A właściwie to tytuł powinien brzmieć "Babska Rawenna".
Z tą Rawenną to było ciekawie. Podczas planowania poszczególnych dni Kinga namawiała, by pojechać do Modeny, a Basia poszła w zaparte, że Rawenna z morzem właściwie to musowo. Wszędzie pięknie, w Rawennie byłam tylko w San Vitale, nad morzem w pobliżu Rawenny nigdy, więc nie naciskałam na Modenę, w której w ogóle jeszcze nie byłam.
Wiadomo, i teraz to już jest pewne, że wybór wycieczki wypadowej, każe wręcz wrócić jeszcze raz do Bolonii. Wyprawa zajęła nam cały dzień, lecz ani jedna jego minutka nie była stracona. Dzięki uporowi Basi miałyśmy chyba najbardziej odjazdowy dzień podczas całego pobytu.
Na wcześniej prezentowanej przeze mnie mapie z planami jest tylko Rawenna, bez dodatkowych punktów, gdyż to było oczywiste: kupujemy bilet kumulacyjny i zwiedzamy wszystko, co jest wymienione na tym bilecie, a potem fruuu ... nad morze :)
Zaczęłyśmy od ... baru. Ale tym razem dworcowego.
A potem hop siup do pociągu i po godzinie jazdy wśród kwitnących sadów owocowych dotarłyśmy do Rawenny.
Przyjęłyśmy, że najpierw pójdziemy prawą stroną drogi dochodzącej do stacji, a wrócimy drugą.
I jak to bywa z planami, wszystko potoczyło się swoją kolejnością.
Nie miałyśmy nawet planu miasta, więc szłyśmy według tego, co odczytałyśmy z mapy w pobliżu dworca. Pierwszy punkt udało nam się odnaleźć bezbłędnie, choć nie okazał się być wciągniętym na listę zabytków dostępnych na jednym bilecie. Po prostu był za darmo.
To baptysterium ariańskie.
Arianizm został uznany za herezję, u jego głównych błędów leżało odrzucenie dogmatu o Trójcy św., ta bardzo skrótowa wiedza o ruchu pozwala odczytać mozaikę błyszczącą pod kopułą. Mamy typowe polewanie wodą z Jordanu. Obowiązkowo jest Jan Chrzciciel i Chrystus oraz gołębica - Duch św. Chrystus, jest absolutnie nagi, być może, by podkreslić Jego człowieczeństwo, a zaponnieć o boskości, zgodnie z herezją. Po lewej stronie sceny ulokowano ciekawą postać starca. Nie jest to Bóg, lecz personifikacja rzeki Jordan. W pierścieniu mozaiki stoją sztywno apostołowie.
Dzięki takiemu, a nie innemu, zbiegowi okoliczności, w Rawennie są dwa baptysteria. Mniejsze, ariańskie, stoi przy kościele katolickim, tego dnia zamkniętym, choć sprawiał wrażenie, że to trwała sytuacja.
Zapytałam pań pilnujących baptysterium, gdzie jest najbliższa świątynia objęta biletem. I tu zaszła zmiana w planach, ale za nim to nastąpiło wypiłyśmy cappucino w barze sąsiadującym z tym maleńkim budynkiem.
Po drodze nastąpiło wydarzenie wagi niezmiernej, Kinga w końcu spotkała buldożka francuskiego. Musiałam to uwiecznić!
Niewiele dalej czekała na nas okrągła dzwonnica. Lubię to rozrastanie się okien ku górze.
A jeśli dzwonica, to przy niej Chiesa Sant'Apollinare Nuovo.
Nuovo, to trochę dziwne określenie jak na tak szacowną wiekiem świątynię.
Także i ta za przyczyną Teodoryka powstała na miejsce kultu ariańskiego, ale już w VI wieku przeszła w posiadanie Kościoła Katolickiego, jako akt porozumienia z Kościołem Bizantyjskim, wtedy dominującym w Rawennie.
Kupujemy bilet (kasa w bocznym dziedzińcu) i zostajemy wpuszczone przez brodatego strażnika, który wykorzystywał promienie słońca i czekał na zwiedzających przed wejściem. Ciekawe, gdzie tak naprawdę byłoby mu cieplej, Rawenna, mimo słońca, zafundowała nam chłodny przenikliwym wiatrem dzień.
Mozaiki przyciągają jak magnes, z ledwością pamiętam, by obejrzeć całość śwątyni, najchętniej obfotografowałabym każdy kawałek dwóch równoległych pasów zdobiących nawę główną. Światło trudne, okna nad mozaikami dają niedobry kontrast, trudno uzyskać dobre odejście, ale żadna przeszkoda dla apratu nie umniejszy zachwytu.
Usiłuję wyobrazić sobie ludzi układających drobne kawałeczki, nadających im wieczne piękno.
Promienie słoneczne wpadające przez okno, tylko wzmacniają poczucie jasności, lekkości wyznaczonej rytmami kolumn.
Tylko w bocznych kaplicach przyczaił się półmrok.
Barokowe prezbiterium zatrzymuje swoją nieprzystawalnością do reszty kościoła, taki stylistyczny surrealizm, wyrwanie z kontekstu. Tylko gamą barwną trzyma się starszego wystroju.
Przed wejściem Kinga spotkała ulubioną rasę psa, za to po wyjściu zastaję w portyku obraz żywcem na życzenie dla Beatki.
Pytam strażnika, czy w pobliżu są jeszcze jakieś mozaiki "spoza biletu" - pan kieruje nas do tzw. Pałacu Teodoryka - ruin przypisywanych ariańskiemu władcy, lecz realnie o nieznanym wieku i przeznaczeniu.
Na parterze, i na piętrze, zwłaszcza na piętrze, zgromadzono wszystkie ocalałe fragmenty mozaik podłogowych z tego miejsca. Przeniesiono je na płyty i postawiono pod skosem, co daje lepszą możliwośc obejrzenia detalu. Oczywiście, to nie są, misternie barwne moziaki, lecz zazwyczaj dwubarwne kompozycje geometryczne. Lubię i takie, przyglądam się im bacznie, dziewczyny też z zaciekawieniem analizują każdą plecionkę. Każda pochyla się nad pięknym śladem z przeszłości.
Wracamy na trasę z biletu.
Rozglądam się trochę, wypatruję detale i zupełnie zapominam o Dantem!
Przecież jest pochowany w Rawennie, przechodziłyśmy blisko miejsca jego spoczynku, a ja mu się nie pokłoniłam. Co za wstyd! Zapomniałam. Nie ma wyjścia, trzeba kiedyś wrócić do Rawenny.
Docieramy w końcu do Muzeum Arcybiskupiego.
Nie poświęcamy czasu na zwiedzenie całości, gdyż wiemy, ile jeszcze przed nami. Koncentrujemy się na mozaikach miękko wyściełających kaplicę. Wszędzie można robić zdjęcia, ale w tym muzeum nie. Trudno, omijamy zasady, posługujemy się kaszlem, by zagłuszyć trzask migawki. Ale bez ptaszków na sklepieniu nie damy rady wyjść, musimy je zabrać ze sobą :)
Oglądamy jeszcze koronkowy tron z kości słoniowej, kilka innych drobiazgów, ale mozaiki wzywają. Wychodzimy.
Nie do końca dotarło do mnie, gdzie jesteśmy. Pomyliłam świątynie, więc gdy się zapytałam pana z obsługi, jak dojść od muzeum do kościoła i usłyszałam, że jest akurat zamknięty na przerwę obiadową, wybałuszyłam oczy. Jak to? Przecież na stronie było napisane, że wszystkie obiekty są otwarte bez przerwy. W końcu coś pana tknęło, dotarło do niego, że idziemy biletowym szlakiem, wiec w tym miejscu mamy jeszcze do zwiedzenia Baptysterium. Ufff!
Uff! i Ach!
Zobaczone na początku ariańskie to ubogi krewny mozaikowy tego, co ukazało się naszym oczom.
Baptysterium nazywa się Neoniano, od imienia biskupa Neone, który przyczynił się do zamknięcia budowli kopułą, w II połowie V wieku. Ja to dostaję jakiejś dziwnej gorączki na myśl, że udało się mozaikom w formie pierwotnej dotrwać do naszych czasów.
W centrum kopuły jest podobna do "ariańskiej" scena Chrztu Chrystusa. Okalają ją Apostołowie, rozpoznawalni dzięki napisom. Następny krąg to przedziwny zestaw różnych elementów architektonicznych i meblarskich, że to tak nazwę. Zastanawiające, dlaczego akurat takie motywy.
Po raz pierwszy trafiamy na więcej turystów. Jak dotąd, oprócz nas zdarzała się jakaś zabłąkana para.
Neoniańskie Baptysterium pogrążone w półmroku i w półmrok oddala wszystkie zwiedzające osoby, jestem sama i zdaje mi się, że słyszę strumień wody i modlitwy nad nowo ochrzczonymi.
Ostatnim punktem na naszej mapie była Bazylika San Vitale - jedyne miejsce, które widziałam ponad dwa lata temu. Pierwsze wrażenia opisałam w artykule "Misterne minimum", drugie były dokładnie takie same. Nic nie spłowiało w natężeniu emocji, z jakimi oglądałam soczyste zielenie z prezbiterium Bazyliki.
A w ogóle to najpierw poszłyśmy od strony Muzeum Narodowego, bo i Kinga i ja pamiętałyśmy, że kiedyś tamtędy docierało się do świątyni.
W końcu jednak weszłyśmy od strony skrzyżowania Via San Vitale i Via Galla Placida.
W końcu pod nogami miałyśmy mozaiki, a Basia marzyła by zrobić zdjęcie naszym obutym stopom właśnie na tle mozaiki.
Każda rozeszła się po świątyni i w swoim tempie smakowała detale.
Oczywiście zajrzałyśmy jeszcze do Mauzoleum Galli Placidy, cicho jęknęłyśmy na widok części zastawionej rusztowaniami. Ktoś na nich siedział i zapewne dbał o to, by cieszące oko moziaki trwały w jak najlepszej kondycji.
Starałam się ominąć niepiękne rusztowania:
Myśmy po wyjściu zadbały i o swoją kondycję, by nie paść z głodu, zatrzymałyśmy się w lokalu serwującym pyszne piadiny.
Wiatr trochę się uspokoił i siadłyśmy na zewnątrz w promieniach słońca.
Nawet gdyby tak nie było, nic by nas nie odwiodło od realizacji jeszcze jednego Basinego marzenia - zobaczyć w marcu Adriatyk.
Mówisz - masz!
Linia autobusowa (70) przebiegała nie tak daleko od Bazyliki, tylko który przystanek wpuści nas do autobusu wiodącego nad morze. Lepiej nie pytajcie się policji municypalnej, pani powiedziała nam zupełnie na odwrót, ale na szczęście naszej czujności nie zmyliła.
Nie udało się też to przystankom bez nazw. Nie udało się nawet kioskom, w których skończyły się bilety. Wsiadłyśmy odpowiednio zaopatrzone, w odpowiedni autobus i dotarłyśmy na plażę w Marina di Ravenna.
Szaleństwom na niej nie było końca.
Gdy jedna z nas na chwilę nawet rozebrała się do stroju, który przezornie i odważnie zabrała, zrobiłyśmy jej sesję fotograficzną, co zwróciło uwagę pewnego spacerowicza. Podszedł zaintrygowany widokiem z lekka roznegliżowanej kobiety i czterech innych ją fotografujących. Pytał się, czy jesteśmy z jakiejś szkoły fotograficznej. Taaaak - ze szkoły "Babska Bolonia" :)
Ogólnie to i tak było cieplej niż w Rawennie, ale nie żeby aż do stroju ...
Bardziej prawdziwe są więc pozostałe zdjęcia, portrety i stylizacje, w tym nasza ukochana pt. "Teletubisie i Lord Vader".
Dziewczyny znowu zatańczyły flamenco, więc najwyższy czas pokazać Wam ich taneczne wariacje. Połączyłam wszystkie, bolońskie i nadmorskie, w jeden film i niniejszym prezentuję. One tańczyły "na sucho" - muzykę dodałam później.
Po powrocie zostało nam jeszcze trochę czasu do pociągu, więc rzutem na taśmę zajrzałyśmy do niedalekiego od dworca Kościoła Jana Ewangelisty. Jak dobrze!
Następna krzywa wieża (czytaj: dzwonnica) juz nas przestaje dziwić, są i w Bolonii (o czym niebawem), są i w Rawennie. Nie wiem, na ile ta jest odbudowana, bo świątynia padła ofiarą alianckich bombardowań.
Kościół, do którego weszłyśmy, jest najstarszym w Ravennie, chociaż gotycki portal akurat o tym nie świadczy, gdyż został dobudowany w XIV wieku. Jest zniszczony, sprawia wrażenie gipsowego, pewnie dlatego, że marmur właśnie w gips się zamienia, pod wpływem niekorzystnych warunków atmosferycznych.
Zachodzące słońce lekko nas popychało, byśmy weszły dalej. Portal gotycki wcale nie prowadzi do budynku, tylko na niewielki dziedziniec - atrium, skromnie zagospodarowane roślinami.
Dalej czekało nas równie skromne, acz zadbane i piękne wnętrze.
A w tym wnętrzu znowu radość serc naszych, czyli mozaiki. To zachowane fragmenty podłogi z jeszcze starszej wersji kościoła. Wspaniale proste w formie i wymowie.
Gdy zobaczyłam jedną z tych mozaik, od razu wiedziałam, że ją przerobię. Aż się prosiła!
Bo takiej ekipy do zwiedzania życzę każdemu, aż żal, że przed nami był już tylko ostani dzień, niepełny dzień pobytu w Bolonii.
Małgosiu, Ty i Twoje dziewczyny za-chwy-ca-ją-ce...!!! Nawet zakręciła mi się łza wzruszenia z powodu ich piękna i kobiecości:)
OdpowiedzUsuńCudne jesteście!jaka piękna ta Twoja szczegółowość:) Baaardzo ją lubię. Dzięki temu, przed tygodniem obejrzałam mozaiki podłogowe w Sienie:) Dzięki Tobie zachwyciłam się nimi:)
Jakie one moje? To one mnie przygarnęły, więc ja ich :) Ale faktycznie, są, a nawet mozna napisać, że jesteśmy fantastyczne - to był motyw przewodni naszej wyprawy :) Bardzo się cieszę, że inspiruję do zwiedzania :)
UsuńA ja spojrzalam wscbskim!!!! okiem na maly wycinek mozaiki w U.M. w Poznaniu ,jest pod szklem tzn jakis relikt,notabene tez ladny ale pracujac tam 30 lat tego nie dostrzeglam a teraz !!...mnie zachwycil.Pozdrawiam irena z Poznania
Usuńarchitektura powalająca, to światło wpadające przez lukarny...no i sady, cudowne ! ! !
OdpowiedzUsuńTak, sama już bym wsiadała do auta i jechała ponownie zobaczyć - zapada w serce :)
UsuńNo, trochę dałyśmy czadu :) Sevillanas rządzą. W Ravennie i w Bolonii :)))))))))))))))))))
OdpowiedzUsuńMozaiki - przy okazji - warte przyjechania nawet z dalszej odległości. Tam jest rzeczywiście zupełnie niezwykle.
Kinga
A wiesz, że ja miałam w Bolonii lornetkę, o czym oczywiście zapomniałam.
UsuńMiałaś, nawet ją na wieży pożyczałaś chętnym :)). Nie pamiętasz? Nawet na którymś zdjęciu widać.
UsuńK.
No, rychło w czas sobie o niej przypomniałam, a i w Rawennie by się przydała i wcześniej też :)
UsuńGocha chapeau bas! a tak w ogóle jak czytam o Ravennie - bo też coś "skrobię" - to widzę ile rzeczy nam jeszcze zostało do odwiedzenia. O Bolonii nie wspomnę! Swoją Ravennę opublikuję pewnie dopiero po czwartku. Jadę na szkolenie ;-) Buziaki
OdpowiedzUsuńWłaściwie to chyba nie musimy zastanawiać się, gdzie pojechać następnym razem i Bolonia i Rawenna do pogłębienia :)
UsuńFinis coronat opus! Wasz portret, Drogie Panie, wpisany w starożytna mozaikę jest idealnym zakończeniem wyprawy przez wieki. Dzięki za tę Waszą wyprawę. Czuję , jakbym tam z Wami była. A szczególne uznanie kronikarzowi tej podróży się należy - Małgosiu, chylę czoła w podziwie i podzięce za wszystkie szczegóły, które uwieczniłaś i nam pokazałaś.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i wiosennie
Ewa
Wcale jeszcze nie finis :) Pozostało pół dnia :) Dziękuję za docenienie, staram się, jak mogę, by nie utracić tych cudownych wrażeń :)
UsuńAch!... braknie słów! Kolory, nastrój, atmosfera - cudowne! A zdolności fotograficzno-gawędziarskie Twoje, Małgosiu, bezcenne! Te koziołki z baptysterium wysłałabym do Poznania, na wieżę ratusza, coby się z polskimi poznały. Co ja bym poczęła bez tego bloga... Annamaria
OdpowiedzUsuńOh! I co ja mam napisać, poza skromym dziękuję?
UsuńPo tym co przeczytalam to bede sie powtarzac po moich poprzedniczkach w komentarzach ;brak slow ,piekne zdjecia mozaik,znowu piekny kawalek Italii na tak slicznej tacy.Naprawde Malgosiu radujesz moja dusze.Pozdrawiam irena z Poznania
OdpowiedzUsuńCała przyjemność po mojej stronie :) Choć to powiedzenie chyba trąci złośliwością w tym wypadku? Radość wielka sprawiać ją innym :)
UsuńDziewczyny jesteście niesamowite, nie wiem czy to normalne tańczyć w środku miasta pośród ludzi czy na plaży ale mam ochotę na takie szaleństwo. Bez muzyki wyglądało to jakbyście były niespełna rozumu, ale ja to rozumiem. Po Bolonii, po mozaikach Rawenny pod włoskim niebem i słońcem nie mogłyście inaczej zakończyć tej eskapady.
OdpowiedzUsuńMałgosiu cudownie to utrwaliłaś i faktycznie reżyser jesteś super! prezentacja fenomenalna.
A tak w ogóle to nadal jestem w szoku ! Cudowne wariatki! fantastyczne !
Mam nadzieję, że w filmiku słychać muzykę? I zgadzam się w całej rozciągłości na temat opinii o nas :) Dziękujemy :)
Usuń...ale to miała być zaleta a nie wada! Muzyka oczywiście była, ale aj zastanawiałam się jak to bez niej. Jestem zachwycona!
UsuńNo i ja to potraktowalam tak, jak mnie nauczyły dziewczyny - zgadzam się, że jesteśmy cudowne :) Bez muzyki one coś tam sobie wyliczaly, rytm wyznaczałay i takie tam ...
UsuńOj cudowne jesteśmy Wariatki i myślę, że taką babską harmonię po raz pierwszy dane mi było przeżyć ... no może po raz drugi uwzględniając ubiegłoroczną Toskanię ;-)))
UsuńA liczyłyśmy sobie do sześciu ;-)))
No, ja też - w imieniu całej reszty wariatek: Basi, Eli, Beaty i swoim - dziękuję! :)
OdpowiedzUsuńNo i cóż.... skyscanner.pl, potem homelidays.com - dobre towarzystwo i jedziesz! Tańczyć nie musisz, ale bawić się dobrze - zawsze.
Każdy tak może :).
Kinga
Może bym chciała, marzyc marzę. Bolonię lubię, bo tu poznawałam Włochy, a tańczyć czemu nie, ale nie powtarza się tego co było. Zawsze można coś wymyśilć nowego, w takim miejscu !
UsuńTańców jest taki wybór, że dziewczyny z chęcią podzielą się pomysłem :)
UsuńMam spore zaległości w czytaniu Twoich wpisów, głównie tych o Bolonii, ale zaczęłam od ostatniego :) No i już mi się podoba. Mozaika z Waszymi mordkami piękna !!! Świetna wyprawa. Brawo dziewczyny za taki pomysł i jego realizację. Pozdrawiam Was wszystkie, Asia.
OdpowiedzUsuńNo i masz znowu pod górkę, bo niewiele po Twoim komentarzu opublikowałam następny wpis :)
Usuń