Chciałam, by dziewczyny ucieszyły oczy strojnym cappuccino Boccaccio. Ucieszyły, a jakże! No bo gębula sama się śmieje do tych kwiatków wyrosłych na delikatnej piance z mleka.
Słodkość wzmocniły rogaliki z budyniem, wycieczka dobrze rozpoczęta. Całość musiała wzmocnić nas na długie godziny, gdyż szykowałyśmy miejsce na kolację w sąsiedniej parafii.
Małe Certaldo jeszcze bardziej obkurczyło się pod naporem kramów i dekoracji teatralnych. Wszystko czekało na wieczór, by zamknąć ostatni dzień festiwalu teatralnego "Mercantia".
Budynek na którym przysiadły znieruchomiałe psy odnowiono i razi teraz straszliwie swoją nowością. Pozostało liczyć, że czas i pogoda szybko przywrócą tę nową łatę do akceptowalnego stanu.
Ciekawe co by było, gdyby komuś przyszedł szalony pomysł do głowy gładkiego otynkowania ścian Palazzo Publico? Chyba bym się zapłakała za tymi herbami, za zdobionym sufitem w przejściu. Jak wtedy wyglądałaby studzienka na wewnętrznym dziedzińcu?
Olu, niebawem zrobię tu wpis z jeszcze większą ilością ciekawych ubiorów.
Na koniec weszłyśmy do kościoła z pochówkiem Boccaccia. Co za ironia, Kościół uhonorował nagrobkiem i epitafium wewnątrz świątyni osobę, rzekłabym, frywolnie podchodzącą do jednego z przykazań.
A w kontraście do pisarza pod ścianą za szybą leżą szczątki błogosławionej Julii, która koniec swojego życia spędziła na własne życzenie w zamurowanej celi. Profanum i sacrum.
Krzyż kiedyś wystawiony w przykościelnym muzeum znalazł bardziej odpowiednie miejsce w prezbiterium. Gra cieni utworzyła rozbudowaną scenę z dwoma pozostałymi krzyżami z Golgoty.
Lubię ten kościół, pusty, rzadko kiedy nawiedzany przez przybyszów, dający chwilę zatrzymania, refleksji i wytchnienia w upalnej turystyce.
No to teraz hyc! do San Gimignano.
W końcu! Byłam tam już chyba z 7 razy, ale nigdy nie zjadłam lodów w osławionej lodziarni "Di Piazza".
Ciągle zapominałam sprawdzić, czy faktycznie tytuł mistrzów świata jest w pełni zasłużony. Jeśli ja - marna mróweczka mogę coś w tej kwestii napisać, to w pełni zgodzę się z werdyktem jury zawodów, w których wystartowała ta "gelateria". Zamówiłam sobie trzy smaki: jeżynowo-lawendowy, szampańsko-grapefruitowy oraz vernaccia, czyli przetworzony na lody smak białego wina z okolic San Gimignano.
Autor! Autor! Autor!
Wyściskałabym twórcę tak genialnych smaków. Jestem wprost porażona ich doskonałością. A to takie niewinne trzy chłodne nieforemne bryły. Wracając do samochodu chciałam nabyć następną porcję, ale kolejka mnie odstraszyła.
To chyba jedyny mankament tej lodziarni. Zimno polecam :) Gorąco nie mogę, bo się lody roztopią.
Co może być także doskonałe w San Gimignano? To nieporównywalne ze sobą dziedziny, ale oczywiście myślę o zanurzeniu się w przestrzeń fresków Kolegiaty Matki Bożej Wniebowziętej. Pisałam już o nich w tym wpisie. Oczywiście i tym razem odkryłam coś nowego, zaskakującego, jak chociażby zestawienie niezwykłego różu i zieleni w niektórych szatach, zamiennie stosowanych jako światło bądź cień. Tyle się naoglądałyśmy i nagadałyśmy, że w Kościele św. Augustyna nasza percepcja zmniejszyła się tylko do możliwości wejścia, zobaczenia i wyjścia.
Trochę ściskałyśmy czas, by jeszcze zdążyć zajrzeć do Volterry. Jak szaleć, to szaleć!
Jeszcze rzut oka na panoramę San Gimignano z zatoczki przy drodze.
Podczas robienia tych zdjęć, kilka samochodów się zatrzymało także w celu uwiecznienia widoku.
I oto Volterra:
Ostatnie miasteczko potraktowałyśmy wybitnie spacerowo i zewnętrznie, tym bardziej, że katedra i baptysterium były już zamknięte.
Jola uważnie dokumentowała dla swojej córki miejsce rozgrywania się drugiej części sagi o wampirach. Pewien pan przy ruinach teatru pozdrowił nas po polsku zauważając, że podążamy tym samym szlakiem, gdyż widział nas już w San Gimignano. Po minie jego żony zauważyłyśmy, że tylko on nas spostrzegł wcześniej, hi hi hi. Krótkie pozdrowienia i życzenia udanych wakacji. Jeszcze chwilę pozaglądałyśmy do starożytności.
Ciekawe, teatr był miejscem zbudowanym tak, by słyszalnie i z dobrą widocznością odbierać rozgrywane w nim spektakle. Dla mnie samo jego położenie jest poniekąd teatrem samym w sobie, teatr stał się aktorem.
Czas nas przegonił i zostawił daleko w tyle, trzeba było wracać. Zajrzałyśmy jeszcze do alabastrowych warsztatów i sklepów z pamiątkami. Nie sposób ich nie zauważyć.
Jakoś zagadanie do psów lepiej mi wychodzi. Ten kudłacz po długich zabiegach ledwie obdarzył mnie spojrzeniem na pożegnanie z Volterrą.
Potem bezpiecznie, acz z włoskim podejściem do prowadzenia auta, dowiozłam dziewczyny na kolację. Głód był najlepszym kierowcą i z tylko półgodzinnym opóźnieniem dotarłyśmy do Spazzavento. Liczyłam po cichu, że najwyżej ominą nas przystawki. Ominęły, bo ich nie było, a reszta dań jeszcze nawet nie pojawiła się na stole. Była to kolacja na około 30 osób, na którą skrzyknęli się ludzie działający przy tamtejszej parafii. Nas zaprosił proboszcz Don Deo Gratias. Przyjemny wiatr, gwiazdy a na talerzu lazania, schab w cienkich plasterkach i panna cotta dopełniły bogactwa dnia.
A żeby dać Wam okruch pojęcia, z jakimi problemami się zmagam pisząc o jakimś wyjeździe, zrobiłam kolaż zdjęć po wstępnej obróbce.
Powiedźcie sami, jak to wszystko opisać, jak wybrać?
Część zdjęć wkleiłam przygotowując na jutro duszoną wołowinę po toskańsku :)
Urzekła mnie Volterra.
OdpowiedzUsuńAle lody w San Gimignano i te propozycje smaków!! Bajka. Wszystko dookoła to magia.
magia... tylko magia-pozdrawiam z ciepłego, a chwilami gorącego kraju-G>A>
OdpowiedzUsuńDziekuje- powrocily wspomnienia
OdpowiedzUsuńSan Gimignano - moje marzenie !:)
OdpowiedzUsuńVoletrra również niesamowita. Bajka i magia - dokładnie tak jak napisała Mażena!
Nabieram jeszcze większego apetytu.
Uściski Małgosiu:*
Dziękuję,dziękuję, dziękuję......zdjęcie marzenie, uwielbiam takie proste a zarazem "dystyngowane" fotografie, wiele mówią o wnętrzu.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę ,że odkryłam Twoją stronę! Zaraz ją dodam do zakladek u siebie ; mam nadzieję,że nie masz nic przeciwko temu:)
OdpowiedzUsuńPiękna wycieczka, zdjęcia wspaniałe, a wszystko przywołuje wspomnienia lektur, podróży lub marzeń. Pozdrawiam serdecznie.
O, widzę, że trochę odnowili tę nagą kobitę na szyldzie tawerny w Certaldo.
OdpowiedzUsuńPassiflory, jak się domyślam - także stamtąd?
Ach, Certaldo..... :)
Odliczam dni. Zostało 12.
Kinga z Krakowa
Az zatesknilam za capuccino boccacCio ;) nam tez sie gebule do niego same usmichaly midiac temu ;) ech.......
OdpowiedzUsuńA tegoroczne san gimignano kojarzy mi sie nie z lodami ale z apteka i zakupem vit c .... Coz, upalow w pierwszym tyg naszeg pobytu nie bylo,ale te smaku co opisalas....slinka mi pociekla...
Pierwszy raz widze kwiat meczennicy. Cos niesamowiego!!!! Cudo!!!
A ks Krzysztofowi zycze wszystkiego dobrego z okazji 25 lipca ;)))
No to pojechałaś Małgosiu:) Piękna ta ceramika z makami. Bardzo lubię takie zewnętrzne zwiedzanie. Urocze uliczki. Wspaniałe widoki. Fajne to okienko z różowymi kwiatami, rzuciło mi się w oczy w tym gąszczu wspaniałości.
OdpowiedzUsuńPalermo i Sycylie zwiedzalam z Iwaszkiewiczem i Goethe. Jak sie ciesze ze do ciebie trafilam! Zaraz przypomnę moje wspomnienia.
OdpowiedzUsuńBaci.