wtorek, 27 lipca 2010

ZBLIŻAJĄ SIĘ ŚWIĘCI

Właściwie to dwóch już było, a dzisiaj nadciągnął trzeci (o nim będzie osobny wpis, gdy się wygrzebię z zaległości), choć to właśnie on w środę 21 lipca był bohaterem przedpołudnia. Zawitała do nas około 30 osobowa grupa Kalabryjczyków z parafii pod wezwaniem San Pantaleone. Jej stadku przewodził człowiek o imieniu Pantaleone i jak się potem okazało niejeden właściciel tego imienia z miejscowości Montauro. Ideą tego przedsięwzięcia zwanego "Fiaccola" (pochodnia) jest poznanie i nawiedzenie miejsc związanych z patronatem Pantaleona ( u nas skróconego do Pantaleo) oraz szerzeniem kultu świętego. Dzień był tak szalony, że zupełnie nie pomyślałam o aparacie. Tuż przed Mszą św. odwiozłam dziewczyny do Pistoi na targ, potem wróciłam do parafii, a krótko po liturgii szybko biegłam do domu po trzy grube świece z motywami toskańskimi do zapalenia przed figurą patrona w Montauro, bo Krzysztof zapomniał o przygotowaniu podarunku. Dobrze, że miałam te zamówione do Polski, jeszcze mam czas, żeby uzupełnić zamówienie.Cała grupa przeszła do circolo, odebrałam z Pistoi zakupy przyjaciółek, je same zawożąc na stację kolejową, odcięły turystyczną pępowinę i samodzielnie ruszyły w Toskanię.
Po czym oblewając się potem starałam się ugościć ekipę przesympatycznych Kalabryjczyków. Nie! Nie! Nie! Aż taka szalona to nie jestem. Nie szykowałam posiłku dla 30 osób. Oni przywieźli ze sobą "pranzo a sacco", czyli coś w rodzaju suchego prowiantu, z tym że suchego to tam było mało. Po świetlicy parafialnej rozchodziły się zapachy między innymi serów, oliwek, nadziewanych bakłażanów, ciast, ciasteczek i wina. Ja tylko podawałam wodę i kroiłam arbuzy i melony, roznosiłam cantuccini do vinsanto. Jeden starszy pan ciągle robił mi zdjęcia i kręcił kamerą film. W końcu wyjaśnił mi, że ma kogoś w rodzinie bardzo podobnego do mnie. Nawet pokazał mi zdjęcie tej kobiety. No coś tam faktycznie miałyśmy ze sobą wspólnego. Jestem pełna podziwu dla tej pielgrzymki, na każdy wyjazd przygotowują t-shirty z nadrukiem, średnia ich wieku uczestników jest dużo niższa od naszych parafialnych wyjazdów. Jedna pani chciała ode mnie kupić jeszcze jedną świecę, gdyż wszystkim moje wyroby bardzo się spodobały. Chciała ją przeznaczyć na jakąś sierpniową procesję. Sprzedałam za modlitwę w mojej intencji. Dobra cena?


Mamy zaproszenie z rewizytą. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się dotrzeć do miasteczka, w którym na wielu chłopców woła się "Panti", a święty medyk jest ich bohaterem. Obiecano mi podesłać zdjęcia z pobytu Kalabryjczyków. Na razie musi wystarczyć słowo.

Tego samego dnia, po południu, już uzbrojona w aparat wybrałam się do Pistoi a konkretnie przed katedrę. Miała się tam odbyć pewna celebracja związana z patronem miasta, którego święto przypada na 25 lipca. Kult świętego Jakuba swoimi początkami datuje się w tym mieście na IX wiek i czasy walk z Saracenami. Wtedy to mieszkańcy miasta skierowali się do świętego o pomoc w obronie, modlitwy zostały wysłuchane, co oczywiście zaowocowało rozwojem zainteresowania tym jednym z pierwszych chrześcijańskich męczenników. Średniowieczna Europa miła nie tylko najsłynniejszy szlak pielgrzymkowy Camino de Santiago wiodący do Hiszpanii, ale też ten, idący z Francji, nawet Anglii, czy Hiszpanii do Rzymu, a potem jeszcze dalej do Ziemi Świętej. Ten nazywał się Via Francigena (dosłownie droga zrodzona w Francji) i wiódł między innymi przez Toskanię. Pistoia stała się wtedy ważnym etapem dla pielgrzymów. Tym bardziej, że sprowadzono do niej z Santiago de Compostela relikwie Jakuba, dla których zbudowano srebrny ołtarz. Obiekt niezwykły, do którego opisania ciągle się zbieram. Ale o tym innym razem. Uroczyste obchody 25 lipca zaczęły obrastać w ciekawe tradycje, takie jak wielkie śniadanie, girlandy przystrajające katedrę - koniecznie musiały znaleźć się tam dojrzałe winogrona św. Jakuba (uva sajacopa) i jabłka św. Jakuba (mele sajacope). Oświetlano też miasto świecami, niestety luminara zastąpiono pokazem fajerwerków. Szkoda, bo po zobaczeniu dwóch tego typu imprez (w Pizie i Lukce) przedkładam światło naturalne świecy nad sztuczne, rozbuchane ognie. Co nie znaczy, że nie lubię fajerwerków. Inną jeszcze tradycją związaną z obchodami było ubieranie figury św. Jakuba stojącej na szczycie fasady katedry, po jej prawej stronie. Rzeźbę do dzisiaj stroi się w czerwony płaszcz. Kolor nieprzypadkowo dobrany, gdyż czerwień to symbol męczeństwa. Jest też inna ciekawa legenda mówiąca o tym, dlaczego akurat płaszcz. Otóż istnieje podanie o św. Jakubie, który nim został powołany do bycia apostołem, handlował końmi. Zawsze zwlekał z zapłatą za nie, mówiąc, że da pieniądze, gdy będzie bardzo gorąco. Przychodził więc do niego człowiek po zapłatę podczas okrutnych upałów, a ten wychodził do niego w płaszczu i trząsł się z zimna, mówiąc że zapłaci, gdy będzie ciepło. Stąd się wzięło pistojskie powiedzenie, na niehonorowe zwlekanie z zapłaceniem długu: pagare a tanto caldo. I ja właśnie na ubieranie figury się wybrałam. Nie jest może ono już tak romantyczne i niebezpieczne, gdy wykorzystywano do tego małe schodki wiodące na dach. Teraz szyku na Placu Katedralnym zadają strażacy.
W tym roku przygotowano nowy płaszcz - okazałą, mięsistą, o głębokiej czerwieni pelerynę.
Wydawać by się mogło: ubiorą i pojadą.
Nic bardziej mylnego.
Najpierw długą chwilę gadają konferansjerzy starając się nawet umiędzynarodowić imprezę poprzez marne tłumaczenie na inne języki.

A przecież większość przybyszów to mieszkańcy, co mnie bardzo zaskoczyło. Myślałam, że jak tak co rok, to już im się znudziło.
Koniecznie musi wejść parada historyczna wraz ze sztandarem, o który 25 lipca odbył się turniej rycerski - Giostra del Orso.

Paradzie rytmicznie towarzyszyli dobosze. W samym rytmie jest coś zaklętego, narzuca się, każe sercu bić razem z pałeczkami.
Następnie trzeba pobłogosławić płaszcz - uczynił to proboszcz katedry. Obok niego stanął burmistrz miasta, do ostatnich chwil krążący w loggii katedry z komórką przy uchu.
Potem należy zanieść okrycie figury strażakom czekającym w koszu długiej drabiny. Oklaskami kończy się wyczyn wjechania automatyczną drabiną na tę oszałamiająca mnie wysokość. Dla mnie to wyczyn nad wyczyny, bo nogi uginałyby mi się już nad autem, a o spotkaniu twarzą w twarz ze św. Jakubem to nawet nie myślę.
Ażeby nie marnować energii organizatorów na tak krótką imprezę, to jeszcze zda się krótki pokaz żonglerki flagami.
Najbardziej z tego popołudnia zapamiętałam portrety, piękne interesujące twarze. Jakoś ciągle przenosiły mnie w świat obrazów dawnych mistrzów. Może to przez kostium?
Tylko się zżymałam, bo nie szło dobrych zdjęć zrobić, gdyż w kadr non stop wchodzili co najmniej niehistorycznie ubrani fotoreporterzy.

6 komentarzy:

  1. Niespotykana rzecz, taka pielgrzymka szlakiem świętego. Nie wiem, czy u nas w Polsce są gdzieś tak silne wspólnoty regionalne. Może gdzieś na opolszczyźnie? No i szkoda, ze bez zdjęć.. Mam nadzieję, że jakaś relacja fotograficzna z Kalabrii dojdzie i przynajmniej to pranzo a sacco będzie można "poniuchać" :-)

    I też zawsze doszukuję się we wspołczesnych twarzach rysów z portretów dawnych mistrzów. Nawet jeśli nie sa w strojach z epoki :-) Uff, myślałam, ze tylko ja mam takie zwichrowanie ;)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest to co chciałabym zobaczyć w Toskanii podczas swojego pobytu. Może mi się uda? Pozdrawiam Iwona

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne to co piszesz.... Super się to czyta przy porannej kawie.
    danuta

    OdpowiedzUsuń
  4. Świeca, modlitwa i intencja myślę że w zaistniałych okolicznościach było to czego Pani bardzo potrzebowała. Pozdraewiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetną cenę Małgosiu wynegocjowałaś za świecę.
    Super relacja. Super strażacy. Gdy patrzę na pokaz żonglerki flagami, to mam wrażenie, że jej uczestnicy zaraz uniosą się na tych łopoczących flagach, jak na skrzydłach. Świetne zdjęcia, mimo fotoreporterów wchodzących w kadr. A ta dama w złotawej sukni, mogłaby być muzą niejednego malarza.

    OdpowiedzUsuń