sobota, 7 czerwca 2008

~ MIESZANKA

Chyba to najadekwatniejsze określenie na ostatnie dwa dni, bo było bardzo różnie, i pod względem pogody i pod względem zajęć. Przyznam szczerze, że mam też niezłą mieszankę w głowie i nie do końca wiem z czym ugryźć piątek. Na pewno podjęłam się bardzo nietypowego zajęcia, a mianowicie naprawiałam tasiemki do mszału. Wymieniłam wszystkie wąskie tasiemki na sznureczki, zeszyłam je ze wstążkami i przykleiłam do księgi. Taka trochę introligatorska robótka.
Potem zaczęłam próby, mniej lub bardziej udane ze złoceniami. Krzysztof nie przepada za współczesną formą mszału, jej oprawą, a raczej brakiem oprawy graficznej. No bo jak nazwać nędzne obrazki, brak inicjałów ozdobnych, w ogóle nieciekawą typografię? Obecny mszał tym bardziej miałko wypada na tle przedsoborowych, które są tutaj na parafii.
Praca z folią pozłotniczą na papierze jest zupełnie nowym doświadczeniem dla mnie, ale już trochę rozgryzłam jak się w tym poruszać.
Sobota to już zupełna mieszanka, sprzątanie, ryneczek, gotowanie, a za ścianą w tym czasie bierzmowanie. Sympatyczna wydała się prośba biskupa, który poprosił przed Mszą o cukierka. Tutaj ludzie często używają ssania cukierka na zakrztuszenie, coś tkwiącego w gardle. Krzysztof przybiegł do mieszkania zaaferowany, bo ostatnio, w jego mniemaniu, wyjadł wszystkie słodycze. Wyszukałam mu eukaliptusowe i lodowe, gdy biskup je zobaczył, spytał, czy może wziąć parę - hi hi hi.
Bierzmowanie było ostatnim akcentem roku katechetycznego. Mieliśmy to uczcić spacerem z psami w parku Giaccherino, ale tym razem mieszanka pogodowa pomieszała nam szyki.
Nie ma tego złego, co ...
Obejrzeliśmy postępy prac w samym klasztorze, który jest obecnie w świeckich rękach i zostaje przygotowywany między innymi na wesela. Ja za to absolutnie nie byłam przygotowana na to, co zobaczyłam. Nie spodziewałam się tam tak wielkich przestrzeni.


Akurat nigdy wcześniej nie byłam w tej części, albo zostały tak zmienione, że absolutnie nie pamiętam ich wcześniejszymi. Podchodziłam blisko do przejść między salami, by się przekonać, że coś, co odbierałam za sztukaterię, było "jedynie" iluzją. To samo dotyczy obramowań okiennych. Kamień? Akurat! Sufitu dotknąć nie mogłam Sami zobaczcie efekty:


sufit:

pod oknem:


Oczywiste, że tak wielkie sale zapierają dech w piersaich, a tak "kapiące" żyrandole i kinkiety wydają się być jak najbardziej na miejscu.


Ja jednak nie mogę oderwać wzroku od starych części klasztoru, a zwłaszcza jego dwóch wewnętrznych krużganków, z których jeden jest cmentarzem.







I jeszcze ciekawostka. Ponieważ rynny, ze względu chyba na to, że musiałyby być bezpośrednio przy ładnych kolumienkach, nie mogą zejść aż do poziomu dziedzińca, stosuje się w nich intrygujące rozwiązanie, które spotyka się tu często. Jako przedłużenie rynny występuje łańcuch, mający za zadanie zapobiegać rozchlapywaniu wody i ukierunkowujący ją w pionie. Może to i się sprawdza w przypadku normalnego opadu, ale nie podczas burzy. Woda rozbryzgiwała się na świeżo położone "cotto".



Gdyby nie temperatura całkiem znośna, pozwalająca na chodzenie w krótkim rękawku, to takie widoki byłyby przygnębiające:



Myślę, że turystów nie pociesza nawet te ponad 20 stopni Celsjusza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz