niedziela, 22 listopada 2009

Z WIZYTĄ U OBCOKRAJOWCÓW

No właśnie, kim są obcokrajowcy we Włoszech? Właściwie to osobny wpis można by poświęcić tutejszym emigrantom. Tym razem rzecz będzie o jednej nacji i jednej rodzinie. Zostaliśmy zaproszeni do Albańczyków Ledy i Bledara, młodego małżeństwa z dwójką chłopców w wieku szkolnym. Całą rodzinę poznałam już wcześniej będąc na proszonym obiedzie u znajomych. Bledar z kolei ostatnio wykonywał różne prace ogrodnicze dla parafii - przycinał drzewa, wytruwał chwasty, porządkował teren. Już wtedy dały się odczuć różnice narodowościowe. Jako kobieta poczułam, że Albańczycy mają mocno ugruntowany patriarchat i kobieta jest ustawiona w szeregu. Śmialiśmy się z Krzysztofem, że pewnie w głowie Bledarowi się nie mogło pomieścić, jak mogłam mu zabronić przejścia po świeżo umytej, jeszcze mokrej podłodze. Choć i tak muszę przyznać, że Bledar ma sympatyczne podejście do mnie, w ogóle rozmawia ze mną i nie jest gburem, jak nasz najbliższy sąsiad Albańczyk.
Z niewielką wiedzą o kraju ojczystym naszych gospodarzy udałam się wczoraj wraz z Krzysztofem na kolację. Wiedziałam, że nie należy spodziewać się ich kuchni narodowej. Ponoć jest zbliżona do kuchni innych krajów bałkańskich, a nasi gospodarze wręcz twierdzą , że jest podobna do włoskiej :) Coś jednak jest na rzeczy, bo sklepy spożywcze rumuńskie spotkałam, a o albańskich nie słyszałam. Może się mylę? Co jeszcze wiedziałam wcześniej? Albańczycy wyraźnie stanowią tu najbardziej rodzinną część emigrantów. Potem w rozmowie potwierdza się ta obserwacja. Dowiedziałam się, że kobieta nie może sobie sama wyjechać. Najpierw wyjeżdża mężczyzna, zostawia w kraju żonę i dzieci, gdy sytuacja stabilizuje się ściąga ich do siebie. Teraz nie ma już spektakularnych ucieczek Albańczyków z własnego kraju, nasi gospodarze mogli wyjechać na paszport. Ponieważ jednak Albania nie należy do Unii Europejskiej muszą się starać o pozwolenie na pobyt udowadniając m.in. że mają gdzie mieszkać. Ciekawe, że zostaliśmy przyjęci w małym mieszkaniu wynajmowanym przez Ledę i Bledara, ale chyba nie mogli przedstawić tego miejsca jako swojego lokum. Np. Leda oficjalnie mieszka w domu rodziny, u której sprząta. Opowiadała nam, jak uciążliwa i drobiazgowa była kontrola jej legalnego miejsca zamieszkania. Przyjechali jacyś strażnicy i dokładnie wszystko wymierzali miernikiem laserowym, zaglądali właścicielom wszędzie, w każdy kąt domu. Jakoś w końcu chyba się zgodzili na tamto pomieszczenie, dzięki czemu Leda będzie mogła być oficjalnie zatrudniona, co pociąga za sobą możliwość posiadania np. lekarza rodzinnego itp.
Nasi gospodarze wynajmują małe mieszkanie w Pistoi, mogłam więc zobaczyć, jak wygląda wnętrze niewielkiej kamienicy. Z klatki schodowej są tylko dwa wejścia do mieszkań, na pierwszym i na drugim piętrze, parter zajmuje garaż, albo raczej pomieszczenie często przerabiane na wszelkiej maści warsztaty, sklepy itp. Myśmy weszli na drugie piętro (co było męką nie lada przy dręczących mnie zakwasach po czwartkowej gimnastyce - rowerek treningowy dał w kość). Od razu znaleźliśmy się w małym pokoju służącym za salonik, a może i za sypialnię rodziców. Zasiedliśmy w kuchni, z której można było wejść do pokoju synów. Co ciekawe dzieci nie jadły razem z nami przy stole. Rozumiem, że byłoby dość ciasno, bo kuchnia i stół niewielki, ale to novum po poprzednich doświadczeniach. Chłopcy byli tylko wołani po odbiór swojej potrawy. Z drugiej strony rozmowa mogła przebiegać swobodniej. 
Właściwie to nie była rozmowa, tylko wywiad na dwoje dziennikarzy i dwoje rozmówców. Pytającymi byliśmy oczywiście my, a odpowiadającymi - gospodarze. Przy akompaniamencie smacznych potraw (toskańskie przystawki, makaron na pierwsze, wyborny cefal na drugie oraz tiramisu na deser) zdobywaliśmy wiedzę o malutkim kraju sąsiadującym z Grecją. A kraj to faktycznie malutki, zwłaszcza pod względem ilości Albańczyków. Liczy się, że jest ich około 3,5 miliona, z czego ponad pól miliona zagranicą, głównie we Włoszech i Grecji.
Kiedyś oglądałam program o Albanii i poraziła mnie jedna straszliwa i straszliwie brzydka pozostałość po komunizmie, a mianowicie 80 tys. bunkrów służących kontrolowaniu narodu! Wyobrażacie to sobie na (wtedy) 3 mln ludzi? Bledar mówił, że kiedyś na całą miejscowość wystarczył jeden policjant, wszyscy się bali, nie do pojęcia gdy się pochodzi z takiego kraju jak Polska. Kościół katolicki (Według World Christian Databsase w Albanii 29,8% to chrześcijanie), tak jak i muzułmanie, był w zupełnym ukryciu, ale wiara w szczątkowej dosyć postaci przetrwała w ludziach, wiem tylko, że chrzczono dzieci potajemnie. Z zachowań w naszym kościele widzę, że najczęściej Albańczycy nie mają obycia religijnego, nawet na najbardziej podstawowym poziomie. Niewiele mogłam się dowiedzieć od moich gospodarzy o ich kulturze, ta chyba ich akurat nie interesuje. Za to z wielkim zapałem opowiadali o kościele w pobliżu ich rodzinnej miejscowości, będącym miejscem uzdrowień, do którego pielgrzymują ludzie bez względu na wyznanie.
Ciekawie było posłuchać kogoś pochodzącego z innego narodu. Jestem pełna podziwu dla ich zmagań o zwykłe codzienne życie, o ilość podjętych przez Bledara działań, by zabezpieczyć byt i ściągnąć najbliższą rodzinę. Co smutne dla rodziców, ma on jeszcze czterech braci i wszyscy wyjechali zagranicę.
Wróciłam pełna wrażeń i z pełnym żołądkiem.

5 komentarzy:

  1. Interesujący tekst. Ciekawa jestem, jak wygląda sprawa adaptacji społecznej tej rodziny. Gdy się czyta książki Mayes, Mate'ego czy de Blasi, tam wątek zaprzyjaźniania się z tubylcami jest zawsze bardzo wyraźny i taki... satysfakcjonujący czytelnika. A jak to się ma w przypadku tych Albańczyków? Wiem skądinąd, że kobietom wywodzącym się z - mówiąc ogólnie - kultury islamu trudniej się zasymilować, zazwyczaj trzymają się swoich, zwłaszcza gdy nie pracują. A jak z tym idzie Verze? Trzymam za nią kciuki!
    Kinga z Krakowa

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawda, ze emigranci to ogromny problem dla Wlochow, bo i dla nich czesto pracy brakuje chocby w okolicach Neapolu, ale co zrobic jesli Wlochy to kraj bogaty a mieszkancy okolicznych panstw w poszukiwaniu lepszego swiata garna sie tutaj ze wszystkich stron, najwiecej ich jednak z czarnej Afryki. Czasem sie zastanawiam, ktorych jest w mojej okolicy wiecej, bialych ludzi, czy czarnych?
    Nie znam zadnych Albanczykow (i pewnie ich nie rozrozniam sposrod innych) i nic o ich kulturze i zwyczajach nie wiedzialam, wiec z przyjemnoscia przeczytalam co napisalas.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmmm... pewnie podobnym problemem jesteśmy i my dla Anglików. Każdy szuka możliwości zapewnienia lepszego bytu dla swojej rodziny.
    Myślę jednak, ze oprócz niewątpliwych problemów, takie sytuacje mają swoje dobre strony: przenikanie różnych kultur i zwyczajów, wzajemne poznawanie się, oswajanie z czymś obcym, nowym. To jest jakiś rodzaj bogactwa, który inni mają nam do zaoferowania, nawet jeśli stanowią jakiś problem :)
    Kinga z Krakowa

    OdpowiedzUsuń
  4. A skąd mi się ta "Vera" wzięła, to nie wiem. Chodziło oczywiście o Ledę.
    K. z K.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wyobrażam sobie jak ciekawe było takie zetknięcie z innnego typu myśleniem ,z innymi zwyczajami,zwłaszcza jeśli chodzi o traktowanie kobiet ... Miałam kiedyś do czynienia z ludźmi pochodzenia ormiańskiego i to w całkiem ,,ucywilizowanym "zdawało by się miejscu i kraju ,a jednak...Nawet jako kobieta- gość musiałam czekać na pytanie ,nie odzywać się pierwsza, itd . To było ciekawe doświadczenie... Z tego co czytam jednak wnoszę ,że Leda(cóż za piękne mitologiczne imię! )cieszy się względną swobodą -skoro może pracować... Pewnie nowe ,niełatwe warunki życia wymuszają niejako zmianę obyczajów...
    Joanna (z kolanem trochę bardziej:))) z Gdyni

    OdpowiedzUsuń