Troszkę starego, bo tych spacerów już wiele było, ale to miasto nigdy mi się nie znudzi, bez względu na upał, tłumy i co tam jeszcze. Tego jestem pewna. Zawsze pojawia się też coś nowego, za każdym pobytem we Florencji uskubnę dla siebie coś, czego jeszcze nie widziałam.
Nie będę opisywać wszystkich miejsc, które odwiedziłyśmy tydzień temu, w poniedziałek. To bardzo znane punkty na mapie turystycznej, czyli Kościół Santa Maria Novella (wewnątrz), Katedra, Baptysterium, Dzwonnica, Piazza Signoria, Ponte Vecchio, Piazzale Michelangelo.
Do tej listy miałam dopisać już kiedyś odwiedzone Orsanmichele, ale uprzejmy starszy pan stał nieopodal wejścia i zapraszał nas do zwiedzenia muzeum Orsanmichele, gdyż okazało się, że sam kościół jest w poniedziałki zamknięty. Pan usiłował nas skusić bezpłatnością biletów i ponoć piękną panoramą Florencji, ale myśmy były tak nastawione na wnętrze kościoła, że zupełnie jakoś nie leżało nam po drodze wspinanie się na piętra położone nad nim. Dopiero argument, że muzeum jest otwarte jedynie w poniedziałki, sprowokował nas do przejścia poprzez drugi budynek po czymś w rodzaju murowanej kładki na piętra spichlerzowe.
Wyobrażacie sobie rejwach, jaki tu czynili kupcy zbożem?
Zaskoczona odkryłam wewnątrz kręcone schodki prowadzące na następne piętro i tam dopiero faktycznie można było pozaglądać Florci w dachy.
Szkoda tylko, że okna zamknięte więc szyba grodziła i nakładała obrazy z wnętrza na to, co na zewnątrz, ale jakoś wytrzymałyśmy, nie wolno było tylko oprzeć się o metalową ramę okienną, gdyż groziło to poparzeniem, tak była nagrzana.
Sama przestrzeń drugiego piętra pusta z niewielkimi bardzo zniszczonymi rzeźbami.
Teraz przeskoczę dość szybko nad rzeką. W rzeczywistości, trzeba byłoby zrobić przystanek w Loggi dei Lanzi, usłyszeć tumult czyniony przez olbrzymie zgromadzenie młodzieży z różnych krajów świata (nie wiem z jakiego powodu).
Obowiązkowo zjeść lody, wypić chłodną wodę, przebić się przez totalny tłum na Ponte Vecchio, powolutku wspiąć się na wzgórze aż do San Miniato. Postępuję dość swobodnie z czasem, bo on też uczynił mi niezłego psikusa. Basia i Jola ze zdrowotnych powodów odpadły z dalszej wspinaczki a my z Elą około 17.30 doszłyśmy do San Miniato.
Cudownie było zanurzyć się w półmrok kościoła, zupełnie niespodziewanie trafiłyśmy na śpiewy gregoriańskie przygotowujące do Mszy św. Usiadłyśmy w krypcie i czas zupełnie mi się rozpłynął. Czułam, jak by nie istniał, po prostu trwałam, nie było sekund, minut ani godzin.
Gdzieś jednak przysiadła chwila i delikatnie trąciła nasze zasłuchanie. Obejrzałyśmy jeszcze zakrystię z freskami o bardzo podobnej tematyce, jak te w Monte Oliveto Maggiore, po czym dotarłyśmy do dziewczyn, które przysiadły na tarasie. Tam chłodnym białym winem z parmezanem i zasłuchaniem w piosenki śpiewane na żywo skończyłyśmy florencki spacer.
Co ja bym dała za te widoki i lampke chłodnego wina z parmezanem, nawet, gdyby mi się młodzież miała drzeć nad uchem!! Pięknie jest tam. Brak słów. Greenewa
OdpowiedzUsuńJak Wam pięknie Dziewczyny!Zazdroszczę spacerków i widoków!:))
OdpowiedzUsuńJej!!!!!!
OdpowiedzUsuńUpał nie przeszkadził w tym, żeby wszystko sie udało i przebiegło jak zaplanowałaś Małgosiu): Jestem pod wrażeniem Twoich działań i opisów. Bożena
OdpowiedzUsuń