środa, 10 grudnia 2008

POMARAŃCZE I MANDARYNKI

Trzeba pilnować bardziej zapisków. Ostatni powstawał parę godzin, które znaleźć przed Świętami będzie coraz trudniej. Wczoraj miałam głównie świecowy dzień. Taka minifabryczka. W formach do wyjęcia czekają świece okrągłe, w tym przedłużki do paschału. Także w kartonach po mleku jeszcze są bazy pod prezenty dla okolicznych znajomych. Mam też już zrobione świece do lichtarzy na świąteczny stół. Zostało mi nadanie im ostatecznej barwy.
Nie mogłam jednak dokończyć prac, bo dzisiejszy dzień można podzielić na przygotowania do jutrzejszego obiadu dekanalnego oraz na wizytę księdza Ryszarda z Treppio. Ponieważ dowiedziałam się o niej dzisiaj rankiem, musiałam pojechać do sklepu razem z Krzysiem i Franką, która potrzebowała pomocy w zgromadzeniu odpowiednich produktów. Jeśli gotuje Franka, to obiad będzie pychotka. Ale o tym najwyżej jutro. Dzisiaj tymi zakupami zyskałam w oczach chlebodawcy. Można jeszcze? Hi, hi, hi! Otóż okazało się, że Krzysztof dotąd nie miał pojęcia, jak może wyglądać robienie zakupów. Ja zawsze spisuję sobie listę i to robię ją tak, by mieć produkty pogrupowane działami. Kochana Franka, rasowa Włoszka, sporządziła listę bardzo spontanicznie i równie spontanicznie ją realizowała. No i przecież musiała panu na stoisku mięsnym wyjaśnić do czego jej to mięso i jak je przyrządzi. Zresztą np. pani kasjerka sama zainteresowała się czarną kapustą i przepisem. Zapobiegawczo wolałam się sama nie pytać, gdyż też nie znam tego warzywa. Nie miałam niestety czasu na wdawanie się w kulinarne dywagacje. Skadinąd dla mnie bardzo ineteresująco i pożytecznie byłoby kiedyś przejść się z Franką i zobaczyć, czym ona kieruje się przy wyborze produktów. Ja jednak w tym czasie odhaczałam swoją spolszczoną listę.
O wizycie Rysia można i trzeba pisać w samych superlatywach. Jak zawsze miło, sympatycznie i jest o czym pogadać. No i przy okazji przystąpiłam do spowiedzi. Potem tylko się martwiliśmy jak nasz gość wróci w góry, bo chmury znowu zawiesiły się nad nimi sino. Okazało się, że jechał z prędkością około 25 km/h, w jeszcze chyba gęstszej mgle niż ta u nas z poprzedniego wpisu.
Potem pojechaliśmy zrobić zakupsy - czyli zakupy dla psów. W końcu dojrzeliśmy do kupienia im w miarę estetycznych legowisk do soggiorno. Przecież nie mogą straszyć nędznym kocykiem pod choinką. I to jaką choinką! Rano Krzysiu był u znajomego szkółkarza i wybrał cudny świerk kłujący "Hoopsii" o srebrzysto-niebieskiej barwie igieł. Na razie jeszcze drzewko jest na polu, przywędruje do nas z bryłą korzeniową bliżej Świąt.
Wracając do zakupsów. Legowiska i ubranie dla chuderlaka to był cel do zrealizowania. Chcielibyśmy się czasami wybrać ze smokami w góry, ale zeszłoroczna wycieczka zakończyła się znoszeniem Bojanglesa na rękach, bo jego łapy krwawiły na śniegu. Czasami nawet chodzenie po mokrej zimnej trawie wywołuje u niego mocne przekrwienie, na szczęście bez otwartych ran. Zakupiliśmy więc mu psie skarpetki oraz sweterek. No wygląda bajecznie! Najbardziej rozśmieszyła nas pętelka którą zahacza się na ogonku. Postaram się jutro go ubrać i zrobić jakiś udany portrecik.
Potem pojechaliśmy do sprzedawcy pomarańczy i mandarynek. Pomarańcze stanowią część wymyślonej przeze mnie dekoracji na jutrzejszy obiad. Dwie z nich dodatkowo ozdobnie ponakłuwałam goździkami. Ależ mi teraz ręce pachną!
I tym zapachowym akcentem mówię wszystkim dobranoc :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz