środa, 21 lipca 2010

MOJE WIELKIE WŁOSKIE WAKACJE

Tytuł oczywiście nawiązuje do tytułów typu " Moje wielkie greckie wesele". I tu podobieństwa się kończą, bo treściowo będzie zupełnie inaczej. Chciałam tylko zaznaczyć, że czuję się jak na wakacjach, że bawi mnie to poczucie i że to są moje wakacje.
Przyjaciółki są wdzięcznymi kompanami podróży i wspaniałymi odbiorcami dóbr w obfitości dostarczanych przez Toskanię. Nie czuję więc, że służę za przewodnika, choć, wiadomo, po części i tak jest. Poza tym raz na jakiś czas dobrze jest wrócić w te same miejsca, przypomnieć je pamięci, zobaczyć coś nowego.
Do tego dodać trzeba jeszcze szkicowanie, gadanie, śmiech - i pełnia szczęścia gotowa. Tylko czasu na pisanie brakuje, dlatego nie mam pojęcia jak się wygrzebię spod stosu minionych dni.
No to zaczynam od drugiego dnia ich pobytu.
Po długich przemyśleniach cel ograniczyłyśmy do Sieny, a wszak kusiły i jej okolice.
Wyruszyłyśmy dość wcześnie, parę minut po siódmej, by jeszcze przed otwarciem katedry znaleźć się na Il Campo. Poranna pora wcale nie oznaczała rześkiego chłodu i na placu ukazał nam się śmieszny obrazek grup turystów stłoczonych w wąskim wycinku cienia rzucanego przez wieżę.
Myślałam że zobaczymy tor po Palio, bo 16 sierpnia ma się odbyć druga gonitwa, a tu wszystko posprzątane! Jedynym śladem jest duże zdjęcie wiszące nad jednym z wejść na Il Campo.
Nie da się jednak spacerować po Sienie tylko w cieniu, przyznam też że jakoś nieoczekiwanie dobrze znosimy upały, może to radość spotkania z pięknem pozwala przezwyciężyć gorącą gnuśność?
Chwila przy Fontannie Gaia i wzorem gołębi parę łyków wody. Ogólnie to nie lubię pić samej wody, ale latem zapominam o tej mojej "przypadłości" i rozsmakowuję się w jej walorach.
Ile razy można jechać do Sieny?
Już teraz wiem.
Nieskończoną ilość razy!
Na początku obieramy taką drogę na Il Campo, że przechodzimy koło Palazzo Chigi-Saracini, w którym odkrywamy przecudnej urody dziedziniec.Można by się rozsiedzieć i zapomnieć o całej reszcie świata.
Okna zasłonięte nietypowo dla Toskanii, przypominały raczej teatralne draperie niczym w Bolonii. Aż by się chciało zaczerpnąć wody ze studni, albo mieć taką studnię w ogrodzie. Tylko jak ją wyciąć i schować do torebki?
Sufit aż kapie biżuterią malunków, co za miejsce!

Tak sobie pomyślałam, że trzeba by kiedyś pojechać na wycieczkę "Podwórka Sieny", bo zaraz nieodpodal jeszcze takie dziedzińce odkryłyśmy:

A może inna wycieczka? "Symbolika contrad".
No sama nie wiem. Rozglądając się po mieście widzę mnóstwo obiektów, czy zjawisk, które mogą służyć za motyw przewodni wędrówek po nim.

Powolutku nawlekam na nitkę znowu znowu uchwyty na konie, lampy.


Obecnie bilety kupuje się w kasie przed wejściem do Muzeum Duomo. Wysokie temperatury odstraszyły chyba potencjalnych turystów, gdyż kilka osób przed nami trudno było nazwać kolejką.
Stojąc jeszcze przed katedrą wyszukałam okna, w których odbija się jaśniejącym klejnotem. Pomyślałam, że to niebywały luksus mieć takie odbicie umieszczone we własnej ramie okna.
We wnętrzu zaskoczyły mnie odsłonięte posadzki, myślałam, że między jednym a drugim Palio pozostają całkowicie zakryte.
Także niedawno jeszcze otulony rusztowaniem ołtarz z rzeźbami Michała Anioła ukazuje się zwiedzającym pełną bielą po renowacji.
Dziewczyny szalały sycąc oczy i duszę bogactwem wrażeń ze sieneńskiej matki diecezji, a ja postanowiłam zapamiętać katedrę rysunkowo, więc zdjęć z niej niewiele. Natomiast na wersję ołówkową tych moich włoskich wakacji przyjdzie jeszcze poczekać, bo wszystko mam na razie niepokazywalne.
Wyjątkowo opanowałam się i nie zanurzyłam nosa w graduały, tylko posiedziałam przed amboną Pisano, co tym razem, ujawniam, stało się motywem rysunku.
Bliskość muzeum m.in. z oryginalnymi rzeźbami z fasady oraz z "Maestą" Duccia wyznaczyła nam szlak. A to żeśmy się nagadały przed obrazem a właściwie to całą rozbudowaną ikonografią. Serce tylko z żalu pękało, że w ramach łupów wojennych rozparcelowane fragmenty dzieła mistrza wyjechały za ocean. Na wyjście, w celu podziwiania panoramy Sieny, nie zdecydowałyśmy się, trudno w tym upale walczyć z każdym schodkiem prowadzącym na szczyt niewykończonej nawy. Ją samą popodziwiałyśmy w bezpiecznym ziemskim osadzeniu.
Przyjaciółki nieżyjące rytmem tutejszych posiłków cierpliwie zniosły moje zafiksowanie na konieczność zjedzenia obiadu. No nic na to nie poradzę, w ciągu trzech lat nabyłam włoskich nawyków i uzależniona od obiadu trzęsę się jak galareta, gdy nadciąga jego pora. Tym bardziej, że kolacji nie jadam, tylko czasami coś przekąszę.
Po wymuszonej przeze mnie przerwie podjęłyśmy zwiedzanie. Baptysterium przyrośnięte z tyłu katedry zwodzi elewacją. I gdyby nie słynna fasada Duomo, można by pomyśleć, że wchodzimy do olbrzymiej świątyni.
Gdy szykowałam zdjęcia do tego wpisu, miałam chwilę załamania. Oniemiałam. O samym baptysterium można by napisać długi osoby post. Jak ja zdołam to wszystko ogarnąć? O czym pisać?
Czy o niezwykłej chrzcielnicy, jej płaskorzeźbach autorstwa między innymi Donatella czy Ghibertiego (tego samego, który jest autorem dwojga drzwi do florenckiego baptysterium)?
A freski? Wymagają właściwie osobnego wyjazdu. Nie sposób zobaczyć całego ich bogactwa.
Może osobno wyróżnię tylko jedną scenę.
Kto się domyśli, co tu robi Maria, Magdalena i Jan?

Wyglądają jak na pikniku.
A gdzie są?
Nie pamiętam bym widziała taki układ postaci pod Krzyżem.

Ile jeszcze przeoczyłam?
Kilka schodów wyżej po wyjściu z baptysterium jest krypta. W tej nie wolno było fotografować, co wcale nie ułatwia mi pracy nad opisem wycieczki. Miejsce to jest fascynujące głównie widocznymi przebudowami, poobcinanymi freskami, naroślami łuków, widomym znakiem czasu.
Chwila narady i oceny sił wyznaczyła kierunek dalszej wędrówki po Sienie. Przeprawiamy się na drugą stronę doliny do św. Katarzyny, czyli kościoła San Domenico.
Jakżeż upalnie daleko, jakżeż upalnie wysoko!

Ach! te słynne jednakowe dachówki! Ta siena palona! Oczywiste staje się użycie jednakowej barwy we wszystkich kolażach tego wpisu. Budynki przypominają jakąś zagmatwaną strukturę architektoniczną, jeden wielki organizm miasta, którego serce bieleje z daleka.
Po drodze salwujemy się lodami i dzielnie docieramy do celu.
Wyciszamy się, spokojnie smakujemy świątynię. Basia czujnym okiem wypatrzyła przygotowania do Mszy św., więc poczekałyśmy do 18.00, by wziąć w niej udział.
Potem wystarczyło znalezionym skrótem z tyłu kościoła,
koło parkingu Fontebranda,
schodami ruchomymi (uff!)
wrócić na poziom z drugiej strony miasta
i dojść do auta pozostawionego przy Porta San Marco.
I jeszcze tylko zadziwić się napotkanym strukturom wielu przeróbek architektonicznych.

Właściwie to z tym tytułem "Moje wielkie greckie wesele" to zauważam na koniec wpisu więcej podobieństw, niż tylko podobne brzmienie z tytułem wpisu. Bo i romans tu mamy odwzajemniony - z miastem. Nawet muzyka się znajdzie na najwyższym poziomie, grana na akordeonie chyba przez Rosjanina.
Radości wiele, jak na weselu.
Jak ja mogłam kiedyś nie zachwycać się Sieną?
To chyba nie byłam ja :)

15 komentarzy:

  1. Jak miło, Gochna, że tak zmieniłaś front;) Siena niezmiennie mnie zachwyca. Tęskno... A.G-S

    OdpowiedzUsuń
  2. Siena jak widzę bardzo zachwyca! Koniecznie muszę tam pojechać!:)) Piekne obrazki, piekna wycieczka:)

    Pozdrawiam Małgosiu:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam zdjęcia detali które pokazujesz Małgosiu. Przyznam, że mnie również obiektyw często wędruje ku takim szczególikom, bo to często one robią "ten" klimat. Siena piękna - już się nie mogę doczekać wyjazdu. Pozdrawiam Iwona
    P.S.
    Ostatnio nagrałam sobie jakiegoś Bonda (nie pytajcie o tytuł)ponieważ początek akcji filmu rozgrywa się właśnie w Sienie. Filmu do końca nie obejrzałam (nie przepadam za Bondem)ale za to początek - możecie sobie wyobrazić. No i czy to nie jest wirus?

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za Sienę. Przed 3 tygodniami wyglądała równie wspaniale, dziękuję za ponowną wędrówkę ulicami.

    OdpowiedzUsuń
  5. dzieki Gosiu i bawcie się świetnie dziewczyny :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jejku jak dobrze że jest realne zwiedzanie w takie upały. Już we wtorek lecimy do Włoch i jesteśmy przerażeni temperaturami, ale jak widać można to my też damy radę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Siena ma klasę !
    Duomo palce lizać :) o pysznych lodach nie zapominając.
    Nawiedzę ją , a jakże po raz kolejny już we wrześniu .
    Po czym to poznać chyba Rosjanina grającego na instrumencie ? zbierał może ruble ?

    OdpowiedzUsuń
  8. Ale mam czytania. WLasnie jestem pod wrazeniem Sieny z ksiazki Julia, zamierzam ja czytac drugi raz, teraz razem w Twoim postem, i juz wiem co sobie nowego uszyje, zdjecia mnie natchnely. Pozdrawiam podrozujaco

    OdpowiedzUsuń
  9. Dachy Sieny.. urocze. Gorąco - nieważne. Schody ruchome? ciekawe. Dziękuję za wycieczkę i relacje mimo wakacji. Zdjęcia wyjątkowe!!!

    OdpowiedzUsuń
  10. Piekne, naprawde piekne zdjecia, zachecajace do wycieczki. Jeszcze w Sienie nie bylam, ale juz wiem, ze chce tam pojechac.:-)
    Pozdrawiam serdecznie
    Basia

    OdpowiedzUsuń
  11. Belissima Siena!!!! I ciagle mam zagwostke.... Siena czy Fliorencja....i coraz czesciej przebakuje ze Siena....trudno o taki klimat w stolicy Toskanii....i to co w okol Sieny... ach!!!! Czy jest bardzieh cudne miejsce na swiecie?????

    OdpowiedzUsuń
  12. Kiedyś, jak jeszcze nie widzialam Włoch, myślalam, ze to nad Pragą jej anioł stróż, czy jakis szalony bocian, zagapił się i narozrzucał zabtykow. Teraz się zastanawiam, jak bardzo roztrzepane były anioly i bocianny nad tym włoskim butem????

    OdpowiedzUsuń
  13. Pewnie nigdy tam nie będę ale dzięki Tobie mogę popatrzeć na te wszystkie cuda -dziękuję Kaśka

    OdpowiedzUsuń
  14. Wspaniała relacja. Od ilości cudów architektury i sztuki, aż dostaję oczopląsu. Nie wiem, jak dałyście radę to wchłonąć. Czekam na szkice.

    OdpowiedzUsuń
  15. Pani Małgorzato, a czy lubi pani książki sieneńskiego sowizdrzała, członka kontrady Brucco (chyba), smakosza win i toskańskiej kuchni, który uznał, że zbyt wiele książek o jego ukochanej terra nata napisali obcokrajowcy - więc sam zaczął je pisać - czyli Dario Castagno?
    Pozdrawiam, Aldona

    OdpowiedzUsuń