piątek, 30 maja 2014

PORANNA PORA NA PORA

Ostatnio mam fazę mocno warzywną. Gotuję wypróbowane, ale szukam i nowych przepisów. Pomysł na dzisiejszy chodził za mną od dwóch tygodni, gdy we wspaniałym towarzystwie (o czym dzisiaj nie napiszę) siedziałam podczas kolacji i trzymając "linearny" fason, tylko kosztowałam potraw.
Jedna z nich była mi tak wielką pokusą, że musiałam do niej wrócić porą obiadową.
Szukałam w internecie, znalazłam jedną nie do końca satsyfakcjonującą mnie wersję, więc opracowałam własną.
Jest poranek, może ktoś z Was zdąży uszykować składniki i przygotować z nich piątkowy obiad?
Zapraszam na

RISOTTO Z KARMELIZOWANYMI W OCCIE BALSAMICZNYM PORAMI
Podaję proporcje mniej więcej na 2-3 osoby.

2 pory
320 g ryżu do risotto
2 łyżku octu balsamicznego (lepszy taki słodki, myślę, że do taniego kwaśnego trzeba by dodać odrobinę miodu, by uzyskać dobry smak)
starty parmezan
masło
oliwa
sól 
świeżo zmielony pieprz

Równolegle przygotowujemy ryż i pory; na patelni głębokiej ryż, na płytkiej pory.

ryż:
Na odrobinie oliwy podprażamy ryż, podlewamy wodą (nie całą od razu), mieszamy. Ryż powoli mięknie. Możemy podlewać go bulionem, ja tym razem ograniczyłam się do prostego smaku soli. 
Pod koniec dodaję parmezan i masło, by nadać całości przyjemnej aksamitności.

pory:
Także na odrobinie oliwy szklimy pokrojone cienko pory, możemy odrobinę podlać je wodą, na koniec dodajemy dwie łyżki gęstego octu balsamicznego, cały czas mieszamy. Przyprawiamy solą i pieprzem.

Wszystko razem mieszamy na głębokiej patelni. 

Otwieramy białe wino i ... smacznego!



wtorek, 27 maja 2014

MAJOWY? MUSI BYĆ SZCZĘŚLIWY

Oczywiście, chodzi o ślub.
Podczas strojenia wejścia do kościoła kilka znajomych pytało się ze zdziwieniem o taki wybór dnia. Jeśli ślub, to raczej w sobotę, ale we wtorek?
Dzisiaj Krzysztof pobłogosławił polską parę.
Podczas przygotowań padła prośba o kwiaty. Kompozycje były ściśle określone.
Pryncypał zrobił rozeznanie, zapytał trzy kwiaciarnie, a potem mnie, czy zrobiłabym to taniej. Nie było to trudne, bo ceny proponowane przez kwiaciarnie są niezwykle wysokie.  Układ też trudny nie był.

 a gdy zobaczyłam Pannę Młodą, od razu zrozumiałam, dlaczego poproszono o taki, a nie inny, zestaw barwny i kwiatowy.  Wyglądała dziewczęco w zwiewnej sukience i kolorowym wianku, z bukietem w ręce ułożonym niemal z tych samych kwiatów, z których i ja miałam przygotować kompozycje. Włosy naturalnie spływały jej na ramiona. Razem z narzeczonym była ucztą dla oka. Romantyzmu dodaje pojazd, którym Młodzi zajechali pod kościół - starym cinquecento :)
Po Mszy i zaślubinach, Krzysztof zaprosił wszystkich do ogrodu. Pomysł na takie wykorzystanie ogrodu podsunęli dwa tygodnie temu rodzice dzieci pierwszokomunijnych - poprosili o możliwość zrobienia w nim pamiątkowych zdjęć. Bardzo mnie to ucieszyło, bo to miejsce ma właśnie służyć parafianom.  Przy okazji załapali się i polscy nowożeńcy. A że przed naszym kościołem jest mało miejsca,  proboszcz postanowił zawsze oferować  młodym ogród jako miejsce na składanie życzeń. Może to stanie się miłą tradycją naszej parafii?


Młoda Para raczej nie zna mojego bloga, nie mam pozwolenia na publikację ich wizerunków, stąd te niewyraźności. Ale jeśli tu zajrzy, to z całego serca życzę jej pięknego wzrastania w małżeństwie, tak toskańsko zaczętym.


niedziela, 25 maja 2014

USKRZYDLENIE

Zapakowałam słońce do walizki.
Ciężka była, na ostatnią chwilę dokupiłam więc jeszcze jeden bagaż i poleciałam.

Kalejdoskop spotkań, kalejdoskop miejsc.

Kalejdoskop.

Skrawki Krakowa, długie rozmowy, przemiłe spotkania - tak lubię.

A potem cisza wsi Śląskiego Cieszyna.

Cisza starego sadu u Moniki.
Kochana Jola, sąsiadka o kilka domów dalej, a i moja wierna czytelniczka, przyniosła na powitanie pyszne ciasto. Wpadła jak po ogień, zostawiła i uciekła. Jolu! Twoje wypieki będą mi się śniły.


Kalejdoskop. Szkiełka, skrawki, mieszanka przestawialna, zawsze przyciągająca wzrok dziecka.
Taki tytuł wymyśliła artystka i taka jest wystawa, jeszcze przez miesiąc goszcząca w przyjaznym Ośrodku Kultury z Jasienicy.

Monika wielokrotnie przejęta, bo akwarele, bo wiersze. Te drugie ujawniła publicznie pierwszy raz w życiu.
Nie wyśmieją?
Spodobają się?
Czy ktoś przyjdzie?

Przyszli, zatrzymali się, zapatrzyli i zasłuchali.

Tak, tak. Zasłuchali, bo Monika wpadła na świetny pomysł zaproszenia aktora - Artura Pierścińskiego, który profesjonalnie wydusił z nas łzy wzruszenia.

Znałam przecież te teksty niemal na pamięć (z wyjątkiem jednego, wśród dwóch nagranych). Nad niektórymi wierszami pracowałam po kilka dni, widziałam je, ale ich nie słyszałam. To ciekawe doświadczenie.


Cały pomysł wystawy zrodził się od akwareli. Na pozór dziecinnych, lecz podszytych niepokojem, pazurem czerni drapiących.

Skoro się już uzewnętrznić, to na całego, więc Monika rzuciła się na głębię niepewności. Wiadomo, jest artystą plastykiem, akwarele są przejawem jej wyuczonego zawodu, wrażliwości, warsztatu. Ale wierszy nikt jej nie uczył pisać, nikt poza jej duszą.
Wy już je znaliście od dawna, lecz znakomita większość przybyłych na wernisaż nie miała pojęcia, że   ich sąsiadka, koleżanka z pracy, dawna znajoma, pracownica, pisze wiersze.

I na mnie skapnęło trochę słodkiej śmietanki komplementów za interpretację tekstów.
Na wystawie są niezwykle wiernej jakości wydruki, powiększone do formatu A2. Zaskoczyła mnie ich jakość, sama nie wierzyłam, że to wydruk. Doskonała wierność oryginałom.
Dzięki temu mogę już teraz zapowiedzieć, że są plany wędrowania tej części wystawy.

Dodatkiem, jakże miłym, były spotkania z czytelnikami. Nie spodziewałam się ich nadciągnięcia, choć serdecznie zapraszałam. Nie mam jednak rozeznania, ilu ich mieszka w okolicy Jasienicy. Żal tylko, że nie usiedliśmy razem na dłużej, że rozmowy krótkie, wiecie przecież, że z natury gadułą jestem.
Wszystkich więc tutaj serdecznie pozdrawiam i dziękuję Wam, że choć na te parę słów wdepnęliście do słodkiej pysznymi ciastami Jasienicy.

A że maj ciepły, wieczór ochoczy, więc część znajomych Moniki zasiadła w starym sadzie przy ognisku. Serdeczność, śmiech, ludzkie przebywanie.
Tak powinno być!

I tylko kwiatów żal, choć z radością zostawiłam je w domu ze starym sadem.
 Gospodyni zasłużyła na obsypanie jej każdym kwieciem. Moniś - Ty wiesz - bardzo, bardzo dziękuję.

Wróciłam zaopatrzona w kilka par skrzydeł. Właściwie to nie wiem, po co wsiadałam do samolotu? Mogłam dotrzeć do domu samodzielnie, niesiona niecierpliwością, by sięgnąć po stalówki i pędzle.

A oryginały? Obiecałam Wam napisać o ich dalszych losach.
Zostały w Krakowie w Galerii 2 Światy, na ul. Brzozowej 14.  Jeśli więc ktoś chce stać się właścicielem którejś z nich, proszę o kontakt ze mną, albo Galerią (tel. +48 12 429 54 52).

Zresztą to nie koniec projektu.
Następne wiersze czekają.

PS 1. Część zdjęć została wykonana ręką Olgi Zawadzkiej Adamiak, której z całego serca dziękuję za pomoc w dokumentacji wydarzenia. 

PS 2. Jeśli ktoś ma konto na FB, to zapraszam też do galerii GOK Jasienica.

piątek, 23 maja 2014

TO JUŻ DZISIAJ!

Od niemal tygodnia jestem w Polsce. Głównym punktem programu jest dzisiejszy wernisaż prac Moniki i moich. Jeszcze raz w imieniu nas obydwóch zapraszam serdecznie do Jasienicy koło Bielska Białej.

czwartek, 15 maja 2014

MEMENTO MORI

Niedawno odwiedziłam bardzo, bardzo nowoczesny budynek fabryczny.
Jego produkty mają jednak ścisły związek z zabytkami.
Ten wpis będzie pierwszym z serii relacji z wizyt w zakładach związanych z różnym rzemiosłem uprawianym w Toskanii od wieków.
Byłam w zakładzie wyspecjalizowanym w wytwarzaniu płatków złota i srebra. Sama firma - Giusto Manetto Battiloro - sięga początkami XVI wieku, ale w tym czasie rozrosła się, rozprzestrzeniła po różnych budynkach Florencji, aż stanęła przed koniecznością skupienia działalności w jednym miejscu - pod miastem.
Wchodzimy na klatkę schodową i do pomieszczeń, w których przyjmuje się klientów. Ciekawostką są kafelki położone na ścianach i płytki podłogowe - pozłacane płatkami produkowanymi, oczywiście, na miejscu.

Na początku grupka zwiedzających zapoznała się z historią wytwarzania cienkich płatków złota. Pokazano nam ilustracje ze Starożytnego Egiptu, z Indii, ze średniowiecznych warsztatów.

Jak ważną dziedziną aktywności było pozłotnictwo, może świadczyć także fakt, że sam Leonardo da Vinci zaprojektował maszynę do bicia płatków, dzięki czemu ich grubość zmalała z 500 do 30 mikronów.
Odtworzony mechanizm można zobaczyć w Muzeum Leonardiańskim w Vinci.




http://www.museoscienza.org/dipartimenti/catalogo_collezioni/scheda_oggetto.asp?idk_in=ST070-00062&arg=Leonardo

http://www.museoscienza.org/dipartimenti/catalogo_collezioni/scheda_oggetto.asp?idk_in=ST070-00062&arg=Leonardo

Fabryka Giusto Manetto Battiloro posługuje się narzędziami własnego projektu, ale zasada ich działania nie jest daleka od idei mistrza Leonardo. Jest ponoć największym na świecie producentem płatków złota. Z jej wyrobów korzystano podczas odnawiania np. Pałazu Zimowego w Petersburgu.
Największymi odbiorcami kutego złota,  oprócz Rosji, jest m.in. Francja i kraje arabskie.
W halach produkcyjnych nie wolno robić zdjęć.
Mogę Wam jedynie pokazać sfotografowaną prezentację.
W podziale prac widać widoczny podział na płeć, panowie zajmują się piecami odlewniczymi, maszynami do kucia złota. Panie kontrolują jakość, tną cieniutką folię ze złota specjalnymi nożami o dwóch ostrzach, pakują gotowy produkt.
Zastanawiałam się, jak firma zabezpiecza się przed kradzieżą, gdyż etap cięcia złota (standardowo 8x8 cm) wykonywany jest w domach zatrudnionych i przeszkolonych w tym celu osób. Samego złota nie da rady zważyć, bo jest dostarczony w postaci wielu warstw naprzemiennie ułożonego papieru i wykutego złota.

Na koniec wizyty zostaliśmy poczęstowani "podgryzajkami" w postaci ciastek i pizzetek, a do popicia zaserwowano nam wino musujące z ... płatkami złota. Hmm!

Smaku to to nie ma, tym bardziej zapachu, a ja pijąc złote drobiny myślałam sobie o tym, gdzie mnie wywiózł GPS, gdy jechałam do fabryki. Miejsce jest tak nowe, że nie było go na mapach, więc zostałam doprowadzona pod pobliskie ... cmentarze. Jakże to wymowne!


wtorek, 13 maja 2014

ZAPROSZENIE

Moi Drodzy!
Z wielką radością chciałam Was zaprosić na wystawę Moniki Zawadzkiej, której częścią będą także moje prace do jej wierszy (kliknij, by przejść do projektu) . Cieszy mnie fakt, że nasz projekt nabiera rumieńców, a to jeszcze nie jego koniec.
Moje prace zawisną w postaci wydrukowanej, ale podczas otwarcia będzie można obejrzeć je także w oryginale.
Na wernisażu stawię się osobiście, dlatego też i osobiście Was zapraszam, jeśli mieszkacie gdzieś w okolicy Jasienicy koło Bielska - Białej.


O losie oryginałów powiadomię Was po powrocie z Polski, do której niebawem wylatuję :)

czwartek, 8 maja 2014

RAJE JESZCZE NIE DO KOŃCA UTRACONE

Wiele lat temu mój kolega miał na studiach do wykonania zadanie, abstrakcyjnie wyobrazić w trzech częściach "Boską Komedię" Dantego. Od strony formalnej najciekawsze prace odnosiły się do piekła. To dobrze pokazuje, co bardziej pociąga ludzi.
Ile wyobrażeń piekła moglibyście obejrzeć jednego dnia, a ile - raju?
Śmiem twierdzić, że większym sukcesem jest atrakcyjne wyobrażenie z pozoru nudnego Raju tak, by nie był stereotypem mdłego i sielskiego miejsca.
Czy zło zawsze było tak fascynujące? A może jego wyobrażenia nie miały kiedyś budzić podziwu, lecz przestraszyć przed trafieniem do piekła?

Często piekło i raj oglądamy razem, są rozwinięciem wizji Sądu Ostatecznego, gdy to jego wynikiem mamy trafić do ostatecznej wieczności.  Kontrast między nimi miał skłonić do prawidłowych wyborów.

Z tym wstępem zapraszam Was na wycieczkę po Florencji, w której czasami dostępne dla każego, a czasami zupełnie zapomniane, ukryte, czekają na podziw Raje. Na szczęście jeszcze są.

Na wycieczkę zaprosiło Stowarzyszenie Città nascosta (Ukryte Miasto), którego jestem członkiem, a z którego propozycji chętnie skorzystałam. Zobaczyłam cztery wnętrza kopuł, w tym tylko jedno dostępne na co dzień - we florenckiej katedrze.
To najsłynniejsze freski z tej wyprawy.
Filippo Brunelleschi nie planował malowideł od wewnętrznej strony swojego genialnego dzieła, widział ją wyłożoną mozaiką, tak jak w baptysterium. Przygotował nawet otwory ułatwiające montaż rusztowania dla mozaikarzy. Nic z tego, mozaika jest bardzo kosztowną techniką, a nie wiedziano też, ile może ważyć warstwa zaprawy i płytek, skłoniono się więc ku idei fresku.
Florencka kopuła jest największą wyfreskowaną.
Jesteśmy już u schyłku renesansu, Cosimo I zlecił projekt jednemu z czołowych artystów manieryzmu Gorgio Vasariemu. Niestety, w trakcie prac, ten wszechstronny ojciec historii sztuki umiera, a dzieło kontynuuje Federico Zuccari. Kontynuuje, to za dużo powiedziane, gdyż malarz zrezygnował z techniki fresku, na rzecz malarstwa "na sucho". Uznał, że nie ma co się bawić w finezję i detal, gdy całość ma być oglądana ze znacznej odległości. Zucchari zerwał z florencką tradycją i wprowadził pod katedralne sklepienie właściwie już barokowe nurty z Rzymu. Poprawił nawet to, co namalował mistrz Vasari.
Tematem fresków jest Sąd Ostateczny. Malarz z dumą wspomina ukończenie dzieła, a jego oczkiem w głowie jest ośmiometrowy Lucyfer. Ale to nie był temat wycieczki.
Skupmy się więc na Paradiso.
Aby dobrze zrozumieć, dlaczego tak, a nie inaczej, podjęto tematykę wieczności, trzeba sobie uświadomić, że przenosimy się do czasów kontrreformacji, a także czasu, gdy w Kaplicy Sykstyńskiej budzi już podziw dzieło Michała Anioła.
Od strony kompozycyjnej było do zagospodarowania 8 jednakowych części, które tworzą kopułę wychodzącą z oktagonalnego tamburu. Do tego naturalnego podziału dołącza się sześć koncentrycznych kręgów, mających latarnię za środek układu. Tylko w najniższym kręgu ostrzega nas wizja piekła, większość powierzchni zajmuje Wieczna Radość.
Wszystko zaczyna się od tronującego Chrystusa w Chwale - we wschodniej części kopuły.
To On w asyście Maryi i św. Jana wyznacza świętym miejsce w Niebie.
Kogóż to Zucchari nie zbawił! Uznał że Raj należy się i zamawiającym i władcom, i artystom (jak np. Vasari, Giambologna), i jego krewnym i przyjaciołom, a nawet jemu samemu (ten w żółtej czapce z paletą, w prawym, górnym rogu kolażu). Ciekawy jest też ukłon wobec miasta, gdyż uznani za świętych, a żyjący we Florencji, zostali umieszczeni najbliżej Chrystusa. Wśród tłumu historycznych postaci pojawiają się alegoryczne - Wiara, Nadzieja, Miłość, Dary Ducha Świętego. Ubierający się Kościół (Eklezja), czy nawet pory roku.

Na stronie http://www.duomofirenze.it/storia/cupola.htm  znalazłam rozpisany schemat fresków, co może bardzo ułatwić zorientowanie się w tłumie postaci:

A - 24 starców z Apokalipsy
B - Chóry Anielskie z narzędziami Męki Pańskiej
C - Chrystus, Maryja i święci
D - Cnoty teologalne i kardynalne, błogosławieństwa, dary Ducha Św.
E - grzechy główne i piekło

 http://www.duomofirenze.it/storia/cupola.htm 

Oj! Dzieje się, dzieje w katedralnym niebie. Tylko patrzeć na to trudno, bo wysoko, szyja cierpnie od spoglądania w górę. My mamy to szczęście, że freski odnowiono, są czytelne, ale mieszkańcy Florencji narzekali, że trudno to oglądać, że ciemno.

Po wyjściu z Duomo ruszyliśmy ku kościołowi, którego jeszcze nie widziałam i ... tego dnia nie zobaczyłam. Doszliśmy do Kościoła Św. Marii Magdaleny z Pazzich. Chwilę poczekaliśmy w portyku i pewien zakonnik otworzył nam prywatna kaplicę del Giglio. Zanim jednak to nastąpiło, mogliśmy się przekonać, na czym polega różnica między chiostro a quadriportico, czyli portykiem czterościennym, tutaj autorstwa Giuliano da Sangallo.
Można spostrzec, że na kolumnach spoczywa od razu architraw (pozioma belka), nie ma tu arkadowych łuków., poza jedynym wyjątkiem - łukiem wejściowym. Kapitele kolumn zostały wzorowane na znalezionym oryginalnym fargmencie starożytnej architektury we Fiesole. Różnica między chiostro a portykiem kryje się też w funkcji. Ten pierwszy miał służyć za schronienie mnichom, z niego wchodziło się wprost do różnych pomieszczeń, np. do cel, refektarza, itp, nie był li tylko rozbudowanym wejściem, jak to jest w przypadku portyku. Zapewne jednym z badziej znanych portyków wielościennych w architekturze chrześcijańskiej jest ten prowadzący do Bazyliki św. Pawła za Murami w Rzymie.
Zaraz po prawej stronie portyku kryje się tylne wejście do Kaplicy rodu Giglio. Główne prowadzi wprost  ulicy.
To niewielkie pomieszczenie zbudowano głównie dla pobożnych kobiet, którym nie wolno było wejść do świątyni, ze względu na regułę zakonu cystersów, wówczas tam rezydujący.
Z kaplicą poniekąd był związany Filippo Neri, urodzony we Florencji, który większość swojego świętego życia spędził jednak w Rzymie.  To jego ród nabył kaplicę i na zamówienie Nereo Neri artysta Bernardo Poccetti wymalował ściany.
Nie dziwi więc fakt, że na ścianach widzimy historię św. Filippo oraz św. Bernarda -wielki święty rezydujących tu cystersów.
Jedno z ciekawszych a zarazem dziwnych przedstawień pojawia się na ścianie od strony kościoła. Św. Bernard jest karmiony mlekiem z piersi Matki Bożej.

Trzeci punkt na mapie wyprawy jest chyba najtrudniej dostępny. To bardzo smutne i opuszczone miejsce, do ktorego dotarliśmy koło Rotundy zwanej Rotundą Brunelleschiego.
Nazwa związana jest oczywiście z architektem, który ją zaprojektował, ale realizacja zamysłu zatrzymała się na części przyziemnej z powodu wojny z Lukką. Dopiero w XVII wieku przykryto ją dachem, a w XIX dobudowano na górze pomieszczenia służące jako studio rzeźbiarzowi Enrico Pazzi. Obecnie należy do Uniwersytetu we Florencji.
Przechodzimy pomiędzy Rotundą a ex- klasztorem św. Marii od Aniołów i przez podwórka docieramy do klasztornego chiostro Aniołów, jednego z trzech.
Autorem fresków w lunetach jest ten sam malarz, którego dzieła dopiero co obejrzeliśmy w Kaplicy del Giglio.
Jak zawsze przy takich okazjach, serce mi się kraje, tutaj niemal wyje z żalu. Ta część jest straszliwie opuszczona, nie ma w niej nawet prądu. Od siedmiu lat usiłuje się sprzedać fragment należący kiedyś do Związku Inwalidów Wojennych, a że sprzedaż prowadzi centrala związku mająca siedzibę w Rzymie, to ...

Jedna z par drzwi kryje niewielką kaplicę, a w niej kopułę, której wnętrze pokrywają freski. Tym razem nie widzimy postaci z Nowego Testamentu, w centralnym punkcie tego małego raju (w porównanu z katedralnym) - rządzi Bóg. Wokół Niego kłębią się głównie chóry anielskie, a na obrzeżach przysiedli święci Kościoła.
A na ścianach też freski, w tym pozostałość po latach świetności klasztoru w XIV wieku.
Interesujące jest umieszczenie sceny z Ofiarą Abrahama, dlaczego akurat tutaj? Stan przed ostatecznym zaznaniem nieba w średniowieczu nazywano Łonem Abrahama, stanem ponad piekłem, "salą oczekiwania" na zmartwychwstanie ciał. Koncept ten rozwinął sie potem w ideę czyścca.

Jeszcze zaglądamy do opuszczonych pomieszczeń, do kościoła zamienionego na salę kinową, do refektarza z kopią Ostatniej Wieczerzy Andrea del Sarto, którą opisałam tutaj, ale czas nas gna, bo jesteśmy umówieni w ostatnim miejscu.

Ten obiekt czasami jest udostępniany, zwłaszcza uczestnikom różnych konferencji. Bywa też otwarty dla publiczności, z czego skorzystałam i opisałam dwa lata temu.  Mowa o byłym klasztorze Sant'Apollonia.
To był jeden z większych klasztornych kompleksów we Florencji, początki jego sięgają XIV wieku. Zamieszkiwały go siostry benedyktynki. Nie zwiedzaliśmy Wieczernika Andrea del Castagno, bo nie taki był temat spotkania, ale przy okazji dowiedziałam się o pewnym ciekawym zjawisku. Siostry miały ścisłą klauzulę, więc przez czas ich urzędowania nikt nie wspomminał, że mury klastoru kryją tak ważne dzieło. Odkryto je dopiero po kasacji zakonu i przywłaszczeniu sobie przez wojsko sabaudzkie (brr!). Już chyba wolałabym nie wiedzieć, że istnieje takie dzieło, niż godzić się na skutki zniszczeń poczynionych w duchowości (a często i w materialnym dorobku) Półwyspu Apenińskiego wynikiem kasacji zakonów.
Sala po kościele, do której weszliśmy, po zdekonsekrowaniu, niszczała zupełnie. Dopiero w 1999 roku uchwalono wydanie bodajże 5 mln euro na restrukturyzację tej i sąsiadujących z nią przestrzeni.
Prace zakończono w 2010 roku. W ich trakcie odkryto wiele ciekawych obiektów z czasów etruskich. Natrafiono też na pochówki mniszek.
Wróćmy do Raju.
Tym razem główną postacią jest Madonna oraz muzykujące anioły. A poniżej kręgu kopuły pojawiają się najważniejsi dla mniszek święci - jeden papież i biskup, św Benedykt i Św. Apolonia (męczenniczka z III wieku), rozpoznawalna przez atrybut obcęg z zębem, św. Katarzyna i św. Agnieszka.

Znowu mamy tego samego autora, którego wymieniłam już dzisiaj dwa razy - Bernardino Poccetti.  Jego nazwisko wcale nie jest nazwiskiem, lecz przydomkiem, który oznaczał, że malarz lubił się przyssać do kieliszka. Może dlatego jego malunki mają wyjątkową miękkość?
Schowany w cieniu wielkich nazwisk swoich poprzedników, wart jest uwagi.  Nie wszystkie jego dzieła są niedostępne. Na elewacji palazzo przy Via Maggio 26 możemy zobaczyć wspaniałe sgrafitto jego autorstwa. Także dekoracja malarska w Grocie Buontalentiego w Ogrodach Boboli jest jego zasługą. Ostatnio zwiedziłam też niewielkie oratorium San Pierino, które bodajże dwie godziny dziennie jest dostępne dla zwiedzających. Ale może o tym wkrótce napiszę.

Ja po tej wycieczce zastanawiam się, ile jeszcze wspaniałości kryje Florencja, które z nich niechętnie odkrywa?


MAPA SPACERU

czwartek, 1 maja 2014

GIGANTYCZNY PROBLEM

Jestem miłośniczką cytryn. Nie powinnam tego pisać, bo właściwie każdy stały czytelnik już to wie, a to grozi zanudzeniem takiej osoby.
W tym roku cytryny z ogrodu obrodziły w takiej ilości, że w końcu mogłam zrobić na nich własną crema al limone.

Kiedyś podałam na blogu przepis na moje sztandarowe cytrynowe produkty.

Żal mi jednak było tego, co pozostało po obraniu skórek, czyli niemal całych owoców. Wzorując się więc na włoskim nocino, przygotowałam swoją nalewkę. Na oko dodałam trochę kory cynamonu i goździków. Po 40 dniach kąpieli spirytusowej (tu, dla odmiany, spróbowałam w ciemności), metodą prób i prób, dodawałam syrop z wody i cukru, by osłabić moc trunku.  Proporcje mniej więcj 1 litr nalewki - 2 litry syropu.
Potem załadowałam butelkę do zamrażarki i ... z dumą mogę Wam polecić cytrynowy likier o głębokim smaku, z leciutką goryczą białych części owocu. Tym bardziej tym, którzy boją się mocno spryskiwanych cytryn.
A że jestem dumna, to trunek nazwałam "Cytroncino Margherita".

Ale gdzie tu problem, i to gigantyczny?

Oto on:
Cedrat, cytron (łac. citrus medica, wł. il cedro) - zazwyczaj waży mniej więcej 0,5 kg.  Do Europy dotarł jako pierwszy cytrus. To jeden z trzech pierwotnych gatunków (razem z pomarańczą olbrzymią i mandarynką). Jego palczasta odmiana to tzw. ręka Buddy, widziana na żywo, gdy byłam 5 lat temu z wizytą u śp. Dziadka Cytrynowego
W Toskanii jest jedno miasteczko - Bibbona - które organizuje Festa del Cedro. Jest to pozostałość po tradycji, gdy narzeczeni ofiarowali owoce cedratu biskupowi miejsca, jako dowód zaangażowania w ich związek. Impreza odbywa się w Poniedziałek Wielkanocny, o czym dowiedziałam się już po tym dniu, muszę ją sobie zapamiętać. Może za rok? Kto wie...
W tym roku podczas kolędowej wizyty Krzysztof zobaczył u parafian okazały krzew cedratu. Zachwycił się pięknymi owocami i polecił pamięci, jeśli zobaczą u sprzedawcy mały krzaczek.
Pewnego dnia byłam sama w domu, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Otwieram, a z samochodu, stojącego nieopodal, pewna para wyjmuje krzew cedratu. To miała być mała roślinka!
Wymaga przycięcia i znalezienia jej stałego miejsca w ogrodzie. Ma dwa olbrzymie owoce.

A żeby tak "lekko" nie było, wczoraj darczyńcy (bo takimi się okazali) przynieśli owoc, który spadł z ich krzewu. Zważyłam go - 1,20 kg!!!

No i co ja mam z nim zrobić?
Przyszło mi na myśl kandyzowanie skórki, bo jak widać, miąższ już jest mocno przejrzały. 
W opisie owocu znalazłam jego główne zastosowanie w produkcji olejków, ale to poza moimi możliwościami.  Zanika jego użycie jako świeżego, jadalnego owocu, a że i olejki są bardzo nietrwałe, wydaje się, że cedrat może skończyć jedynie jako ozdoba ogrodu. Nie grozi to jego odmianie zwanej cydratem żydowskim, który jest owocem towarzyszącym obchodom Święta Namiotów. 
http://newsimg.bbc.co.uk/media/images/44138000/jpg/_44138913_etrogs.jpg
We Włoszech głównym regionem uprawiającym cedrat gładki (wł. liscio) jest Kalabria. Produkowane tam owoce poddawane są kandyzacji. Na Sycylii uprawia się inną odmianę, o wiele mniej kwaśną, więc nadającą się do spożycia na świeżo. 

No, i jaką ja mam odmianę i co mam z nią zrobić?

Trzeba szybko podjąć decyzję.