piątek, 29 listopada 2013

WIEŃCE, ŚWIECE I CO TYLKO

Padam ze zmęczenia i z zadowolenia.
Tylko dwa dni, ale wypełnione po każdą minutkę.
Siadłam szybko napisać ten artykuł, żebym nie padła jeszcze od zaległości blogowych :) A już mam spore i zapowiada się na ich zwiększenie.
W czwartek wyruszyliśmy po ostrokrzew do posiadłości naszej parafianki. Coroczny skład wyprawy wzbogaciła jeszcze Joanna.
Dobry początek intensywnych godzin. Chwila oddechu, słońce z lekko mroźnym wiatrem, z osnieżonymi górami w tle.
Zaufawszy oliwnemu wsparciu, Krzysztof ścinał gałęzie ostrokrzewu. Niestety, rośnie na skarpie, więc jeśli kolce go nie obronią przed ogołoceniem, to skutecznie zrobi to stromizna.
Na dole Joanna zbierała do worów ucięte gałęzie, a ja snułam się z aparatem, od czasu do czasu wołając psy, które swobodnie buszowały po gaju oliwnym.

Potem akcja przeniosła się do mojej pracowni i, z niewielkimi wyjątkami, pozostała tam niemal do piątkowego wieczoru.
Jeszcze w czwartek przygotowałam cztery wieńce. Częściowo towarzyszyła mi Joanna, wyplatająca własny wieniec i jej córeczki wyplatające ślady pędzla na kartkach. Przyznacie, że fotogeniczne z nich artystki?
Wieńce gotowe!
Musiałam wczoraj je skończyć, gdyż dzisiaj szykowałam pracownię na przyjęcie gości. Najpierw przygotowałam stanowiska pracy, bo wszak motywem przewodnim miały być świece.
Doplotłam jeszcze wianuszki z oliwnych gałązek, rozwiesiłam choinkowe lampki, upiekłam drożdżówki i w skąpanej zachodzącym słońcem pracowni czekałam na zaproszone znajome, tym razem nie tylko Polki.
Dołączyła do nas Lisa i Michiko.
Zaproponowałam wykonanie świec w piaskowych pojemnikach.
Beatka przyniosła kruche ciasto makowe i dla kontrastu pyszne paszteciki z grzybami.
Małgosia rozgrzała towarzystwo duńskim grzańcem z rodzynkami i migdałami, chociaż właściwie nie trzeba było podgrzewać atmosfery. Nad palnikami kuchenki było tak gorąco, że pracowałyśmy przy otwartym oknie.
Kocham tę atmosferę swobodnych pogaduszek z jednoczesnym zaangażowaniem uczestników warsztatów.
A już dziką satysfakcję sprawia mi widok wychodzących zawsze z uśmiechem, a tym razem i z torbą papierową ozdobioną oliwnymi wianuszkami, wypełnioną pracami moich gości.




niedziela, 24 listopada 2013

ŚWIATŁO - galeria niejednej fotografii

Byłam dzisiaj na wykładzie, trochę to potrwa, zanim uporządkuję nagranie i własne wrażenia. A, no i  jeszcze mam jeden zaległy artykuł, jednak nie mogę się powstrzymać przed złapaniem chwili.
Zrobiłam kilka zdjęć, wszystkie dotyczą światła, w większości malującego chmury.
Nie mogłam się zdecydować na jedno zdjęcie, więc tym razem:













środa, 20 listopada 2013

OD GROBU DO NIEBA

To już tradycja, by w oktawie Wszystkich Świętych wybrać się na florencki cmentarz.

Trochę zmieniłam pomysł.
Florencja? Tak.
Groby? Tak.
Jednak celem miały być konkretne groby, wcale nie na cmentarz.
Groby artystów.
Joanna usłyszała o naszych planach i dołączyła do wyprawy.
Opisanie zajęło mi "troszkę" czasu.
Tak więc we troje dotarliśmy do … Duomo.
Wiedziałam, że pochowany jest tam Brunelleschi i Giotto. Chciałam odmówić "Wieczne odpoczywanie" nad miejscem ich spoczynku.
Ten pierwszy jest pochowany na dole, ale Giotto? Dotarłam jedynie do różnych artykułów o przeprowadzonych podczas wykopalisk archeolgicznych badaniach przeprowadzonych nad znalezionymi w jego grobie szczątkami. Badania podzieliły ludzi na dwie grupy, jedną - przekonaną, że w grobie spoczywa Giotto, drugą - że nie. Arcybiskup Florencji na początku tego wieku podczas uroczystości ponownego pochówku potwierdził stanowisko tych pierwszych.
Po wejściu do katedry Asia zapytała strażnika o Giotto, a on nas wysyła na dzwonnicę. No, nie! kto jest jej twórcą, to wiemy, nam chodzi o to, gdzie jest pochowany. Chociaż? …
Ale o tym później.
Zeszliśmy do podziemi i pytamy pana sprzedającego bilety o groby tych dwóch wielkich artystów.
Obydwaj leżą w tej samej części krypty pod katedrą, ale do grobu Giotto nie można podejść. Jest gdzieś za miejscem pochówku Brunelleschiego.
Przyznam, że przykro mi się zrobiło, bo atmosfery do modlitwy nad śp. Filipem to tam nie znalazłam.
Zaglądam przez kraty, ale stoję zaraz koło sklepiku. O ludu!

Chronologicznie, to najpierw zobaczyliśmy ruiny Santa Reparata, czyli pierwszej katedry, ale zostawiłam opis miejsca na teraz, by w jednym ciągu zaprowadzić Was potem jeszcze do jednej katedralne "części".
Jesteśmy w podziemiu.
Zadziwiające, że po kilku latach oglądania także i ruin, patrzę na te w Duomo ze zrozumieniem, nie doszukuję się już spójnej całości, cieszę się detalami starej świątyni.


Lubię florencką katedrę, ale na widok romańskich plecionek, schodów prowadzących donikąd, samotnej kolumny zatęskniłam za romańskim kościołem.
Szkoda, że nowego budynku nie wybudowano gdzieś indziej. Wiem, wiem, głupi pomysł. To było ważne miejsce, chociażby ze względu na istniejące już baptysterium.
Nowe wchłonęło stare.
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/0/00/SMDFplan36.gif

Jednak nie przesadzajmy, kamienie kamieniami, no dobrze, bardzo interesującymi, ale żeby płacić za ich zobaczenie 10 euro?
Od pewnego czasu wszystkie płatne miejsca przy katedrze (dzwonnicę, podziemia, kopułę, muzeum, baptysterium) objęto jednym biletem ważnym 24 godziny. Ciekawe, czy są tacy, którzy faktycznie wszystko zwiedzą w tym czasie?
Takich planów nawet nie mieliśmy, ale skoro już zapłaciliśmy, to może by coś jeszcze? Jest jedno miejsce, gdzie nikt z nas jeszcze nie był - dzwonnica!
Wspinamy się!
Taaaaaaaa
Dobrze, że dzieło Giotta ma coś więcej do zaoferowania oprócz wysokości, inaczej pamiętałabym tylko okrutne pieczenie mięśni.
O dziwo! Nie miałam zakwasów w następne dni.
Pisałam już o niej, a właściwie o tym, co widać na jej zewnętrznych murach.
Czas popatrzeć, co kryją wnętrza. Zdumiewająco proste. No pewnie! Nikt nie myślał wszak o turystach i uprzyjemnianiu im podróży w nieboskłony.
Dzwonników już nie ma, dzwony o głębokim brzmieniu poruszają silniki. Zostawiono jedynie bloczki, prowadnice lin. Wieki ocierania się włókien o metal.
Gdzieś w zakamarkach jeszcze słychać skrzypienie i ciężki oddech poruszających dzwonami.
Jeden dzwon, zupełnie martwy, oszpecony napisami, służy jako "miś z Zakopanego". Z lekka złośliwym chichotem zauważyłam scenę, gdy dziewczyna namiętnie przytulająca się do dzwonu odskoczyła od niego jak oparzona.
Dokładnie w tym momencie nad nami rozbrzmiał czynny dzwon.
Męczącą wspinaczkę uprzyjemniają też widoki przez okno, no, i same okna :)

Zaletą wędrówki we wnętrzu dzwonnicy jest też widok na detale bliskiej jej świątyni, szczegóły widoczne tylko z różnych poziomów wędrówki ku górze.

A na końcu nagrodą jest przesycona ciepłym powietrzem (zbyt ciepłego listopada) panorama Florencji. Widziałam już ją z podobnego miejsca, z niedalekiej kopuły, ale nie umiałam się powstrzymać przed robieniem zdjęć.











Także podczas wizyty na kopule zaglądałam ludziom w tarasy, musiałam i teraz.
Jest coś, czego nie mogłam sfotografować będąc na kopule - kopuły. Taka bliska, niemal na wyciągnięcie ręki.

I tak to z moich planów odwiedzenia grobów florenckich artystów plan skurczył się tylko do jednego z drugim gdzieś w pobliżu. Musiałam jeszcze wstąpić do sklepu dla plastyków i czas było wracać do Pistoi. Została mi mapa, na którą naniosłam wszystkie dotąd znalezione w źródłach groby. Wykorzystam ją w przyszłości.


sobota, 16 listopada 2013

MINI WERNISAŻ

Mini, bo jednoosobowy w postaci autorki. Kieliszkiem crema al limone uczciłam skończenie pierwszej części moich toskańskich wynurzeń.

Malowałam dla czystej przyjemności, ale też, by na podstawie tych obrazów o niedużych formatach przygotować ofertę dla pewnej klientki. Na razie nie umiem zdecydować, co mnie ciągnie najbardziej. Lubię i światło i mocny akcent, i powietrze,  i architekturę, i fakturę samej powierzchni malarskiej, i …
Dużo lubię.
A teraz zapraszam i Was na wernisaż, taki wirtualny. Niestety, nie da się w nim poczęstować żadnym trunkiem. Pozostają niedoskonałe zdjęcia (z lekko spłaszczonymi i przekłamanymi barwami) obrazów.