A jednak goście wyszli zadowoleni i najedzeni. Tak bardzo różnią się tym nasze narody. My raczej chłodno-logistyczni, Włosi ciepło-spontaniczni i obydwa podejścia prowadzą do niemal tego samego rozwiązania. Mimo wszystko pracy było dość sporo, potem sprzatania, więc obiad pochłonął całą moją dzienną energię. W dodatku sama niewiele zjadłam, bo jakoś nie umiałam usiedzieć spokojnie i za kotarą spożywać rarytasy przygotwanie przez Frankę, tylko latałam i patrzyłam, czy czegoś nie trzeba szacownym biesiadnikom. Aż mi teraz żal tych wyśmienitości. Skubnęłam jedynie crostini w różnych smakach, nie skosztowałam ani kęsa na pewno przepysznego makaronu (o nazwie macheroni) z sosem ragu, nadgryzłam wyśmienite żeberka z grilla i nie oparałam się choć odrobinie tiramisu z gorzką czekoladą zamiast kakao. Zupełnie jednak nie kusiła mnie krwista bistecca z sałatą. Na zieleninę może bym się i jeszcze porwała, ale podano ją właśnie razem z na wpół surowo opieczonym mięsem.
Odpoczęłam, i choć głowa straszy bólem, zdołałam zrobić obiecane zdjęcia naszych zakupsów.
Szybko siadłam zrobić wpis i zabieram się za wykańczanie świeczek. Niektóre będą mi potrzebne już na jutro, bo idziemy na proszoną kolację.
A co ma tytuł do treści, a chyba niewiele. Tak mi się jakoś skojarzyło moje dzisiejsze "obżarstwo" z naszymi milusińskimi.
Wspaniale nakryty stół do obiadu.Szkoda, jest mi Pani ,że nie spróbowała niektórych opisanych potraw,ale ja też nie potrafię zajadać kiedy są ważni goście.Ładnie pieski zostały zaopatrzone na zimę.Brawo,że pomyślała Pani o nich.Pozdrawiam.Elżbieta.
OdpowiedzUsuńPani Elżbieta Penderecka w jednym z wywiadów powiedziała, że gdy organizuje w swoim domu wielkie przyjęcia, sama nigdy nie je. Odpowiedzialność i adrenalina!
OdpowiedzUsuńDobrze, że nie jestem Elżbietą Penderecką :)
Usuń