Tata wrócił zachwycony, bo widoki po drodze bajkowe i miasteczko niezwykłe, , a w nim akurat drugi dzień festy na cześć patronki Świętej Finy.
Po krótkim spacerze, usiedliśmy nieopodal konwentu San Agostino, zjedliśmy lody, Tata poczytał a ja trochę szkicowałam.
Po drodze minęliśmy pracownię rzeźbiarską
i sklep z pamiątkami, ale rzadko kiedy mnie zatrzyma jakiś pomysł na "suwenira", ten zatrzymał i rozśmieszył:
Czasu jednak nie było za wiele, bo chcieliśmy zobaczyć popisy żonglowania flagami. Ech! Najpierw delikatnie w atmosferę wprowadził nas zespół tańców średniowiecznych
a potem dobosze i trębacze z wielkim animuszem wprowadzili na główny plac sbandieratori, czyli żonglerów. Obawiałam się, na ile w występie nie przeszkodzi wiejący wiatr. Jednak nie przeszkodził i mogłam wstrzymywać oddech, tym dłużej im wyżej wznosiły się flagi.
Po pokazie ulicami San Gimignano przeszła parada prowadząc widzów na miejsce turnieju rycerskiego.
W paradzie największą trwogę wzbudził nie rycerz, nie kat , ale ...
Jakież wielkie te rogi!
Walczyły pomiędzy sobą cztery dzielnice miasta (contrady).Na zwycięzcę czekał złoty miecz.Emocje udzieliły się nie tylko mieszkańcom i turystom.
Druso jak oszalały piszczał i szczekał na widok tak wielkich czworonogów. Ciekawe, czy myślał, że konie to takie wielkie psy? Mieszkańcy zadowoleni ze zwycięstwa swojej dzielnicy starali się dotknąć konia, co im obecnie przysporzył chwały a na przyszłość takie dotknięcie ma przysporzyć szczęścia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz