Najpierw wizyta w szpitalu,w punkcie rejestracji. Kolejka - uff! elektronicznie numerowana - zapowiadała się na co najmniej kilkunastominutowe oczekiwanie, przede mną było 50 osób. Postanowiliśmy przyjrzeć się choć trochę szpitalowi. Ciasno, ale za to jakie widoki za murem!
Krzysztof udał się w jedynym słusznym kierunku - do baru, a ja w jeszcze słuszniejszym - do kiosku, pogrzebać w gazetkach hobbystycznych. Po powrocie do kolejki okazało się, że mój numer już wywoływano. No to biorę następny i cierpliwie czekamy, usiadłszy pod resztkami starego muru.
Gdy już przyszła moja kolej, dokładnie w tym momencie pojawiła się jakaś babcia, której numer też już wywołano. Ech! że też my tak nie potrafimy. No wepchała się :)
Można iść i w końcu spokojnie przyjrzeć się Krzywej Wieży. Już od dłuższego czasu męczyło mnie, że dotąd tak niewiele uwagi jej poświęciłam oraz to, że parokrotnie spotkałam się, z opinią iż do Pizy nie warto jechać. Mój toskański fioł nie może się z tym pogodzić i dzisiejszy wpis chcę głównie dedykować przechylonej budowli.
Przez ten czas przyjrzyjmy się jej z zewnątrz. Faktycznie krzywa niemożebnie.
Plac, na którym stoi, zwie się Placem Cudów i jednym z cudów niewątpliwie jest przetrwanie tej budowli. Poczynając od czasów powstawania a na współczesności kończąc. Nazywa się ją "kolumną wszystkich kolumn". I coś w tym jest, gdyż nawet jej kształt jest niezwykły, jak na romańską dzwonnicę. Ponoć naroża wież o przekroju czworokątnym są bardziej zagrożone w przypadku obsunięć terenu. Czyżby projektant wieży zdawał sobie sprawę z tego, gdzie stawia budynek i wymyślił okrągłą dzwonnicę?
Wybudowana jako ostatni element wspaniałego zespołu sakralnego czasami tak odciąga uwagę turystów, że ci staną, zagapią się i niewiele zapamiętają z wizyty. Nie umniejszając wielkości i wspaniałości pozostałych budynków skieruję Wasze oczy na przekrzywioną dzwonnicę.Nie chcę się zbytnio rozpisywać na temat jej przechyłu i sposobów ratowania, ale trudno nie wspomnieć ostatniej interwencji pod kierunkiem turyńskiego inżyniera, urodzonego we Lwowie, Michała Jamiołkowskiego. Zastrzyki z cementu i wybranie ziemi spod części północnej zatrzymały, a nawet w 46 centymetrach odwróciły, proces przechylania się wieży. Choć po drodze, w trakcie tego procesu, bywało groźnie i trzeba było ratować się doraźnymi środkami. Włoska wikipedia pokazuje interesujące zdjęcie z obłożenia campanili ołowiem.
Nieopodal rozstawiono tablice skrótowo dostarczające informacji o campanili i jej konserwacji.
Ciekawe, że tak mało na wieży rzeźbiarskich zdobień, innych niż arkady w swoim układzie o wybitnie orientalnych korzeniach. Musimy zadowolić się niewielkimi, ledwie zauważalnymi trzema płaskorzeźbionymi ornamentami umieszczonymi po bokach wejścia. Dwa są natury zoomorficznej a jeden prezentuje port pizański z dwoma statkami i latarnia morską.
Reszta rzeźbiarska to kapitalne kapitele. Uczta! Misterne liście akantu, maski i cymes nad cymesy - grupa, niestety nieczytelnych dla mnie, postaci. Kim są te ogoniaste stwory? Czemu coś orłopodobnego trzyma je na uwięzi?
Koloru tu niewiele, biel marmuru i delikatne szare wstawki w arkadach oraz subtelny wzór nad samym wejściem.
Wchodzimy!
Mój błędnik wariuje już na samym początku i nie odpuszcza aż na sam szczyt gdzie zostaje dobity lękiem wysokości. Żal jednak byłoby zrezygnować z takiego doświadczenia. Kręta klatka schodowa prowadząca po obwodzie rzuca mnie raz na ścianę zewnętrzną raz na wewnętrzną wieży. Całe szczęście, że korytarz wąski, więc wychodzę z tego niepoobijana. Nieostre zdjęcie bardzo dobrze oddaje stan mej równowagi :)
Schody (294) noszą na sobie znamię wielu ludzkich stóp.
Już sama nie wiem czy chęć spojrzenia na zewnątrz, a może chwila odpoczynku od wspinaczki, zatrzymuje mnie niemal przy każdym oknie.
Zwiedzającym udostępniono szczyt dzwonnicy, a szkoda, bo czytałam, że w jej wnętrzu można było nawet za dnia oglądać gwiazdy na niebie. Ponoć w zamiarach jest wprowadzenie tej niezwykłej atrakcji, ale na razie nie doszła do skutku. "Brzuch" budynku wypełniają jakieś maszyny. Nie wiem, czy to są te mierzące kiedyś przechył, czy jest to składowisko urządzeń dla konserwatorów drogocennego marmuru pokrywającego wieżę.
Im bliżej góry, gębula śmieje mi się coraz radośniej.
Widoki nasuwają kilka spostrzeżeń: Pierwsze, że Piza nie jest wielkim miastem (ok. 90 tys. mieszkańców). Drugie, że ma dzielnice dość nowoczesne - czytaj dla mnie nieatrakcyjne).
Bliższe oku budowle na Placu Cudów stapiają się w jedną formę. Mam wrażenie, że tylko wcześniej zdobyta wiedza pozwala mi oddzielić katedrę od baptysterium czy camposanto.
Dachy to osobna historia, mogłabym by się w nie wpatrywać godzinami.
Oczywiście nie byłoby to możliwe, gdyby przed nami słała się równa powierzchnia jakiejś hali fabrycznej. A tak to odkrywam drzwi prowadzące na dach i schody przenikające strop. Tam to już by mnie za żadne skarby nie zaciągnięto. A może jednak?
Zupełnie inaczej jawią mi się zwieńczenia kopuł. Nagle jestem niemal na ich wysokości i wyraźnie widzę krzyż na katedrze oraz postać św. Jana Chrzciciela, oczywiście na baptysterium.
Zagadką jest dla mnie uskrzydlony niczym pegaz kogut o lwich łapach.
Ten sam wazon neoattycki stojący przy apsydzie duomo zdaje się być malutkim naczyniem i miejscem odpoczynku dla strudzonych gołębi.
Wilczyca na trawniku przypomina przycisk na biurko.
Z dołu przywołuje do zwiedzania katedralne muzeum.
Za to dzwony nie przywołują naturalnym wychyleniem. Dozwolono jedynie na uderzenia młotków w wewnętrzną ścianę ich czasz. Wszelki duży ruch stanowi zagrożenie dla kosztownie odratowanego budynku.
I to już koniec. Obsługa nawołuje do powrotu. Szkoda, pewnie jeszcze wiele rzeczy można byłoby wypatrzeć.
To świetne miejsce obserwacyjne. A obserwacjom służyło też i w wiekach dawnych. Ponoć Krzywa Wieża była swoistym, balkonem podczas uroczystości religijnych. Nie można zapomnieć też o przypuszczalnych eksperymentach Galileusza, badającego swobodne spadanie ciał.
Na obiad zatrzymujemy się w pobliżu, gdyż nie chcemy się oddalać zbytnio od samochodu, więc niefortunnie wchodzimy do trattorii "Toscana" serwującej wątpliwej jakości smakowej posiłki.
Na szczęście jakość zwiedzonego obiektu przeważa wszelkie doznania i zaspokojona estetycznie z chęcią wracam do domu.
no Ty to już litości nad nami wcale nie masz , taką bajeczną eskapadę nam zaserwować ?
OdpowiedzUsuńteraz , kiedy my promyczka słońca nawet nie pamiętamy , wokół szaro , mokro i brzydko ....
---
nie wiem czy owa wieża czy Ty piękniejsza jesteś ?
jedno jest pewne coś się stało z Twoimi kieckami i wcale mi to nie przeszkadza :)
Małgoś Małgoś, takie widoki oglądac od rana dzięki Tobie to radość :)
OdpowiedzUsuńDziękuję !:))
Ja nie dotarłam tak wysoko właśnie ze względu na termin pobytu i masę krytyczną turystów ;-)
OdpowiedzUsuńAle widok podoba mi się i warto pokonać te schody. W przyszłym roku planuję ponownie udać się te w okolice, więc już tłumy mnie nie zniechęcą.
Piza jak zwykle piękna.
OdpowiedzUsuńA Tobie Małgosiu duuużo zdrowia życzę!!!
jak ja się z Tobą bujałam od ściany do ściany - no nie masz pojęcia! A zaczęły się schody, gdy zobaczyłam te dachowe schody! Ratunku!Piękne widoczki!:)
OdpowiedzUsuńWspaniała wycieczka!Do tej pory wieżę w Pizie widziałam jedynie na takiej ,,klasycznej "pocztówce.
OdpowiedzUsuńCieszę się ,że mogłam razem z Panią wędrować po schodach i podziwiać widoki ,szczegóły cud-architektury!!
To prawdziwa radość ,zwłaszcza teraz ,gdy u nas zimno i błotniście..
No i zdrowia życzę - proszę dbać o siebie !Tak całkiem egoistycznie - bo liczę wciąż na kolejne smakowite wycieczki!
Pozdrawiam :)))
Joanna z Gdyni (ta z jedną nóżką bardziej)
ma Pani racje,Pisa to nieatrakcyjne miasto.Poza krzywa wieza nic tu nie ma,mieszkam i pracuje tu od 9 lat i coraz bardziej zniecheca mnie to miasto chociaz Toskania jestem zachwycona w rownym stopniu.Ksiazka przeczytana i podana dalej,niech kolezanki tez poczytaja;)a te co maja komputer maja link!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie
Jeszcze mi się kręci w głowie od tych schodów. Dzięki za wirtualną wycieczkę na wieżę i nie tylko.
OdpowiedzUsuńNie sądziłam, że we Włoszech są jakieś knajpki z marnym jedzeniem, mam zbyt wyidealizowane wyobrażenia o włoskiej kuchni...Jadłam we Włoszech kilka potraw, ale wszystkie były doskonałe.
Nawiasem mówiąc najlepszą kawę piłam w Asyżu w maciupeńkiej kawiarence. Kawa nazywała się "marochino" ( mocne espresso, czekolada i spienione mleko na przemian).Niebo w gębie!
pozdrawiam serdecznie
Eugenia
A mnie sie Pisa bardzo podobala. BYlismy tam dwa dni tylko. Na wiezy u gory samej nie bylam (kolejki), ale obeszlam i obejrzalam z dolu co sie dalo. Ale przeszlismy rodzinnie cale miasteczko i spacer uliczkami wsrod starych jak w wielu miastach kamienczek, pita kawa w kafejkach przy myzyce na zywo wszystko sprawilo, ze tylko tlumy turystow nam przeszkadzaly w spokojnym smakowaniu urokow miasteczka! Wszystko bylo ciekawe. Polecam swoim znajomym Pize i nie tylko ze wzgledu na Krzywa Wieze.
OdpowiedzUsuńA Twoja Malogs relacja tylko mnie utwierdzila w przekonaniu, ze warto tam pojechac raz jeszcze, zeby tym razem wejsc na wieze.
Pozdrawiam :)
Hm... a ja w tym roku, w szczycie sezonu (początek sierpnia) byłam na wieży i wcale nie było tak źle. Przyjechaliśmy do Pizy o 12, na 16 mieliśmy bilety (bez wcześniejszej rezerwacji). Fakt, turystów dużo, ale jak się chce, wszystko można zobaczyć:-) Opłacało się na pewno. Piza może super atrakcyjna nie jest, ale dla Pola Cudów warto przyjechać. A potem zawsze można skoczyć nad morze! To przecież bardzo blisko. Pozdrowienia serdeczne dla autorki bloga i czytelników:-))
OdpowiedzUsuńDziękuję za wypad do Pizy!!! Przede mną jeszcze dwie i pół godziny w pracy i dzięki Pizie będzie mi dużo radośniej i będę teraz "unosić się nad ziemią" :-)
OdpowiedzUsuńNawet jak patrzę na zdjęcia to przeżywam negatywne emocje - mam lęk wysokości i klaustrofobię. Wbija mnie w fotel :-))
OdpowiedzUsuń