Zgodnie z obietnicą złożoną samej sobie nie pracowałam dziś w ogrodzie, co najwyżej pomachałam trochę palcami szkicując. Musialam iść i posiedzieć w słońcu, sycąc się nowym widokiem, dzisiaj ogród diametralnie zmienił swoje oblicze, przyłożył do tego rękę kowal. W końcu zamiast takich efektownych wejść, które jeden znajomy parafianin określił właśnie jako wejście do kurnika:
Mamy takie:
Janinę Czyż na pewno ucieszy fakt, że tym razem nie odnowiliśmy wejść, a wręcz daliśmy stary sprzęt z odzysku. Brama i furtka pochodzi z jakiejś okolicznej willi i ma około 150 lat. Nie mają one spawów, wszystko jest kute i chyba nitowane (chyba, bo nie wiem, jak nazwać ten system połączeń - takie guziołki trzymające pionowe elementy na poziomym). Do bramy koniecznie trzeba będzie dobudować na murze przedłużenia nibysłupów, i postawić na nich zwieńczenie, na przykład w postaci szyszki piniowej, bo na razie brama jest zbyt wysoka, nie powinna wystawać ponad mur. Oto taka nędzna symulacja:
Tak sobie pomyślałam, że chyba dotąd nie pisałam o bramach i ich ozdobach. W okolicy normą niemal jest, że wejścia do domów strzegą jakieś lwy, orły, mogą też być słupy zwieńczone wazami, szyszkami piniowymi, itp.
Postaram się w najbliższym czasie zrobić jakąś kolekcję zdjęć, żeby pokazać, jak bardzo to jest inne od kolorowych krasnali, które czasami i tutaj straszą, ale są w absolutnej mniejszości, no i nie spotkałam jak dotąd żadnego jako strażnika wejścia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz