środa, 5 marca 2014

SKOSZTOWAĆ WIOSNY

Zdawać by się mogło, że co jak co, ale owoc i wiosna to słowa mało zgrane ze sobą, a jednak ...
Są takie rośliny, które ledwie zipią, wykończone owocami, żółtymi i pomarańczowymi, moje ukochane cytrusy.  
I znowu za czujnym okiem Krzysztofa wyławiającym z natłoku informacji te, które wzbogacą wiedzę, sprawią radość, przyjemność, zaspokoją ciekawość, udało się odkryć powiadomienie o udostępnieniu dla zwiedzających limonai w Ogrodach Boboli. W wyznaczone dni (lutego, marca i kwietnia) istnieje możliwość obejrzenia wszystkich cytrusów, które potem zostaną rozstawione na całym terenie Boboli, ale wtedy będą albo kwitnąć, albo mieć nowe zawiązki owoców.
Sama limonaia to prosty, z założenia, budynek, który musi posiadać duże okna wpuszczające jak najwięcej światła dla schowanych wewnątrz roślin. Ale przecież nikt nie powiedział, że nie można jej ozdobić? Tym bardziej, gdy buduje się takie pomieszczenie na zamówienie Wielkiego Księca Pietro Leopoldo, a rzecz dzieje się w drugiej połowie XVIII wieku.  Fasada limonai stanowi bardzo rzadki we Florencji przykład rokoko, z zachowanymi oryginalnymi zdobieniami. Główne zmiany, jakie przechodzila, dotyczą barw, które dobierano zgodnie z panującą aktualnie modą.
Budynek ma 106 metrów długości, jest zorientowany na południe, by wielkie okna pełniły zimą rolę szklarni.
Przez dwa lata 1966-1968 limonaia pełniła funkcję laboratorium, w którym ratowano zniszczone powodzią dzieła sztuki. Potem wróciła do swojego pierwotnego przeznaczenia.
Przed budynkiem wyznaczono grządki z małymi żywopłotami, na razie wypełnione niewielką ilością kwiecia.
Wewnątrz pod typowo toskańskim sufitem, z widocznymi belkami, zimuje chyba ponad 100 donic z wszelkimi cytrusami. Nie jestem pewna liczby, bo zajęłam się głównie oglądaniem przeróżnych okazów.


Nie mam zamiaru rozpoznawać i opisywać wszystkich odmian, część z nich znajdziecie w artykule sprzed ponad 4 lat temu i do tego wpisu jeszcze za chwilę wrócę.
Cytrusy z florenckiej limonai pamiętają ród Medyceuszy, może niedokładnie wszystkie rośliny, ale są one wynikiem wielkiego zainteresowania władców Toskanii tymi owocami. Ich zasługą jest pojawienie się dwóch bardzo efektownych odmian. Franciszek I Medycejski sprowadził pomarańczę prążkowaną, a Ferdynand II dał Florencji bardzo gorzką odmianę Bizzarria, z której eteryczne olejki używane są w farmaceutyce, ze względu na właściwości poprawiające krążenie krwi.
Tak więc bez słów, za to z fotografiami śpieszę, by i Wam zaświeciło cytrusowe słońce, byście skosztowali słodko-kwaśno-gorzkiej wiosny.
Niestety, rośliny zostały świeżo nawiezione obornikiem, więc w powietrzu unosił się zapach zgoła niecytrusowy. Wystarczyło jednak znaleźć kwiaty na krzewach, powąchać je i zapomnieć o koniecznym smrodku.

Widząc nietęgo się mające cytrusy z Ogrodów Boboli, czasami pokryte tylko owocami, zupełnie pozbawione liści, przestałam się martwić o nasze rośliny w plebanijnym ogrodzie. Nie mamy limonai i zaryzykowaliśmy w tym roku nie oddawać ich nikomu na zimę. Okryliśmy agrowłókniną i cieszymy się obfitym owocowaniem.
Jednak jeszcze nie czas by ściągnąć osłony. Czasami tylko, gdy słońce mocniej przyświeci, podnosimy włókninę do góry.
Cytryna na zdjęciu jest podarunkiem od dziadka cytrynowego, którego opisałam i pokazałam we wspomnianym już artykule.
To właśnie jego postać stała się motywem przewodnim tego krótkiego wypadu do Florencji, bowiem
Giuseppe Galoppi postanowił umrzeć. A skoro postanowił, to i to zrealizował. Nie, nie, nie popełnił samobojstwa. On po prostu już nie chciał żyć, i powolutku zgasł mając 87 lat. Wczoraj byłam na jego pogrzebie i wspominałam z córką podarowaną do plebanijnego ogrodu cytrynę, która pierwszy raz tak obficie zaowocowała, co nonno Giuseppe zdążył jeszcze zobaczyć. Renata wyraziła nadzieję, że roślina nigdy nam nie uschnie i będzie pamiątką po jej ojcu.
Postanowiliśmy nazwać ten krzew Beppe - na cześć przemiłego dziadka - to zdrobnienie od jego imienia.
Ponieważ jednak wszyscy właściwie mówili na niego po nazwisku, więc na zakończenie napiszę:
Dziadku Galoppi, niech Ci Niebo pachnie cytrusami!



14 komentarzy:

  1. Och, jak to miło nacieszyć chociaż oko cytrynami, uwielbiam je w każdej postaci. Włącznie z Pani przepisem na moczone cytryny, które robię cyklicznie. Dzięki, że chce się Pani dzielić takimi dobrodziejstwami.
    Pozdrawiam Marysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie teźż cytryny są robione na okrągło :) Bez nich nie ma herbaty :)

      Usuń
  2. Ładne. ...I poetyckie Nie znoszę cytryn Ale w tej chwili bardzo je lubię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, bywa i taka przypadłość "nieznoszenie cytryn" :)

      Usuń
  3. W zimnej i szarej teraz Polsce cytrusy to symbol gorącego, rozbuchanego Południa. A Twoje zdjęcia, zwłaszcza ten kolaż od zieleni do oranżu, tylko to potwierdzają. Zapachniało !!! wcale nie nawozem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe, bo one osiągają dojrzałość właśnie wteyd, gdy trudno o rozbuchane i gorące dni :) Ale dzięki swoim kolorom na pewno te dni przybliżają :)

      Usuń
  4. Podobaja mi sie te cytryny-pazury :) Ciekawe czy je sie je tak jak normalne ? Czy sa tylko dla ozdoby ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. One mają właściwie wyłącznie skórkę, więc można ich użyć głównie tam, gdzie miąższ niepotrzebny :)

      Usuń
  5. Faktycznie pazurki cytrynowe oryginalne. Piękne okazy pewnie dzięki zapachowi...
    Wasze drzewko ma dobrego -Anioła - opiekuna.
    Jak tęsknię do wiosny, zielonej, słonecznej, kolorowej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiosna na pewno przyjdzie, zresztą widziałam już jej objawy i w Polsce :)

      Usuń
  6. Świetne są te odmiany cytryn! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo piekne te cytryny,jeszcze tylko bym poprosila o przepis na cytrynowke ,bo jakis czas temu szukalam w Twoich wpisach i ...nic,moze byc tylko odnosnik Malgosiu zebym na wielkanoc zdazyla.Pozdrawiam irena z Poznania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepisy cytrynowe zgromadziłam w tym artykule: http://toskania.matyjaszczyk.com/2008/06/cytrynowe-szalenstwo.html

      Usuń