Czyli prace domowe, prace domowe, prace domowe... Trochę przeplecione ogrodowymi oraz parafialnymi. Dzisiaj naprawiałam stary ornat oraz welon. Potem pomagałam przy Mszy pogrzebowej, czyli włączyłam w odpowiednim momencie dzwony oraz rozpaliłam węgielek pod kadzidło w trybularzu. Tatko dzielnie walczy o uzyskanie dodatkowej łazienki dla wakacyjnych gości i widćc już światełko w tunelu. Powinna być ciepła woda! Pogoda nadal w kratkę. Tak bym chciała pojechać gdzieś z moim Rodzicem na co najmniej spacer. Na razie kończymy na sklepach i koniecznych lub potrzebnych zakupach. Może jutro popołudniem pogoda nas wypuści, chyba że zatrzyma nas planowana likwidacja jednego z trzech "urodziwych" garaży w ogrodzie?
Zaczęłam czytać "Dom nad rozlewiskiem" Ach! Kobieta czterdzieści parę lat usiłuje wypisać się z wyścigu szczurów. Jawi się na tle tzw. Warszawki jako dość staroświecka, ale gdzie tam jej do mojej staroświeckości - hi hi hi! Tatko już mówi, że nie chce mu się wracać, i ja mu się nie dziwię, ja też tu czuję się wyśmienicie. Szkoda, że nie mam takiej możliwości jakoś Go tu ulokować. Dobrze chociaż, że istnieją niedrogie przeloty do Italii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz