Na dzisiaj wymyśliłam wyprawę nad morze. Szukałam na Google Earth czegoś ładnego, ale jeszcze niezbyt odległego od nas, by się nie umęczyć w samochodzie. Wyszukałam plażę w Tellaro, nieopodal Lerici, a autko nas mile zaskoczyło chłodnym powietrzem klimatyzacji, przyjechaliśmy więc w dobrym stanie i mieliśmy siłę by pokonać wiele schodów w dół i z powrotem, najpierw w celu badawczym, potem w celu rekreacyjnym.
Za pierwszym razem Tata został w aucie, tylko Krzysztof i ja wyruszyliśmy na rekonesans. Nigdy wcześniej tu nie byliśmy. Plaża malusia, ale miała trochę piasku, w który można było wbić parasol. No i była bezpłatna. Woda czysta, ciepła, przepysznie mi się w niej pływało.
Gdy zabierałam się za ten wpis przyszło mi na myśl, że niewiele dzisiejszego dnia się wydarzyło. Zapomniałam o tym, że jak dla kogo. Dla Taty była to pierwsze w życiu spotkanie z wodami Morza Śródziemnego, co kazał uwiecznić fotograficznie.
Pobyczyliśmy się czytając książki, obserwując trochę plażowiczów i otoczenie. Zgrabna zatoczka ze stromym wybrzeżem, a niej uwieszone skał domy i hotele.
Na wodzie spokojnie wyczekiwały rejsu małe jachty. Sielanka!
Potem podjechaliśmy do Portovenere, w kolorystyce podobnego do niedalekich wszak Pięciu Ziem.Jest to miejscowość, w której onegdaj rozleniwiał się, albo szukał natchnienia Byron. My poszukaliśmy baru, zjedliśmy coś w rodzaju sernika z owocami i popiliśmy pyszną cappuccino.
Potem krótki spacer promenadą.
I powrót. Niestety dość powolny, bo w niedzielę nie my jedni o tej porze wracaliśmy znad morza.
Czmychnęłam szybko do swojego pokoju, bo za ścianą mecz Włochy-Hiszpania. A to nie moje klimaty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz