piątek, 13 listopada 2009

ZŁOTA WŁOSKA JESIEŃ

Ależ mi się nie chce pisać! Jestem zmęczona i chyba na pewien czas mam dość świeczek :) Ale o nich osobny wpis. 

Teraz wróćmy do tematu. 11 listopada jakoś zupełnie niezamierzenie upłynął nam w polskich klimatach, bo i towarzystwo, i jadłospis, i wystrój, i nawet przyroda zbliżyły myślami do Polski. Jak zwykle anioły czuwały, zwłaszcza chyba te polskojęzyczne. Pogoda była wyśmienita, aż się nie chce wierzyć brodząc obecnie w kapuśniaku. Tak więc w środę wybraliśmy się do Treppio. Zabrałam ze sobą książkę, wszak Rysiu przyczynił się miejscem zamieszkania i swoją przemiłą osobą do powstania niektórych jej fragmentów. A że lubi kwiaty, to mu dołączyłam świeczkę. 

Postanowiłam poobserwować fotograficznie drogę do Treppio.

  

Wybraliśmy starą trasę na Bolonię, ale, o dziwo!, nie potrzebowałam "środka na zakręty".
Wprost przepadam za wzgórzami położonymi na północ od Pistoi.

Zdają się być widzami wielkiego spektaklu rozgrywanego w dolinie.

Wystawiają swoje zbocza ku słońcu, goszcząc mile gaje oliwne. Niegroźne im z daleka majaczące śniegiem góry Apeninu Bolońskiego. 

 

I mi niestraszne, bo mimo że rano Rysiu telefonicznie ostrzegł nas przed niskimi temperaturami, słońce zrobiło swoje i rozgrzało powietrze. Na słońce liczą drogowcy.

Ale na co ma liczyć kierowca?

Pozostaje mu chyba policzyć znaki, uśmiechnąć się i spokojnie jechać dalej. Początek trasy to wspinaczka na kilkaset metrów. Na zdjęciu widać wiadukt kolejowy, pod którym, a potem koło którego, niebawem przejedziemy. 

 

Poprzyglądałam się domom. Ciężkie życie wprost przy drodze.

  

No niby nasza plebania też zaraz przy jezdni, ale jednak to nie to samo. Jeśli już musiałabym wybierać, to zdecydowałabym się na willę, to oczywiste, nieprawdaż? 

Tunel jeszcze nie rozgraniczył stref pogodowych.

Zimą za nim często jest mróz i śnieg, gdy od strony Pistoi ciągle jesień. Poczucie chłodu dała jedynie jazda zacienioną przełęczą. Od wyciągania szyi ku słońcu można by zostać modelką Modiglianiego.

 

Po drodze zatrzymujemy się przy "sztucznej krowie".

Brrr! Wolę dzika.

Dla mnie takie mleko nie istnieje, ale jego forma kwaśna lub twarożek i owszem, więc napełniamy pięć butelek i szczęśliwie zajeżdżamy do Treppio. Psów nigdy nie zabieramy, gdyż ...

 

Sami widzicie. Boguś nie przepuściłby okazji. Niejedno kocie życie ma na swoim koncie. Zaczynamy od iście polskiego obiadu uszykowanego przez Ryszarda.

Kwaśnica i bigos, na trawienie miód pitny, do słodkości jeszcze pierniki. Takie delicje nie mogą się same potem z kalorii ulotnić, więc ruszamy na spacer.

Wyjeżdżamy powyżej 1000 m n.p.m.

Stałych mieszkańców tu niewielu, głównie elfi, o których już kiedyś wspominałam.

 

Tym razem jednego gdzieś z oddali zobaczyłam. A tak to "tylko" pokolorowane góry.

 

I absolutna cisza! Aż mi ten wykrzyknik na końcu zdania głośniejszym się wydaje, niż to co nas otoczyło. Pomyślałam sobie, że trzeba by zajrzeć tu w porze kwitnienia żarnowców, porastających kiedyś uprawne pola.

 

Wytrawne oko chłopaka ze wsi (czytaj: Krzysztofa) rozpoznało swojską tarninę.

 

Teraz prawie wszystko stoi odłogiem, stara kamienna droga zarosła a domki-suszarnie popadły w ruinę. 

 

Nic, tylko się "rozciszyć". 

  

Czy już mogę zaszeleścić?

Jeszcze mi mało kolorów?

 

Zatrzymuję się przed spłowiałym błękitem i z chęcią bym go zabrała ze sobą.

A może chociaż kozę? Tylko po co? Ale przyznacie, że przednia kawa z mlekiem na tym zwierzu?

 

Przyszła koza do... kozy :)

 

11 komentarzy:

  1. Aaaaale pięknie!!
    Kinga z (tymczasem nie dżdżystego)Krakowa

    OdpowiedzUsuń
  2. no cóż, znów pięknie! aż się ziewać z tych nudów chce hihi!

    OdpowiedzUsuń
  3. ostatnie zdjęcie z kozą-wyśmienite! to światło! te rogi!miodzio!

    OdpowiedzUsuń
  4. B A J E C Z N I E !!!!
    tak cudnie jesiennej Toskanii nie znam ,ale poznam jak życia wystarczy ...
    a teraz czekam na impresje z listopadowego toskańskiego południa ;) tam gdzie w moim odczuciu najpiękniej
    ---
    kupiłam kilka książek do żadnej niestety nie dodano nawet zwykłej tortowej świeczki :(

    OdpowiedzUsuń
  5. ale ta piękna koza po lewo , rogi ukrywa :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Małgoś, ależ kolory! Ależ wspaniałe widoki. Pięknie, po prostu dech zapiera!:))

    Jak dobrze,ze jesteś:)

    A wiesz, ja tez miałam kwaśnicę niedawno na obiadek ;)

    Buźka :***

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękne kolory jesieni. Na Mazurach już tylko szarości i mgły nad jeziorami, jakby jakaś tajemnicza istota się miała z nich wynurzyć.

    OdpowiedzUsuń
  8. Aż mi serce stanęło, bo myślałam, że to ta sama droga, która jechałam... podobny zameczek, żółty dom na zakręcie... ech wspomnienia. A jesień przecudowna!!!

    OdpowiedzUsuń
  9. Aaaaa! A właściwie pssst... Jak pięknie! A koza z kozą w przesympatycznej symbiozie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Piękne kolory.Toż to złota nie polska jesień.
    Anna

    OdpowiedzUsuń