poniedziałek, 10 października 2011

FESTA PAROCCHIALE

Zawsze na drugą niedzielę października przypada główne święto parafialne M.B. Różańcowej. O samym święcie wspominam co rok, więc tym razem wraz ze zdjęciami opowiem Wam o pewnym swoistym sukcesie Krzysztofa. Sukcesie okupionym niedobrymi doświadczeniami.
Trzy razy w roku - na tę festę, na Boże Narodzenie i na Wielkanoc - wystrój kościoła szykują rodziny. Angażują się w to niesamowicie, czasami wszystko same wymyślą i przygotują, zdarza się też że w jakiejś intencji opłacą zakupione kwiaty, czy inne materiały. Potem częściej pojawiają się i w ciągu roku, gdyż przedtem to bardzo od wielkiego dzwonu. Zrobiła się z tego świetna tradycja, która, niestety, wyparła jedną panią. I tu wychodzi rys charakterologiczny wielu znanych mi osób, a podejrzewam, że można go rozciągnąć na większość Półwyspu Apenińskiego. Otóż jego mieszkańcy czują się nobilitowani nawet najdrobniejszą funkcją, może ona być społeczna, związana z dobroczynnością itp. Odebranie tego zakresu działań sprawia im przykrość, bez względu na przyczyny. Oczywiście inaczej jest, gdy sami rezygnują, bo np.już im się znudzi, albo z kimś się pokłócą. U nas było to tak, że owa pani miała monopol na układanie kwiatów na wielkie uroczystości. Robiła to zupełnie przyzwoicie, czasami tak nadgorliwie i z rozmachem, że ledwie było księdza widać zza ołtarza. Jednak parafianki narzekały, że kiedyś więcej osób mogło pomagać przy kwiatowych dekoracjach, dodatkowo dołączał do tego fakt, że "florystka" nie pochodziła z naszej parafii. Krzysztof wymyślił więc system rodzinny i zabrał tym niestety kobiecie źródło dumy. Nałóżcie na to dość trudny jej charakter i afera zrobiła się na kilka lat. Powoli przestajemy odczuwać jej skutki. Piszę "my", bo w liście-donosie do kurii (jedna z reakcji na decyzję proboszcza) Krzysztof został posądzany o przekazywanie parafialnych pieniędzy do Polski a ja zostałam odmłodzona i przedstawiona jako ... Dodam, ze wcześniej pani w pełni popierała mój przyjazd. Skutkiem tego listu jeden z dostojników kurialnych zażądał nawet usunięcia mnie z parafii. Było to chyba z 2 lata temu. Nigdy Wam nie napisałam o tej realnej groźbie. Uratował mnie inny dostojnik, a mianowicie sam biskup Pistoi. Otóż jego podwładny nie wiedział, że jestem tu za oficjalnym zezwoleniem głowy diecezji i od biskupa właśnie dostał zalecenie, by mnie zostawić w spokoju. Napisałam wtedy list z podziękowaniem, że JE Mansueto Bianchi nie pozwolił potraktować mnie jak marionetki w prywatnej wendecie.
Krzysztof z kolei miał duże trudności w utrzymaniu płynności finansowej parafii, gdyż miał utrudniony dostęp do parafialnego konta. Często pożyczał ze swoich pieniędzy, by opłacić powinności parafialne.
W takim świetle strojenie kościoła przez rodziny, często wzbogacanie kompozycji kwiatowych o dekoracje z myślą przewodnią ma swój głęboki i wzruszający sukces. Wczoraj, gdy cała festa przebiegła niezwykle uroczyście, gdy przystrojony kościół był zatłoczony, zespół śpiewał przy dźwiękach organów (niestety tylko elektronicznych), gdy w końcu udało się ściągnąć policję municypalną do ochrony procesji, gdy sprzedano potem 400 ciepluśkich pączków i nie wiem ile naleśników z mąki kasztanowej (z ricottą lub nutellą), gdy loteria cieszyła się wielkim zainteresowaniem, co przełożyło się na dużo mniej ważny, ale także sukces finansowy, gdy to i wiele zadowolonych twarzy mówiło do dobrej niedzieli, stwierdziliśmy z Krzysztofem, że warto było przeżyć niedogodności i przykrości wynikające z reakcji jednej pani na zabranie jej funkcji naczelnej florystki parafii.
A rodzina układająca tym bardziej zasługuje na pochwałę, bo nie dość, że sama wszystko wymyśliła i zrealizowała, to udało jej się przy tym uniknąć angażowania mnie w jakikolwiek sposób, oczywiście poza zrobieniem świec.Te już są moim zwyczajowym i przemiłym obowiązkiem.
Jak dotąd byłam wołana po porady, pomoc w strojeniu, tym razem miałam tyle wolnego, że mogłam zająć się nie tylko świecami ołtarzowymi, ale o tym niebawem.
Rodzina wybrała jedno z zawołań Litanii Loretańskiej i podporządkowała temu całą dekorację. Mieliśmy więc Królową Rodzin i motyw korony oraz złoty kolor podkreślający królewskość. Nauczyłam się już jak najmniej dokonywać w myślach korekty i cieszyć się autentycznością poczynań ludzi, wszak to nie Watykan, tylko mała wiejska parafia, a ludzkie zaangażowanie jest ważniejsze nad wszelki efekt artystyczny, co wcale nie oznacza, że tutaj go zabrakło. Ja po prostu cieszę się tym, co zwykli ludzie odważnie od siebie dają.

13 komentarzy:

  1. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło. Jak widać szerokość geograficzna nie ma wpływu na charakter ludzi. Wszędzie może się trafić czarna owca. Ale na szczęście pani "uprzejmie donoszę" już Wam nie dokucza.
    Pozdrawiam Iwona

    OdpowiedzUsuń
  2. Życie..smutne to. Babcia mówiła: choćbyś serce na dłoni wyjęła, znajdą się ludzie..tylko spokój i powaga." Niesamowite są takie osobiste ambicje, nie dziwie się, że wielkie korporacje przyjmując do pracy oceniają umiejętność pracy w zespole..
    Ale kościół wyglądał szczególnie pięknie i uroczyście i Twoje świece!
    Wraca temat maki kasztanowej, Aleksandra Seghi /chyba się znacie/ w swojej książce Smaki Toskanii do wielu przepisów wykorzystuje mąkę kasztanową, kiedyś przywiozłam z Włoch ale w Polsce chyba nie ma, czy można czymś "podrobić" gdzieś czytałam, że kaszą gryczana nie mąką?

    OdpowiedzUsuń
  3. Mażenko nie przepadam za mąką kasztanową, jedzone dotąd przez mnie potrawy wydały mi się dość gumowate. Nie mam pojęcia o tym, czy można zastąpić ją kaszą gryczaną.
    Anonimie podziwiam Cię, że tak się katujesz czytaniem mojego bloga, ja po prostu nie czytam tego, co mnie mierzi. Żeby więc nie męczyć innych Twoimi problemami i zgodnie z podpowiedzią życzliwych mi osób i własną wolą postanowiłam kasować Twoje komentarze. To jest też moja ostatnia odpowiedź,w której chciałam Ci solennie przyrzec, że w dalszym ciągu będę pisać tu o sobie, bo to MÓJ blog. Ze swojej strony obiecuję Ci modlitwę w Twojej intencji, bo chyba nawet nie wyobrażam sobie, jak ciężko musi się żyć z takim jadem, który Cię przepełnia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mażenko zapomniałam dopisać, że znam Olę Seghi. Co dziwne osobiście dopiero od niedawna, choć już zaraz po przyjeździe trafiłam na jej filmiki na youtube. Potem poznałam moją tutejszą przyjaciółkę Asię, której opowiedziałam, że widziałam w necie jeszcze taką a taką osobę i Ola okazała się być koleżanką Asi ze studiów. W końcu więc spotkałyśmy się osobiście, ale kontakt mamy głównie przez net.

    OdpowiedzUsuń
  5. Sposób dobry, w końcu każda rodzina może się wykazać swoimi umiejętnościami. Nieważne jakie one będą czy są :-)
    Muszę nadrobić zaległości więc cofam się do wpisów zaległych!
    Nareszcie Małgosiu dojrzałaś do kasowania jadem nasączonych komentarzy!

    OdpowiedzUsuń
  6. Gosiu,dobrze,ze wszystko skonczylo sie dobrze.A takie "zyczliwe" osoby sa chyba wszedzie:( Zwlaszcza w takich mniejszych miejscowosciach ich obecnosc jest bardziej odczuwalan.Ja wychowalam sie w takiej "dziurze",ze jeszcze nie kichlas a juz na drugim koncu wiedzieli;)
    Pani MAZENKO,nie wiem czy maka gryczana mozna zastapic kasztanowa.Ja akurat jestem wielkim milosnikiem tutejszego castagnacco (ostsni moj hit,to dodanie do maki odrobiny prawdziwego cacao).Uzywam tez gryczanej maki(do innych przepisow), ale jednak to dwa rozne smaki.Przynajmniej dla mnie.
    Pozdrawiam serdecznie obydwie panie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ula, unikałam kasowania, bo nie obawiam się treści jadowitych komentarzy, zawsze naiwnie myślę, że ludzie mają dobrą wolę i chęć porozumienia się. Umiem jednak w końcu ocenić,kiedy jest to niemożliwe. Nastał właśnie ten moment :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Emilko, ja jakoś nie umiem się przekonać, ale rozumiem, że to tylko kwestia smaku. Pozdrawiam Cię niemal sąsiadko :)

    OdpowiedzUsuń
  9. No proszę, nigdy bym nie przypuszczał, że tak barwnie 'inaczej' być może u Was :) u Rodziny Soprano bym się takich rewelacji doszukiwał a nie w uroczym ,zdawało by się sennym Pantaleo:) Aż mnie z kanapy poderwało do pionu z jakimś wyrzutem adranaliny w krwioobiegu:) Czyżbyś więcej miała takich przygód?

    Brawa za kolektyw!
    Pozdrawiam serdecznie.
    J.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ha! No pewnie, że by się więcej "kwiatków" znalazło. Tylko nie chcę pisać dla samego użalania się. O tym napisałam, żeby pokazać jak wszystko dobrze się skończyło :) Ludzie i ludziska są na całym świecie.

    OdpowiedzUsuń
  11. ale nie chodzi o użalanie się - nie tak to odbieram. Raczej jako kolejne smaki Toskani. Takie może i antidotum na syndrom Stendhala?:)

    A mąkę z kasztanów można zastąpić równie dobrze mąką z maranty.

    :)j.

    OdpowiedzUsuń
  12. Nawet w raju był przecież wąż, więc nie mogło się bez niego obyć również w tym raju toskańskim ;) Czy takiej wytrwale złośliwej osoby nie można zablokować? Bo wtedy nie musiałaby pani czytać i kasować głupot, które ktoś z siebie wypluwa...
    Pozdrawiam, Aldona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zapewne Pani wie, od dłuższego czasu już jest moderacja, więc tamte czasy z trollami to odległa przeszłość :)

      Usuń