piątek, 14 marca 2014

BABSKA BOLONIA - DZIEŃ PIERWSZY

Najłatwiejszy dzień do opisania, bo ogranicza się jedynie do godzin wieczornych, wypełniony spacerem i pyszną kolacją.
Może najpierw wyjaśnię, jak doszło do naszego spotkania.
Znana mi dobrze Kinga i troszkę mniej znane, jej koleżanki, które poznałam w zeszłym roku, postanowiły wybrać się gdzieś na parę dni. One już miały przećwiczone wspólne wyjazdy, więc największą niewiadomą byłam ja. Sądząc po dawkach śmiechu do łez i ani jednej sytuacji konfliktowej, udało mi się wpasować w zacne, acz zwariowane, towarzystwo.
Spiritus movens tej (jak i poprzednich, beze mnie) wypraw jest Kinga, która często bierze na barki cały ciężar organizacyjny. Dziewczyny pewnie zgodzą się że bardzej spirytus, a wręcz limoncellus movens :) Oczywiście w ramach rozsądku i radości :)
Tym razem miała we mnie wsparcie przygotowawcze, a nawet i w Krzysztofie, ale o tym w odpowiednim czasie.
Posiadanie włoskiego konta obniżyło koszty rezerwacji, tym bardziej, że dokonywałyśmy jej dwukrotnie. A i zwrot pieniędzy za pierwszą nastąpił szybko i bezproblemowo. Dzięki uporowi Basi dołączyłyśmy do programu Rawennę, czego absolutnie nie żałujemy!
Możliwość tworzenia tajnych grup na facebooku bardzo ułatwiała wymianę informacji, korygowanie planów, pozwalała się co raz bardziej pozytywnie nastawiać na spotkanie.
Dziewczyny po przyjeździe rzuciły walizki, z lekka się ogarnęły i ruszyłyśmy na pierwszy spacer.
Od razu namiętnie zakochałyśmy się w portykach i żałujemy, że nie obeszłyśmy ich wzdłuż i wszerz, ale głównie wzdłuż :)
Jednym z jego głównych celów było znalezienie miejsca na kolację.
Okazało się to dość trudne,  gdyż było grubo po 21, a raczej bliżej 22, lokale były wypełnione ludźmi, w jednym kuchnię już zamknięto. Myślałysmy już o pizzy na wynos, albo o barowych podgrzewańcach, gdy dotarłyśmy do Scalinatella
Już na wejściu kuszą wszelkiego rodzaju warzywa (rodzaj samoobsługowego bufetu), a tłem dla nich jest stanowisko pizzaiolo, niezwykle zręcznie kręcącego ciastem, w cieple pieca opalanego drewnem.
Tak nam się spodobała obsługa i atmosfera tam panująca, że ostatni posiłek znowu zjadłyśmy w Scalinatella. Gdy tylko weszłyśmy za drugim razem, komiczny kelner w jeszcze bardziej komicznych spodniach w hipopotamy rozradował się na nas widok i wyrzucał nam, że nie przychodziłyśmy do niego codzennie.
Do prostych posiłków (znakomitej pizzy, tagliatelli z ragu, gnocchi z gorgonzolą) nakładałyśmy sobie wspólnie olbrzymi półmisek warzyw, które przejmował kelner, zanosił do podgrzania i następnie stawiał na stole. Nasz wybór padał na karczochy, bakłażany, nadziewane papryczki, grillowaną cukinię, i co tam jeszcze ...
A na koniec posiłku poproście o limoncello, podadzą Wam w zmrożonych buteleczkach, z których nalewa się pyszny likier do równie zmrożonych kieliszków.
Nie mam pojęcia, dlaczego mam tak mało zdjęć z posiłków, chyba dlatego, że i moje towarzyszki i obsługa zajmowała każdą dobrą chwilę tam spędzoną :) Dlatego korzystam z uprzejmości moich zacnych koleżanek i dołączam ich zdjęcia. A poza tym podałam link do strony restauracji, gdzie jest galeria fotograficzna.

Dziewczyny! Jeśli pominęłam coś ważnego, dopiszce w komentarzach, proszę :)

4 komentarze:

  1. Nic dodać, nic ująć tymczasem.
    Patrzcie i podziwiajcie, jaka piekna jest Bolonia. I nie zapominajcie o jedzeniu, w Bolonii si sempre mangia bene.
    Że o limoncello już nie wspomnę... :). Chociaż to nie aż tak boloński trunek.
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie... Bolonia wciąż jako żywa a ja już czuję natrętne wydzielanie soków trawiennych, wzmożony głód i.... i nie wiem co jeszcze. Gosiu, Kingo, Elu i Beato - podziękowań za wspólny taki faaaajny wyjazd nie będzie chyba końca ;-))) Nie ma to jak Babska Bolonia! OLE!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bolonia-nastepna raza koniecznie!
    A podobno kideys slynela z..kielbas..
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach...gdy to czytam i oglądam cały czas czuję smak bakłażanów z papryczkami...Mniam !
    Ela

    OdpowiedzUsuń