Wszystko zaczęło się od maila mojego kolegi franciszkanina, w którym podesłał informację o dniu skupienia odbytym we franciszkańskim sanktuarium nieopodal Montaione. Zdjęcia na tyle mnie zaintrygowały, że szukałam możliwości wyciągnięcia Krzysztofa na wspólną wyprawę. W tym samym dniu, który zakończyliśmy wyborną biesiadą, w drodze z Montaione wstąpiliśmy do San Vivaldo.
Tak jak w przypadku Kalwarii Zebrzydowskiej powstałej mniej więcej wiek później, tak i tutaj mamy do czynienia z malutkimi kapliczkami rozrzuconymi po zalesionym terenie. Niestety niewiele już pamiętam z wizyty w polskiej wersji. Nie mogę więc skusić się o porównanie. Wiem tylko, że toskańska Jerozolima, ma dużo mniej budyneczków, bo "tylko" 17 (czasami podwójnej treści).
Całość kompleksu, szczęśliwie dla zwiedzających, jest właśnie otwarta po długiej, długiej restauracji. Figury obmyto, zabezpieczono miejsca zagrożone dalszym wykruszaniem, dodano ciekawe oświetlenie (we wnętrzach i na zewnątrz), zabezpieczono lepszymi zamkami i alarmem przed zakusami złodziei.
Na stronie internetowej podano, że grupy mogą wcześniej umawiać spotkanie, także w siedzibie gminy Montaione, która dokonała restauracji miejsca oraz nim zarządza. Wyciągnęłam jedyny słuszny wniosek, że dwie osoby to mogą sobie spokojnie między 15.00 a 19.00 przyjechać i zwiedzić owo miejsce. Cena biletu (3,50€) zawiera zwiedzanie z przewodnikiem. Weszliśmy do budynku, gdzie się kupuje bilety, dosyć oschły mężczyzna powiedział nam, że mamy poczekać na grupę. Chwilę poczekaliśmy rozglądając się po ogrodzie, gdy nagle ze zgrozą usłyszeliśmy dźwięki nadciągającej szarańczy.
Okazało się, że to nie z nimi mieliśmy zwiedzać. Ufff!
Dołączono nas do grupy Szwajcarów mówiących twardo po włosku, no i kto by pomyślał, że tu pojawi się pewien zgrzyt.
Napiszę o tym teraz, żeby już potem nie zakłócać zwiedzania. Otóż po wyjściu z drugiej kapliczki podeszła do mnie (niestety zołzowato wyglądająca) pani i zagrodziła mi przejście mówiąc, że to prywatne zwiedzanie i mam nie wchodzić razem z grupą. Niby zrozumiałam, o czym do mnie mówi, ale nie rozumiałam, o co jej chodzi, więc gustownie wybałuszyłam na nią oczy. Podejrzewając, że mogę nie rozumieć, zapytała czy mówię po francusku. No jeszcze tego brakowało! Inna koleżanka powiedziała jej, że ja mówię po włosku, chyba przyuważyła, że przewodnik rozmawiał z nami po włosku. Po otrząśnięciu się z lekkiego stuporu, zapytana przez tercjarza (nim się okazał bileter i cicerone w jednej osobie), co się stało, usiłowałam sklecić wyjaśnienie, mówiąc że nie ma problemu, że ja mogę poczekać. Choć przyznam, że szkoda by mi było stracić wyjaśnienia znawcy tematu, gdyż już w pierwszym pomieszczeniu strząsnął z siebie skorupkę oschłości i okazał się sympatycznym człowiekiem.
Krzysztof też był skonfundowany sytuacją i także zaskoczony nie z bardzo wysławiał się w tym temacie.. Ale problem rozwiązali inni mówiąc, że mam nie czekać. Potem nawet wyraźnie wraz z przewodnikiem zwracali uwagę na to, czy już weszłam. A jeden Szwajcar na koniec podszedł do mnie i bardzo pokornie prosił mnie o wybaczenie zaistniałej sytuacji. Wybaczyłam?
No dobrze, zabieram się w końcu za zachwyty, prezentuję Wam moje zauroczenie, krainę malarstwa i rzeźby religijnej, małej architektury i niezwykłych barw oraz rozwiązań scenograficznych.
U źródeł powstania "Jerozolimy San Vivaldo" była trudność i niebezpieczeństwo dotarcia do odległej, prawdziwej. Miała ona być swoistą reprodukcją topografii i miejsc, a za jej nawiedzenie można było uzyskać taki sam odpust, jak w przypadku Ziemi Świętej. Cały kompleks powstał w miejscu, gdzie osiadł pustelnik Vivaldo (inaczej Ubaldo, przez Kościół uznany błogosławionym). Urodził się on w XIII wieku w niedalekim San Gimignano. Najpierw towarzyszył jako uczeń pewnemu tercjarzowi, a po jego śmierci osiadł pod Montaione. W miejscu jego pochówku franciszkanie wybudowali kompleks sakralny pozostając jego właścicielami po dziś dzień, choć nie wiadomo jak długo to potrwa, bo regularnych braci jest tylko trzech, mają mocno powyżej 80 lat oraz tenże świecki tercjarz około 50 lat. Jemu, jako najmłodszemu powierzono oprowadzanie po Małej Jerozolimie, z czego wywiązuje się z entuzjazmem.
Samodzielnie chyba nie da rady zwiedzać, bo wszystkie kapliczki są zamknięte a obejrzenie ich wymaga posiadania solidnego pęku kluczy.
Posłużę się chronologią z Pisma Św. a nie kolejnością, w jakiej nam pokazano budyneczki i ich zawartość. Przydatny może też być plan kompleksu, więc w nawiasach będę pisała numery poszczególnych miejsc zgodne z opisem na tablicy.
Wszystko zaczyna się od Zwiastowania NMP. (5)
Ale przecież to nie w Jerozolimie!
I dlatego kapliczki niezwiązane z tym miastem odsunięto, by dać pielgrzymowi poczucie odrębnej lokalizacji. Dotyczy to też jeszcze "Ucieczki z Egiptu" (6). Zachodzi obawa, że zniechęcę Was do oglądania dalszej części, bo kapliczki, mimo swojej architektonicznej urody kryją niewysokich lotów dziewiętnastowieczne rzeźby. Ale obiecuję, że niczym w Kanie Galilejskiej, zaczynamy od słabszego wina, a więc niewielu postaci, dość prosto wyrzeźbionych i jeszcze bardziej niezniewalająco pomalowanych, z nieciekawymi freskami w tle.
Sztywne sylwetki kojarzą się z obecnie sprzedawanymi figurkami w sklepach z dewocjonaliami. Zachęciłam?
No to pójdźmy do Jerozolimy... Po drodze do niej zaczyna się historia Męki Pańskiej. Wchodzimy na Górę Syjon, po schodkach, przez drzwi z malutkim tympanonem nad nimi. Jesteśmy w Wieczerniku (4).
Mała sala a sprawia wielkie wrażenie. Pomieszczenie zostało tak zagospodarowane, że zdaje się być dużo bardziej przestrzenne, popatrzcie na filary, sklepienie, te elementy pomagają także wydzielić dwie sceny: wieczerzę i obmycie nóg. Od razu spostrzegam drobne detale, jakiż pietyzm wykończenia.
I tak będzie do końca. Wszystko bardzo przemyślane.
Ta kapliczka nawiązuje do Bazyliki Zaśnięcia NMP na Górze Syjon, gdzie ponoć są (ponoć, bo nie byłam) dwa ołtarze o tej samej tematyce. Niby łatwo rozpoznać, gdzie jest Judasz, choćby po braku aureoli, ciemnej szacie oraz sakiewce w dłoni. Nie wiedzieć jednak czemu i inny apostoł nie ma aureoli. Prawdopodobnie z bardzo prozaicznego powodu - odpadła z czasem.
Ta niezwykła kolorystyka rzeźb wynika z tego, że jest to glina po wypaleniu czerwona, następnie już nieszkliwiona, tylko pomalowana "na zimno". Stąd matowość powierzchni w stosunku do majoliki z warsztatu della Robbia, tak cenionej w Toskanii. Moim skromnym zdaniem technika ta pozwoliła na uzyskanie większych efektów malarskich, które dodatkowo wzmocnione są domalowywanym tłem. Tutaj jeszcze skromnym, potem już stanowiącym osobny przykład kunsztu twórców. Będzie to widoczne w następnych kapliczkach.
Ostatnia Wieczerza oraz Obmycie Nóg ewidentnie zostały stworzone przez rzeźbiarzy bliższych właśnie szkole robbiańskiej, w następnych miejscach, finezyjność fryzur, ostrzejsze rysy twarzy, wyrazistsza mimika przywodzą na myśl Verrocchia.
Przyglądam się naczyniom na stole i niemal przenoszę się do XVI wieku, ach to tak wtedy jadano?
Przechodzimy za pojmanym Chrystusem do domu Annasza (7). Ależ zmyłka w języku włoskim - "Casa di Anna". Szukam więc o jaką Annę chodzi, po chwili dociera do mnie mój błąd. Wiedząc, kto ma być odbiorcą tych dzieł posłużono się w nich znakami czasami dla nas trudnym,i do odczytania. Wiadomo jednak, że np. rękawiczki w dłoniach arcykapłana oznaczają władzę i dostojeństwo. Jego żołnierz właśnie ma uderzyć Chrystusa wypowiadając słowa: "Tak odpowiadasz arcykapłanowi?.
Różnorodne stroje, nakrycia głowy, ustawienie sylwetek potęguje wrażenie, jak bym była widzem jakiejś sceny. Scenę ożywia nie tylko stłoczenie osób, ale ich ruch, a to lekkie nachylenie, a to podniesiona głowa do góry, Annasz siedzący nie na wprost. Niektórzy wręcz wydają się szeptać na ucho. A to wstrętni plotkarze!
Tę mocną scenę jakoby w kontraście otacza wielobarwna rama z cherubinami.
Jeśli u Annasza już byliśmy, to do Kajfasza też należy wstąpić (8). Choć przewodnik tam nas nie zaprowadził, chyba przeoczył, lecz drzwi w kapliczce były uchylone, więc skrzętnie z tego skorzystaliśmy. Kapliczka zwana domem Kajfasza została zbudowana nieopodal innych z tzw. Góry Syjon, jej powstanie zainspirował Kościół Zbawiciela w Jerozolimie, właśnie tam zbudowany. W jednym pomieszczeniu ulokowano dwie sceny: Jezusa przed Kajfaszem oraz Złorzeczenie. Mam wrażenie, że dwie grupy rzeźbiarskie stworzyli dwaj różni autorzy. Ta po prawej ma np. inaczej wyrzeźbione oczy, mocniejsze barwy.
Złorzeczący Chrystusowi zostali teatralnie rozstawieni wokół siedzącego Zbawiciela. Żeby lepiej pokazać całą grupę, tych z tyłu rzeźbiarz postawił na stopniu. Przyznacie, że mordy mają zakazane, nieprawdaż? Gesty wymowne, zdradzające tęsknotę za rozumem gęby. A pomiędzy nimi pokornie i spokojnie siedzi niewinny człowiek, cierpliwie znoszący zniewagi, szarpanie za włosy i brodę.
Zupełnym wtrąceniem w chronologii Męki Pańskiej jest Dom Szymona Faruzeusza (9) ze sceną obmycia włosami nóg przez jawnogrzesznicę. Obecność tej sceny ma jeszcze bardziej zbliżyć pielgrzyma do prawdziwej Jerozolimy poprzez pokazanie np. domów. Znajdujemy się więc na kolacji. Jezus i kobieta zdają się być osobną grupą rzeźbiarską. To musiało być zaskoczenie nawet dla apostołów, gdy Chrystus odpowiedział na myśli Szymona Faryzeusza.
"Skąd nagle opowieść o dwóch dłużnikach i ich wdzięczności?". Tylko gospodarz dokładnie wie, co się stało.
Ciekawe, jakimi osobami byśmy byli wiedząc, że ktoś inny ma możliwość czytania naszych myśli?
I znowu mamy odnośniki do czasów współczesnych twórcom: przygotowany stół oraz strój służącego. Te ciżemki! Mięciutkie, nieprawdaż?
I oto Jezus staje przed Piłatem (10), na skutek decyzji rzymskiego zarządcy oraz wrzasku tłumu spotyka Go upokorzenie zrównania ze kryminalistą Barabaszem, okrutne biczowanie (ile ja bym wytrzymała?) i prześmiewcze przebranie za króla ukoronowanego cierniowym wieńcem.
Przeróżne postaci, nawet pod względem koloru skóry, mają symbolizować udział każdego człowieka w tych scenach.
Nie w środku budyneczków, ale na zewnątrz dwóch - tej z Biczowaniem i Cierniem Ukoronowaniem (10) oraz Drogą Krzyżową (11)- otwiera się dwoje drzwi dużych przybudówek i wtedy wobec siebie stają emocje odwagi, współczucia, litości, zmiłowania, strachu, wściekłości, gniewu.
Wszystko urządzone tak, bym musiała wybrać, nie da rady inaczej, albo patrzę na Udręczonego Człowieka, albo na rozsierdzony tłum, pośród którego stoją oniemiali bliscy Nauczyciela. Oto Człowiek! Próbuję sobie wyobrazić renesansowych pielgrzymów, którzy zostają poniekąd wciągnięci w akcję. Czuję, że muszę wybrać. Domalowane w tle postaci nie służą jedynie zapełnieniu płaszczyzny. Młoda dziewczyna trzyma w rękach dzban z wodą i miskę. Tak więc niczym cień za Piłatem stoi jego chęć pozbycia się odpowiedzialności za własne decyzje. A któż może pozbyć się cienia?
Zaczyna się Droga Krzyżowa (11). Wchodzimy jednymi drzwiami, wychodzimy drugimi. Podłużna sala z bardzo rozciągniętym na całej długiej ścianie reliefem zmusza nas, byśmy i my także wzięli udział w tej bolesnej wędrówce.
Na początku widzimy głównie plecy uczestników sceny. Jedynie konno jadący z tyłu Józef z Arymatei okazuje nam swoje zatroskanie Zbawicielem, wyprzedzamy go. Mniej więcej po środku sceny znajdujemy zakrwawionego Chrystusa z Szymonem Cyrenejczykiem. Wokół twarze w złowrogich grymasach. Z przodu w białych koszulach dwaj złoczyńcy idą na ukrzyżowanie. Przedziwny kolor szat oznaczał, że nawet skazaniec miał szanse na zbawienie. Z Ewangelii wiemy, że jeden skrzętnie z tej szansy skorzystał :)
Która matka zniosłaby takie cierpienie syna? W XII wieku zbudowano w Jerozolimie budynek dedykowany Bolejącej Madonnie. Przetrwał tylko do XIV wieku, ale informacja o nim zdążyła zainspirować twórców z San Vivaldo. Tragedia Maryi wymagała według nich godnego budynku (12).
To już niemal kościółek z małą zakrystią, oratorium, w którym dotąd zdarzają się modlitewne spotkania. W ołtarzu jedna z chyba najbardziej wyrazistych i najlepiej wyrzeźbionych scen. Tym razem głownie nie twarze przykuwają mój wzrok, ale sylwetki, gra układów dłoni. Przyznam, że stara zbolała twarz Madonny porusza najtrudniejsze chwile z życia, przypomina o przeżywaniu cierpienia i śmierci najbliższych
A za chwilę spotykamy pobożne kobiety, a raczej to one spotykają Chrystusa (13).
Może to przez białe tło i sporą odległość postaci od siebie, nie da rady odbierać tej sceny bezpośrednio, zatrzymać się na gestach, czy sztach, całą nieopowiedzianą przestrzeń między Jezusem a kobietami zapełniam dużą ilością myśli. Ale czy one takie pobożne, jeśli nad sceną w jednym z okien pojawia się małpa - symbol próżności i rozpusty?
Po piętnastu schodkach wchodzimy na Górę Kalwarię. Nie mogło zabraknąć spotkania z kobietą, której przypisano imię Weronika, a wszak to imię wzięło się z określenie mandylionu, po łacinie Veraikon - prawdziwy obraz (14). Sama postać Weroniki nie pojawia się w ewangeliach, to bohaterka apokryfów. Mała predella znacznie odstaje poziomem artystycznym do Weroniki. Nawet nie musiałam szukać daty (którą w końcu znalazłam), by domyśleć się, że dodano ją później, w XIX wieku.. Co jest, że potem jest gorzej? Nie chciało się tak ludziom?
Na umownym szczycie stoją zacienione kapliczki stanowiące kulminację Historii Zbawienia (15). Bocznymi drzwiczkami można zajrzeć do niewielkiej niszy i zobaczyć tych, którzy mieli odwagę trwać pod krzyżem.
Znowu zdumiewa mnie zmysł kompozycyjny i teatralny twórców. Grupkę wydzielono, ale nie oddzielono jej całkowicie, nad nią jest otwór, przez który widzimy scenę ukrzyżowania. Przez to, gdy pielgrzym wszedł do kaplicy Ukrzyżowania, koncentrował się na najbardziej dramatycznym wydarzeniu chrześcijaństwa. Choć czy na pewno nie rozpraszały go tłumy pod krzyżami? Mnie na pewno tak, tym bardziej, że malunek w tle przedstawia ciekawe historyczne stroje.
Na zewnątrz murów przedziwna rysa, w środku na podłodze także. Rysa? Raczej dosyć spore pęknięcie. Okazuje się że to przełożenie słów "ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać"
Kaplica Świętego Grobu usiłuje przybliżyć pielgrzyma do realiów jerozolimskich, bez wielu dobudówek, które przyniosły kolejne wieki.
Stąd charakterystyczne elementy jak wejście przez pomieszczenie na planie prostokąta, malutki otwór wymagający schylenia głowy prowadzący do rotundy nie pozwalający całej grupie wejść jednocześnie. Do grobu prowadzą nas dwie kobiety - Maria Magdalena oraz Helena - matka cesarza Konstantyna. Nie pochodzą z tej kapliczki, ale faktycznie te postaci dużo znaczyły dla tego miejsca.
Ciekawostką jest figura Chrystusa wewnątrz grobu, jakoby zaprzeczająca zmartwychwstaniu.
I znowu mamy do czynienia ze swego rodzaju łopatologią, pielgrzym musiał dokładnie wyobrazić sobie, że to był grób. Nad grobem jest fresk pokazujący transport zwłok Chrystusa, ale nie dało rady zrobić mu zdjęcia, bo pomieszczenie malutkie i brakowało odejścia fotografowi.
Tuż obok porażająca w ludzkiej zachłanności kaplica "Noli me tangere". Dlaczego ludzka zachłanność? A bo brakuje figury Chrystusa, której to część bezpardonowo odcięto i skradziono. Dokąd trafił? Gdyby to było wiadome, to by wrócił. Ech! A przecież sama w sobie scena to jedno z pierwszych wydarzeń po zmartwychwstaniu Jezusa. W dodatku scena bardzo mi bliska, gdyż dotyczy wszak Marii Magdaleny, o której pisałam pracę magisterską.
Teraz muszę wrócić do pierwszej kapliczki, która ma jeszcze inne pomieszczenia, a żeby zachować biblijną chronologię nie napisałam o nich na początku opisu (a my wtedy widzieliśmy sceny poniżej opisane).
W wieczerniku wszak niewierny Tomasz budzi wśród apostołów poruszenie swoim gestem.
Ciekawa jestem, ilu z nich by uwierzyło, gdyby tak jak on byli poza domem podczas pierwszego pokazania się Chrystusa po Zmartwychwstaniu? Tego się nigdy nie dowiemy i trochę rozumiem ich miny. Ciekawe, że autor nadał Tomaszowi bardzo młodzieńcze rysy twarzy, może chciał wytłumaczyć jego niedowiarstwo słabym jeszcze doświadczeniem życiowym?
Ostatnia scena to Zesłanie Ducha św.
Fantastyczne rozwiązanie. Wszyscy zgromadzeni w wieczerniku zapatrzeni gdzieś w górę. No to ja też zaczynam spoglądać w tym samym kierunku a tam w maleńkiej kopule jest wyrzeźbiony gołąb. To się nazywa wciągnięcie widza w akcję dzieła.
Jest jeszcze kaplica Wniebowstąpienia, oddalona znacznie od pozostałych, co zapewne było przyczyną, że do niej nie zaszliśmy. Stoi ona tuż przy drodze dojazdowej do San Vivaldo, ale tylko tyle mogę o niej napisać. Może jeszcze kiedyś tam wrócę, bo poczułam się poza czasem, zupełnie odrealniona. Wyobrażałam sobie dawnych pielgrzymów z przejęciem nawiedzających toskańską Jerozolimę.
A zupełnie poza Biblią i miejscami w Jerozolimie z nią związanymi zbudowano kapliczkę upamiętniającą św. Jakuba (Młodszego zwanego bratem Pańskim) - pierwszego biskupa Jerozolimy.
Po pożegnaniu ze szwajcarską grupą (nawet pani "zołza" wycisnęła z siebie jakiś uśmiech), przewodnik pokazał nam jeszcze wnętrze kościoła, do którego poprowadził nas poprzez uroczy krużganek, gdyż wejście główne było zamknięte. Dzięki temu pogratulowaliśmy spotkanemu tam 88 letniemu franciszkaninowi wkładu i efektów pracy nad ogrodem. A że jesteśmy w temacie, to tym bardziej nasz podziw był wielki.
Nie będę już omawiać wnętrza kościoła, żeby oddać przynajmniej wrażenie niecierpliwości z jakim je oglądaliśmy. Zwiedzanie miało trwać około godziny, więc nawet nie spoglądaliśmy na zegarek, okazało się że zajęło dużo więcej czasu i zbliżała się już 18, na którą byliśmy umówieni z Ewą. A że jechaliśmy bez mapy, pod koniec trasy za to olśniło mnie jak należy wpisać lokalizację w GPS, więc nie mieliśmy pojęcia, ile czasu zabierze nam znalezienie La Moraia. Nie chcieliśmy też odmawiać tercjarzowi, gdy sam nam zaproponował pokazanie kościoła, więc szybko, acz w miarę uważnie, przyjrzeliśmy się wnętrzu. Tym bardziej jest następny powód, by wrócić do sanktuarium położonego wśród gęstych lasów.
Zupełnie zapomniałabym Wam jeszcze pokazać jednego niebywałego mieszkańca miejsca - 20 letnią kotkę, która natarczywie upominała się o jedzenie.
W Toskanii nawet koty żyją długo? Jest nadzieja :)
Chyba w związku z wiekiem i słabym poruszaniem się mruczącego zwierza ptaki w San Vivaldo mogą żyć spokojnie, czego wszystkim i sobie życzę.
Niesamowite miejsce! Dziękuję za zdjęcia i komentarz, może uda mi się to niebawem zobaczyć i przeżyć osobiście. Włodek G.
OdpowiedzUsuńCiekawe miejsce. Urodziłam się w 1959 roku i pamiętam jak potajemnie w przedszkolanka ściszonym głosem uczyła na pacierza. Jakim problemem była zwiedzanie kościołów. Najczęściej dawano czas wolny a i tak większość kierowała się do wnętrza.. takie "kalwarie" nie zastąpią lekcji religii ale coś w nich jest. Oceniamy wykonanie, a potem myślimy o treści... Nie lubię tylko takich incydentów jaki spotkał Panią na początku
OdpowiedzUsuńZnów wspaniała wyprawa.
OdpowiedzUsuńDla mnie najbardziej poruszająca jest scena z Madonną Bolejącą i nie tylko gra gestów, ale też jej twarz.
Obyśmy wszyscy w wieku 88 lat zdolni byli do uprawiania ogrodu daj Boże.