie bombki. Czy one szklane, czy też plastikowe?
OdpowiedzUsuńJoanna
To już to ciasto????
OdpowiedzUsuńHmmm... muszę też o tym pomyśleć.
Druzio-słodyczek, pierniczek! I jako strażnik cytrusów, i jako nudzący się jak mopsik z poprzedniego wpisu.
Kinga z Krakowa
Magiczna jest ta Twoja Toskania. Mam wrażenie, że szczęście kipi z każdego zdjęcia. A jesień na prawdę do pozazdroszczenia. Muszę poszukać Twojej książki jak tylko wchłonę zapas ostatnio zakupionych...
OdpowiedzUsuńU Ciebie znowu jesiennie, pachnaco i smakowicie! Samki i zapachy wcale nie takie toskanskie :)
OdpowiedzUsuńU mnie też ciacho na pierniczki już zagniecione i leżakuje w lodówce :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam pierniczki, widzę, że Ty również:)
Pozdrawiam ciepło :-)