czwartek, 7 października 2010

KROPLA PO KROPLI - CHIANTI

Pewnie już nie pamiętacie kopii obrazu, którą malowałam dla franciszkanów w Sinalundze? Ja sama czasami już o niej nie pamiętałam. W końcu jednak zgrałam terminy z Chryzostomem.
A skoro już mam jechać, to ...
No i właśnie stąd Chianti. Takie "po drodze"
A krople, to krople deszczu - w miniony wtorek, rano, w dużej ilości. Wiedziałam już z prognoz pogody, że słodko to nie będzie, ale jakaś taka melancholijka mnie wzięła, by zobaczyć zapłakane deszczem winnice.
I oto sama powtarzam stereotyp regionu. Bo powiedzcie, jakie słowa kojarzą się Wam z Chianti? Mi najpierw winnice, wzgórza, gaje oliwne, cyprysy, kamienne domy, itd, itd.
Wyjechałam specjalnie o 6.30, by trochę zobaczyć przed umówioną 9.00 w Sinalundze. Normalnie wystarczyłaby godzina i 15 minut, by dotrzeć na miejsce.
Jechałam, jechałam, kluczyłam, szukałam mniej uczęszczanych szlaków. Wjechałam w okolice dość dzikie i nieprzystępne. Zdarzały się bardziej otwarte przestrzenie z winnicami, ale zazwyczaj jechałam wśród lasów i skał.
Dojechałam do południa Chianti i jak na zawołanie na horyzoncie zobaczyłam jasne niebo.
O tak, kocham słońce!
Do godziny mniej więcej 15.00 nanosiłam poprawki.
Ależ zdjęcia są złudne! Okazało się, że nawet w największym zbliżeniu nie widziałam pewnych elementów, że złote kreseczki na sukience Jezusa odczytałam jako kremowe, a w ogóle ubranko namalowałam zbyt jasne, więc przemalowywałam.
Z kolei w złotym tle na zdjęciu zmienił mi się odcień farby.
Kręgosłup wolał o litość, bo nie najwygodniejszą pozycję obrałam do tak detalicznej pracy (często, gęsto z lupą w dłoni). Ale czy można znaleźć do tego typu zajęć jakąś wygodne ustawienie?
Na szczęście zrobiłam przerwę na obiad ugotowany przez siostry zakonne dla mnichów, w których to towarzystwie go zjadłam.
Dłuższą chwilę spędziłam też na podziwianiu ramy obrazu. Widać wyraźnie w niej dwa style, starsza jest ta bliższa dzieła Sano di Pietro (sieneńskiego malarza z XV wieku), druga bardziej strojna, barokowa, zadziwia kunsztem wykonania.
Najbardziej zaskoczyły mnie medaliony w ramie. Te u góry większe z widocznymi malunkami. Ale tych na dole (około 4 cm wysokości) w ogóle nie spostrzegałam jako malunków. Dopiero aparat fotograficzny ujawnił mi z lewej strony jakiś mniej czytelny malunek, który okazał się być sceną stygmatyzacji św. Franciszka, drugi sama nawet rozpoznałam jako scenę Narodzenia Jezusa.
Nie jestem kopistką, ale biorąc pod uwagę zakłócenia wprowadzone przez korony, inny przez to odczyt kopii, która też jest proporcjonalnie większa, mogę być z siebie zadowolona. Żeby było jeszcze trudniej to dofantazjowałam sobie nieistniejące fragmenty głowy Jezusa. Tak czy siak, jakieś podobieństwo jest i to dużo bliższe niż kopie z różnych wieków będące na stanie sanktuarium.
Wróciłam z poczuciem dobrze wykonanego zadania i zaopatrzona w podstawowe produkty mniszej spiżarni i piwnicy :)
"Wróciłam" jest zbyt krótkim słowem na to, co wyczyniałam jadąc do domu. Coś mnie to Chianti z objęć wypuścić nie chciało, a ja chętnie się temu poddałam.
Rozpaskudzona porannym kluczeniem, obdarzona całym popołudniem wolnego czasu, nawet do Chianti nie pojechałam najkrótszą drogą.
Nie mogłam sobie darować miejscowości o kuszącej nazwie San Gimignanello. Zbyt duża zbieżność z San Gimignano, by mnie nie pociągnęło 1,5 km w bok od superstrady. Tym bardziej, że Chryzostom coś wspomniał o zamku. Jakże zamku chociaż jednego nie zobaczyć? 
Zamek należał od XI wieku do rodu Scialenga z niedalekiego Asciano. W XIII wieku przeszedł pod władanie Sieny. Obecnie stanowi własność prywatną Sansedonich (? - nie jestem pewna).
Miejsce przedziwne, z daleka kusi dość masywną wieżą z krenelażem. Zajechałam tuż przed plac, który z jednej strony zamyka ściana z bramą na dziedziniec, z drugiej kościół (niestety zamknięty), a dwie pierzeje należą chyba do fattorii, oczywiście produkującej ... wino. Oczywiste to było dlatego, że wszędzie unosił się zapach świeżo fermentujących winogron. 
Wejścia na teren posiadłości strzegł marnie wyglądający kot, no i marnie strzegł bramy, bo weszłam bez problemu. 
Żywego człowieka nie uświadczysz, choć o życiu tam tętniącym świadczą chociażby gigantyczne krzewy cytrynowe w donicach. Tak wielkich dotąd nie spotkałam. Jedna z donic miała spokojnie około 1,5 metra średnicy. 
Słabość mam wielką do takich murowanych świadków historii, rzewnie wyłapuję detale. Uśmiech budzi zwyczajny numer domu przy wiekowych drzwiach, Wyobrażacie sobie mieszkać pod numerem 47 w zamku? Dzwonek do drzwi dzielnie opiera się elektryczności.
Całość sprawiła na mnie wrażenie dość swobodnie skomponowanej zabudowy. Każde skrzydło z innej bajki, tylko mur z bramą trzyma miejsce w ryzach.
Wróciłam na superstradę i dojechałam do planowanego zjazdu, by zupełnie nieplanowo poruszać się po Chianti. Ta nieplanowość doprowadziła mnie aż za tablicę z napisem ... "Siena". 
No nie, do Sieny nie chciałam tego dnia! 
W ogóle nie chciałam do ludzi, byłam zbyt wyciszona klasztorną ciszą i chciałam się jeszcze ją w sobie zostawić. 
Wróciłam więc do punktu podejrzanego o drogę odpowiadającą moim zapotrzebowaniom. Gdzieś jeszcze następny zamek po drodze, ale już nie wysiadałam z auta, tylko odnotowałam, że jest i czeka. Potem odnotowana Certosa, winnice, gaje oliwne, a potem asfalt zakończył działalność ustępując szutrowej strada bianca. Długo jechałam głuszą, czasami niemal w wąwozie, chwilami znowu odsłaniały się tereny rolnicze, ale częściej były to mało przystępne lasy. 
Dojechałam, drugi raz w tym dniu, do Radda in Chianti,  nie uległam, nie wysiadłam, znalazłam następną boczną drogę i ruszyłam w kierunku domu. 
Na mapie wydaje się to być proste i takie bliskie siebie, te dwie drogi - "w tę" i "z powrotem".Poruszałam się z mało doskonałą mapą samego Chianti, bez GPS, za to z radością wynikającą z samej drogi. 

8 komentarzy:

  1. Chianti moje ukochane mogłabym tam jeździć, jeździć i jeździć...
    Pozdrawiam Iwona

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny jest ten wizerunek Matki Bożej z Dzieciątkiem,ma w sobie taką intymnosc,i ten policzek tak wtulony miękko- i kopia wielce udana! Jeszcze nie zapoznałam sie z archiwalnymi wpisami,a gdzie znajdę źrodło tej historii z prosbą o wykonanie kopii,w jakim miesiącu szukac:)?
    pozdrawiam z Wrocławia

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystko wspaniałe. Tak pochłonęły Panią plenery, że ból kręgosłupa poszedł w niepamięć. Tylko czy na pewno i na jak długo. Jej.. jakie piękne są miejsca takie bez nadmiaru ludzi. Regin Chianti jest tak urokliwy sam z siebie.. ciekawe są te zapasy do spiżarni:-) pytam choć nie powinnam.Życzę zdrówka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Asia oto pierwsza moja wizyta w sanktuarium http://toskania.matyjaszczyk.com/2010/01/santuario-maria-ss-del-rifugio.html
    Pani Mażeno to były dżemy oraz... wyborne wino :) jeszcze nie ich produkcji, bo tę zaczęli w tym roku. To które otrzymałam pochodzi za to z godnych winiarskich okolic Montepulciano

    OdpowiedzUsuń
  5. dziekuje z calego serca , przepiekna podroz i cel. pozdrawiam
    Grazyna

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuje pięknie za wskazówkę-juz odnalazłam i się zaczytałam nieprzyzwoicie w kolejnych epizodach!

    OdpowiedzUsuń
  7. Asiu, już teraz wiem skąd u Ciebie takie zainteresowanie, cudnie malujesz, w stylu bardzo dopowiadającym mojej duszy. Bardzo mi się podoba, że przetworzyłaś znane fragmenty obrazów na coś bardziej osobistego. Ja ciągle jeszcze za mało doskonalę swój warsztat.

    OdpowiedzUsuń
  8. Piekna pasja i z takim cieplem opowiedziana z cala historia tego dnia.

    OdpowiedzUsuń