Tak się złożyło, że następny dzień był Dniem Kobiet, chociaż nas bardziej interesowały imieniny Beaty, której prezenty wręczyłyśmy zaraz po północy, podczas przedłużającej się rozmowami i śmiechem kolecji z poprzendiego dnia.
Z założenia sobota miała być lżejsza i zacząć się od zakupów.
Wybrałyśmy się na olbrzymi mercato rozkładający się w każdy piątek i sobotę przy Parku Montagnola.
Zaczęłyśmy od części bliższej Parku, ze stoiskami głównie z rzeczami używanymi. Są tam wszelkie różności, dumnie teraz określane vintage. Pomiędzy nimi rozłożyli się kupcy z orientalnymi towarami, a ich kadzidełka zdominowały woń tej częsci bazaru.
Jestem bardzo zadowolona, gdyż w końcu trafiłam na parę płociennych zasłonek-firanek z haftem, które wstawia się tutaj w okna. Poluję na nie cały czas, rzadko można trafić kompletny zestaw, albo ich ceny są zbyt wysokie.
Potem miny nam co raz bardziej rzedły, gdyż niezbyt dobrze odnajdowałyśmy się w części ze współczesnym mydłem i powidłem, mocno zalatującym chińszczyzną, rozłożonym na Piazza dell'8 Agosto.
Najbardziej atrakcyjny okazał się być obiekt nie do kupienia, przy którym zrobiłyśmy sesję fotograficzną naszej Jubilatce - miłośniczce motocykli.
Dzień był piękny i ruszyłyśmy powolnym spacerem ku centrum, trafiając w miejsca zaplanowane, bądź odkrywane na bieżąco, bez żadnych planów. Migawki z całego dnia dobrałam do jednego kolażu:
Pierwsza była Mała Wenecja. Tą nazwą określa się jedyny odsłonięty kanał, reszta została zabudowana. Z jednej strony Via Piella podziwia się go z mostu, ale po drugiej stronie, w ciągłym szeregu budynków, jedynie małe okno pozwala obejrzeć budynki nad wodą. To okienko jest bardzo popularne wśród turystów, przechodziłyśmy tamtędy jeszcze kilka razy i zawsze widziałyśmy chociaż niewielką kolejkę chętnych zajrzenia i wykonania fotografii. Ciekawe, że niektórzy robili zdjęcia w samym świetle okna, więc nijak nie było widać atrakcji, jaką stanowi sam otwór. Mogli spokojnie przejść na drugą stronę ulicy, gdzie nic nie grodzi widoku.
Następną atrakcją były portyki. Hmmm? To ci nowina! Przecież stara Bolonia cała w podcieniach. Ale te były drewniane! Jednak nie byłam pewna ich konstrukcji, postanowiłam zostać kariatydą, co możecie zobaczyć dzięki zdjęciu Basi.
Co pewien czas zaglądałyśmy do sklepów, w których tęsknie wyglądałam ciekawych sukienek - powiem tak: tych nigdy dosyć. Zadanie jednak do łatwych nie należało.
W końcu zmęczone skusiłyśmy się na obiadową ofertę w jakimś lokalu po drodze. Oferta okazała się być aktualna od poniedziałku do piątku, ale skoro już usiadłyśmy, to i tam zjadłyśmy. Większość z nas klasykę, czyli tortellini w rosole z lekkim dodatkiem śmietany. Pycha! Niestety, nie pamiętam nazwy lokalu. Już po zapłaceniu, siedziałyśmy czekając na Kingę, która udała się tam, gdzie król piechotą, a kelnerka pyta się, czy wypijemy w prezencie limoncello. No ba! Pytanie retoryczne. Kinga wróciła z toalety i oczy jej się zaświeciły, jako ogólnoświatowo znanej miłośniczce tego trunku. Przyznam, że w ogóle w Bolonii miałyśmy szczęście do miłej obsługi. Z małym wyjątkiem, ale o tym opowiem osobno.
Pokrzepione fizycznie bardziej spacerowałyśmy, niż robiłyśmy jakiekolwiek zakupy.
Doszłyśmy w końcu do Piazza Maggiore, gdzie w przejściu na tyłach Palazzo Podesta dostałyśmy ataku śmiechu. Skrzyżowanie dwóch portyków dało efekt akustyczny podobny do tego, jaki mozna usłyszeć w lubelskiej kaplicy. Osoby stojące w narożnikach, słyszą głos mówiącej do nich cicho osoby, ale stojącej w narożniku po przekątnej. Ponoć używano tej właściwości do spowiadania trędowatych.
Niektórzy przechodnie nie wiedzieli, co robimy, więc instruowaliśmy ich, jak usłyszeć dźwięk osoby z przeciwległego kąta. Pan, którego pokazuję na zdjęciu, po doświadczeniu niezwykłej akustyki sklepienia, spotkał się na środku z żoną i serdecznie ją ucałował.
Zajrzałyśmy do Sala Borsa, miejskiej biblioteki, która ulokowała się w jednej z części Palazzo d'Accursio (ratusza). Jest głównie biblioteką multimedialną. Miejsce to przeszło niezwykłą transformację, był tu, między innymi, ogród botaniczny, bannk, poczta, hala sportowa, a od 2001 roku służy poszukiwaczom wiedzy.
Ruszyłyśmy znowu między sklepy, bezskutecznie rozglądałam się za sukienkami, w końcu schowałyśmy się do katedry, by odpocząć od szumu komercji.
Zaraz po wejściu, w prawej nawie wita nas następna terakotowa grupa Opłakiwania Chrystusa, tego samego autora, którego dzieło Pogrzeb Maryi widziałyśmy poprzedniego dnia.
W tym coś musi być, tyle podobnych przedstawień rzeźbiarskich w jednym mieście. Szukam więc po powrocie informacji i okazuje się, że Lamentacje były popularne między XIII a XVI wiekiem. Wykonywano je głównie w drewnie i glinie, a więc w dość biednych tworzywach. Wiele z nich ma znamiona sztuki ludowej, jednak trafiają się i dzieła o dużym walorze artystycznym. Zamiłowanie do tego typu steatralizowanych przedstawień notuje się w północnej Italii, poczynając od Emilia-Romagna, w górę mapy. Ponoć w Toskanii jest tylko jedna taka grupa w Sienie, w Basilica dell'Osservanza.
Katedra, pod wezwaniem św. Piotra, jest olbrzymim kościołem, głównie o barokowym wystroju, ale jasność barw powodowała, że nie czułam się nim przytłoczona. W jeszcze większym kontraście do frenetyczności miasta za murami świątyni, wnętrze wypełniały organowe dźwięki. Jakiś człowiek ćwiczył piękne utwory muzyczne.
Ciekawe, że byłyśmy jedynymi, które przysiadły, by go posłuchać.
Nic jednak tak mnie nie ucieszyło, jak górująca nad głównym ołtarzem romańska grupa Ukrzyżowania - z pomalowanego drewna cedrowego, z XII wieku. Figury są mocno uproszczone, co podkreślają też zwyczajne rytmy fałd ich tkanin. Jest to czas, gdy nie pokazywano emocji w sztuce, zgodnie ze spostrzeżeniem św. Ambrożego, że w Ewnagelii jest mowa o kontemplacji męczeństwa Syna, nie wspomina się o płaczu. Artysta chyba nie do końca był przekonany, gdyż Matka Boża w geście bezsilnego bólu zaciska rękę na pulsie.
Wyszłyśmy z powrotem na handlowy szlak, ale nie za długo nim uszłyśmy. Najpierw dziewczyny weszły do sklepu, w którym narobiły zamieszania przy tiulowych spódnicach, a potem jakoś samo tak zeszło, że poszłyśmy boczną ulicą i tam trafiłyśmy na tymczasowy sklep odzieżowy. Bardzo ciekawa forma. Wewnątrz stały zwyczajne wieszaki, właściwie nie było stałego wyposażenia. Może dzięki temu ceny sukienek nie powalały, a że jeszcze były oryginalne, szyte z polotem przez jakąś małą firmę, spełniłam swój plan uzupełnienia szafy. Pierwszy raz w życiu postanowiłam zapytać o zniżkę, gdyż nie skończyło się na jednej sukience. Udało się, satysfakcja tym większa :)
Nie mam zbyt wielu zdjęć z naszego chodzenia po sklepach, ot kilka migawek z przymiarkami, ot kilka wystaw.
Torebek żadnych nie kupiłam. Niektórych zobaczonych na pewnej wystawie nie wzięłabym za dopłatą, a już nie wyobrażam sobie wydać ponad 900 euro na torebkę, którą przez dłuższy jeszcze czas określałyśmy jako "torebka z papugą", dopiero baczne spojrzenie na zdjęcie ujawniło, że papuga jest kolibrem. Bez względu na gatunek ptaka, no nie widzę siebie w takim wystroju.
Dziewczyny nastawiły się na spożywcze zakupy, dlatego wróciłyśmy blisko Piazza Maggiore, gdzie jest dzielnica ze sklepikami oferującymi wszelkie lokalne i nielokalne produkty, mięsne, nabiałowe itp. Mniam!
Przeciągając mniaaaaam: po długich poszukiwaniach kawiarni z wolnymi miejscami, zasiadłyśmy by świętować imieniny Beatki.
A potem nieśpieszny powrót do mieszkania. I podobna kolacja do tej z poprzedniego dnia, z dodatkiem pysznej mortadeli.
To był wariacki i luzacki dzień. Jak widać na załączonych obrazkach :)
OdpowiedzUsuńKinga
A sama wiesz, że nie wszystko ujawniłam :)
UsuńNie zawiszczę chociaż trudno się opanować, bo taki dzień trzeci to mój ulubiony misz masz a misz masz boloński to marzenie. Wyglądacie na szczęśliwe i radosne. Serdeczności przesyłam
OdpowiedzUsuńI takie byłyśmy :) Cudowna ekipa!
UsuńTyle Bolonii..W taki dzień nie pamięta się o bólu nóg...Fantastyczne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńPrzypomniałaś mi, że tego dnia wróciłam z pęcherzami na nogach :)
UsuńJa tam lubię koliberki.
OdpowiedzUsuńNie mówiąc już o aperolu...
UsuńNo przeca nie napisałam, że nie lubię koliberków, ale nie na torebce za 900 euro :)
UsuńZazdroszczę tak bardzo że nie czytam i fotek nie ogladam i czekam że napiszesz nareszcie o czymś bardziej postnym))).
OdpowiedzUsuńHi, hi :)
UsuńZapomniałam dodać, że piątkowa kolacja była postna, w przeciwieństwie do sobotniej :)
UsuńA ja czytam i oglądam, czytam i oglądam, bo 2 dni miałam do nadrobienia! Właściwie to już ledwie widzę na oczy, ale nie mogę się oderwać! Cudownie tak chodzić w babskim gronie - nic nie ujmując naszym panom - ale wiecie, rozumiecie: te sklepy, NIESPIESZNE oglądanie zabytków... A relacja jak zawsze superciekawa, i zdjęcia, i detale! Uściski z Gdańska Annamaria
OdpowiedzUsuńTak, ta grupa absolutnie nie była grupą feministyczną, tylko czasem wybitnie babskim :) Całusy :*
UsuńZostawia, sobie Bolonie na czas, kiedy będę mogła się podelektować. Przeleciałam tylko zdjęcia i tak nie wszystkie ,bo mi się wszystkie na tym komputerze nie wyświetlają. Oj działo się pięknie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTak, Maszko :) Lepiej bez pośpiechu, żeby samej nabrać apetytu na Bolonię :)
UsuńNie bede pisala ,ze zazdroszcze,bo bylabym banalna,ale bardzo sie ciesze.......z tego waszego spotkania i wczuwam sie w te wesola atmosfere.Pozdrawiam i juz mysle o wskazowkach ;aby sobie takie spotkania babskie urzadzac ja juz cos wykombinuje .W Poznaniu tez mozna cos wyczarowac.irena z Poznania
OdpowiedzUsuńA ja rozumiem taką zazdrość, bo warto chcieć zaznawać dobrych rzeczy w życiu, a przecież to leży u podłoża tej tzw. zazdrości :) A jeszcze bardziej warto zrobić coś samej, by takiego współprzebywania doświadczyć, bez względu na miejsce akcji :)
UsuńTeż nie napiszę, że zazdroszczę (choć oczywiście zazdroszczę jak nie wiem co! szczególnie pięknych miejsc), tylko że stanowczo popieram pomysły tak cudownie babskiego sposobu spędzania czasu w doborowym towarzystwie! Uwielbiam to, nawet w znacznie mniej ekskluzywnej scenerii. Tak trzymać Miłe Panie! I wielu następnych spotkań życzę. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńEwa
Najbardziej niepewnym punktem byłam ja, ale dziewczyny życzliwie zareagowały, mając za sobą doświadczenie wędrowania nawet w liczniejszym i mniej zgranym gronie :)
UsuńPrzez Wasza kobiecość i Twoje fotki, Małgosiu, nabrałam ochoty na Bolonię:)
OdpowiedzUsuńWszystkie jesteście zwiewne, skoczne i tyle w Was życia, że aż cały ten blog energią kipi:):):):)