Wczorajsze popołudnie spędziłam częściowo sama w domu, Krzysztof pojechał w zastępstwie kolegi odprawić Mszę odpustową. Za to potem wybraliśmy się do lasu na wzgórzach na spacer z psami. Miejsce będzie chyba znakomite na większe upały, bo las jest dość ciemny i powinien latem dawać chociaż wrażenie chłodu. Mopsik odpada już ze spacerów nad rzeczką, bo jego czerń łapie absolutnie każdy, nawet niemrawy, promień słońca. Nazbieraliśmy ciekawych szyszek, będą jak znalazł na dekoracje bożonarodzeniowe.
Tymczasem nastał poniedziałek, dzień w którym nadrobiłam parę zaległych spraw. Najpierw posadziłam jeszcze jeden krzak rozmarynu, chociaż dwa lawendy, szałwię i poflancowałam bazylię.
A propos szałwii, to polecam prosty przepis, według mnie przepychotka. Świeże liście obtoczyć przyprawioną panierką, względnie zanurzyć w cieście naleśnikowym i podsmażyć na oliwie. Potem najlepiej odsączyć na papierowym ręczniku. I tyle! Świetna ciepła przystawka, albo dodatek.
Roboty ziemne rozwinęłam następnie w kierunku odchwaszczania. Dość skutecznie udało mi się mój skromy "sałatnik" doprowadzić do stanu, gdy widać, co tam rośnie. Nazwa sałatnik o tyle wydaje mi się trafiona, bo właściwie wszystko, co w nim rośnie może służyć do robienia tych dodatków do obiadu, których w Polsce w większości nie spożywałam. Mamy więc zwykłą sałatę i rukolę oraz roszpunkę, mamy i już się nimi zajadamy. Koperek do ziemniaków i nie tylko. Kwitnące ogórki. Coraz mocniej pęczniejące finocchio (fenkuł, czyli koper włoski). Spożywa się z niego coś w rodzaju bulwy, która powstaje tuż nad ziemią i ma posmak lekko anyżowy.
Ciągle się zastanawiam, co pomogło mi przełamać mój opór przed sałatami? W dzieciństwie Mama zostawiała mnie w kuchni, bym zjadła właśnie sałatę, mi się już żelazo wytrącało z liści a przełknąć nie dawałam rady. Wiele lat potem nie mogłam się przekonać do tego rodzaju zielonych witaminek. I oto taka zmiana! Chyba pomógł sposób przyrządzania. Bardzo prosty: oliwa + ocet balsamiczny no i sól. To najczęściej szykowana postać sałaty, czy to roszpunki czy rukoli. Rukola jest też wysmienita z suszoną wołowiną (bresaola) oraz parmezanem, skropiona oliwą i cytryną. Ja czasami przemycam do sałat mniej lubiany (przez Krzysztofa) w tym zestawie czosnek i pieprz.
Ach, ocet balsamiczny to zupełnie osobna opowieść, muszę kiedyś o nim coś więcej napisać, jest wyśmienity np. z truskawkami.
Po uporaniu się z ogrodem przystąpiłam do znacznie trudniejszego i nielubianego przeze mnie prasowania. No coż, jak się chce nosić lny, to się ma żelazko.
Wieczorem, jak zwykle Msza a potem podlewanie - to już będzie teraz codzienny rytuał wieczorny. Podejrzewam, że w upały będzie trzeba go rozszerzyć na ranki. Wieczór sprzyja spostrzeżeniu, że świetliki nadal okupują przestrzeń powietrzną wokół plebanii. Ja tam im się nie dziwię, mi też tutaj dobrze.
No i zapomniałam wspomnieć, że w końcu przysiadłam i napisałam parę zaległych maili - choć może niekoniecznie o tematyce ogrodniczej, jak w tytule posta.
To ja czekam na zdjecia ogrodu;).Przepis z rozmarynem bardzo ciekawy.Serdecznie panią pozdrawiam.Stała czytelniczka bloga-Joanna
OdpowiedzUsuńCzytałam o deserze w domu państwa Kochanowskich w Czarnolesie, są to "myszki na szałwii". Wybiera się dorodne liście szałwii z ogonkami. Obtacza w jajku, składa po dwa i pomiędzy liście kładzie łyżeczkę prażonego jabłka. A potem panieruje się to w mące albo obtacza cieście i zmaży w głębokim tłuszczu, otrzymując kształt "myszek". Ciekawe, czy poeta przywiózł ten przepis ze swoich studiów włoskich?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Aldona
Muszę wypróbować. Pobuszowałam w necie, myszek nie znalazłam, ale okazało się, że to wcale nie tak rzadkie połączenie.
Usuń