poniedziałek, 31 grudnia 2012

Z OBAWĄ

W niedzielę pojechaliśmy do Lukki. Chciałam nasycić się i jej świąteczną atmosferą. A teraz siadłam do komputera i obawiam się, czy już nie zrobi się mdło od tych słodkości.
Trudno.
Taki czas.
Zastanawiające, jak dwa niby zwyczajne spacery, obydwa z zamierzeniem uchwycenia świąteczności, różniły się od siebie. Pierwszy, mimo, że miasto większe, był jakiś taki bardziej kameralny, wręcz wsobny. Tak, jakby nikogo więcej we Florencji nie było. Natomiast Lukka przyniosła, czasami bardzo żywe, kontakty z ludźmi.
Zaczęło się niemal od pierwszego zdjęcia, gdy ustawiłam statyw i usiłowałam zrobić poprawne zdjęcie uliczki. Długi czas naświetlania, więc czekam spokojnie, a tu mi w plan wjeżdża mała śmieciarka, rzęsiście dając po obiektywie.
Uśmiałam się, bo i dwoje ludzi siedzących wewnątrz pojazdu gestami rąk przeprosiło i pokazało, że inaczej się nie dało. No, przecież! Również rękami odpowiedziałam, że nie ma problemu i pomachałam im na pożegnanie.
Zaraz potem zatrzymała nas witryna hotelu z bardzo oryginalną szopką zbudowaną głównie ze sztućców.
Pomyślałam, że to dobry pomysł, by rozejrzeć się po wystawach za szopkami. Może znajdę różne ciekawe realizacje?
Oczywiście nie mogło zabraknąć tej najbardziej klasycznej szopki, więc gdy tylko taką zobaczyłam, zatrzymałam się i uszykowałam do robienia zdjęć. W tym momencie podszedł człowiek, otworzył drzwi do pomieszczenia, w którym umieszczono żłóbek i zaprosił do wnętrza, by mi lepiej fotografowało się bez szyby. Poprosił też, czy mogłabym tę dokumentację przesłać mu mailem. "Oczywiście, czemu nie?".
Poszedł po namiary do budynku naprzeciw, po czym wrócił z wizytówką i ... butelką lokalnego Chardonnay! Krzysztof był kompletnie zaskoczony tym gestem. Ja także, choć później okazało się, że ja przynajmniej wiedziałam, że to w podziękowaniu za spodziewane zdjęcia. Nawiązała się sympatyczna rozmowa z właścicielem osterii, który zorganizował zbudowanie szopki. Gdy dowiedział się, że jesteśmy Polakami, zaczął rozpływać się nad jakimś polskim księdzem, który ochrzcił jego dzieciątko. Po czym Krzysztofowi udało się odpłacić zaskoczeniem, bo po wysłuchaniu całych rozważań na temat teoretycznej religijności Włochów, powiedział człowiekowi, że też jest księdzem. Jak ten się ucieszył! Rozstaliśmy się jak bardzo dobrzy znajomi z zaproszeniem na posiłek. Bez względu na to, czy nas będzie w przyszłości pamiętał, na pewno wrócimy do Osteria Bastiana Contrario, bo podają tam flaki. A już chyba wiecie, kto jest kolekcjonerem flaków pod różnymi postaciami? Tym bardziej, że te w Lukce są z truflami. Krzysztof musi tam wrócić! Takich jeszcze nie jadł.
Z wrażenia po spotkaniu zupełnie zapomniałam o zamierzeniu fotografowania szopek. Gdzieś tylko jedną na starym piecu wypatrzyłam. Na kilka wystaw rzuciłam wzrokiem.
Z czystą radością napawałam się atmosferą niedzielnej, poświątecznej Lukki.
Temperatura w okolicach zera dawała posmak zimy, co wzmocnił widok lodowiska i ludzi popijających "grzańce".
Krzysztof ratował się w czeluści jakiegoś baru kawą, a mnie rozgrzewało robienie zdjęć :)
Cierpliwie rozstawiałam się ze statywem, wyszukiwałam najlepszych ustawień, czekałam aż przejdą ludzie. Czasami ludzie czekali, aż ja zrobię zdjęcie. Jeden pan powiedział, że jemu się nie spieszy, na co ja odpowiedziałam, że ja tak samo :)
W innym miejscu, kobieta jadąca na rowerze, gdy spostrzegła, że omal w plan mi nie wjechała, krzyknęła:"Oh! Dio!" i stanęła w oczekiwaniu. Uśmiałam się, bo ja wręcz czekałam na nią przed obiektywem, by pokazać swoiste maskowanie światłem. Ciekawe, czy znajdziecie, na którym zdjęciu jest rowerzystka. 
Zobaczcie, jak zwykłe proste wzorki z rzutnika, zmieniały wygląd ludzi. Raz źródło światła było przede mną, raz za mną.
Nie nakręciłam filmiku, ale te światełka były w ciągłym ruchu. Jedna z par chciała szybko przemknąć przez światła, żeby mi nie przeszkadzać, gdy ich zachęciłam do pozostania w centrum, to dziewczyna nawet przystanęła, by mi pozować. Potem podeszli i zapytali się, czy jutro to będzie w gazecie. He, he. wystarczy statyw i już wygląda się profesjonalnie? Wyjaśniłam im, że nie jestem dziennikarzem i potem zaczęła się oryginalna rozmowa. Ludzie bardzo szybko zrezygnowali z włoskiego i zaczęli śmigać do mnie po hiszpańsku. Na początku myślałam, że chcieli, bym zrobiła im zdjęcie przy użyciu ich aparatu. Ale ona twardo mówiła mieszając języki, że "la nocze non va bueno". Ok! Nie wiedzieli, jak robić dobre nocne zdjęcia. Ludzie kochani! Ja sama dopiero się szkolę i szkolę. Nawet przed tym wyjazdem czytałam różne porady na temat nocnych zdjęć. Moi rozmówcy mieli dosyć prosty i stary aparat Sony. Z trudem, bo bez okularów (a Krzysztof z dobrym wzrokiem do czytania akurat znowu gdzieś przepadł), znalazłam nocne nastawy, przecież nie dałabym rady wytłumaczyć im kwestii czasów i przesłon oraz ISO. Zaleciłam im też, by opierali aparat, gdzie się da i pożegnałam wesoło.
Mimo, że akurat mój aparat ma funkcję robienia nocnych zdjęć z ręki, ja targałam statyw, wolałam panować nad niektórymi ujęciami i samej dobierać pasujące mi opcje.
No i tak oto zeszłam z tematu, bo mnie ci hiszpańskojęzyczni wybili z rytmu. A przecież w Lukce także wykorzystano budynku do rzucania slajdów. Nie tylko budynki, co było już widać po pierwszych wzorkach. Wszystkie kompozycje miały świąteczny i dość prosty charakter, no i nie były tak zmienne, jak te z Florencji.
Ale i tak od razu weselej!
Znowu koniecznie musiałam uwiecznić ludzi robiących sobie zdjęcia. Ile w tym jest ludzkiej, zwykłej radości!
Statyw budził co chwilę zaciekawienie. To dziwne. Dopiero pod koniec spaceru spostrzegłam, że byłam chyba jedyną z takim sprzętem, w przeciwieństwie do Florencji, gdzie widziałam wiele osób, podobnie jak ja radzących sobie z trudnymi warunkami oświetleniowymi.
Ludzie zaglądali mi na ekranik, sprawdzali jakie zdjęcia mi wychodziły, jedna pani żałowała, że nie wzięła statywu ze sobą. Akurat robiłam to zdjęcie:
Dygresyjka: Do tej samej dekoracji świetlnej zupełnie nieźle dołączył się jeden z mieszkańców Piazza dell'Anfiteatro
Fakt, że ze statywem jest trudniej się poruszać, no i cierpliwości trzeba więcej, niż za dnia. Cierpliwości własnej i współtowarzysza spaceru :) Na szczęście Krzysztof to chodząca cierpliwość, więc i mi się udziela niespieszność, spokojne wyszukiwanie kadrów, rozglądanie się wkoło.
Robię zdjęcia lampom i nagle widzę, że pod nimi, ale i tak wysoko nad głowami, żywym ogniem jarzą się inne lampy. Jejka! Kto i jak pozapalał tyle świec?
Zaczyna już mocno dokuczać zimno, rękawiczki nie chronią rąk, każde buty są za zimne. Nie kuszą koce rozwieszone na krzesłach przed jedną z restauracji.
Czas do domu.
Jeszcze tylko rzut oka na ulubioną aleję drzew i wracamy.
Żegna nas, iluminacja na murach.
Nie przesłodziłam?

sobota, 29 grudnia 2012

ZAPROSZENIE NA DESER :)

Po obejrzeniu iluminacji na Santo Spirito nie chciałam jeszcze wracać do domu, zamiast słodkich ciast pozostawionych w spiżarni, smakowałam wraz z Krzysztofem klimat świątecznej Florencji.
Zapraszam więc teraz na florenckie co nieco.
Sklepy zamknięte, co chyba spowodowało wysyp handlarzy podróbkami. Trochę drażnili swoją nachalną obecnością, ale nie dałam się, odwracałam wzrok, tam gdzie znajdowałam zachwyt, uśmiech, radość, zadumanie, podziw, szczęście ...

Zacznijmy od klasyków:


Za dużo świateł? To może wystarczy pojedyncza latarenka?
Sklepy zamknięte, i dobrze, ale lubię rzucić okiem na wystawy:


Mgła powoli zaczęła się panoszyć nad rzeką, zmiękczając światła lamp.


Na Ponte Vecchio niezdecydowanie kręciłam się przed Cellinim. Który profil wybrać? 

Dobrze, że mam słuch przytępiony, więc nie słyszałam z daleka chrząkającej Francuzki, której wchodziłam w kadr. Potem powiedział mi o tym czekający na mnie w pewnej odległości Krzysztof. Tak jak ja i ona walczyła z aparatem na statywie. Z tym, że ja zawsze cierpliwie czekam na okazję do zrobienia zdjęć, nie poganiam ludzi. Gdzie mi się śpieszy? 

Na tym samym moście mgłę pokonały światła policyjnego wozu straszącego pokątnych sprzedawców.

 Dalej od wody wszystko było jeszcze mocno skontrastowane.

Kontrastowało nie tylko światło z cieniem, ale i ciepłe z zimnym zabarwieniem, jak żółtymi światłami oświetlona szopka pod dużo chłodniejszymi murami Duomo.
Najsilniejszy jednak w tym dniu był kontrast między dwoma obrazami. Samotnej staruszki z psem na spacerze i pełnej energii rodziny na Piazza Repubblica.


piątek, 28 grudnia 2012

ŚWIĘTA NA DUŻYM EKRANIE

Ekran był bardzo wyjątkowo duży i nieprostokątny.
Na kilka dni przed Świętami zobaczyłam na kilku "toskańskich" stronach informację o Festiwalu Światła we Florencji. Pod tą nazwą kryło się kilka wydarzeń rozciągniętych niemal na cały grudzień, było to między innymi uroczyste zapalenie światełek na choince 8 grudnia przed Duomo. Jedna część tego festiwalu miała trwać z kolei od 17 do 26 grudnia.
Wiadomo, przed Świętami się nie dało wyskoczyć do Florencji, ale  zachęciłam Krzysztofa, by bożonarodzeniowe popołudnie spędzić właśnie tam, zamiast przed szklanym ekranem. Szkoda, że nie w Wigilię, gdy była piękna pogoda. Nie szkodzi, nie wystraszył nas kapuśniaczek następnego dnia. Zaopatrzona w statyw oraz osobę do trzymania dużego parasola nad aparatem postanowiłam sfotografować, co też ludziom za obrazy do głowy przyszły.
A obrazy te wyświetlano na fasadzie Kościoła Świętego Ducha z fasadą jak znalazł, bo gładką i jasno pomalowaną.
Stałam długo, bo chciałam obejrzeć cykl, ale i tak nie jestem pewna, czy zobaczyłam całą prezentację. To piękny sposób na świąteczny wieczór, stać w zachwycie, nie bacząc na pogodę. Absolutna większość propozycji bardzo mi się podobała. Miałam różne skojarzenia, przemyślenia. W końcu "najadłam się" zabawą formą. W pewnym momencie poczułam się jak na zajęciach z propedeutyki architektury. Mieliśmy zadanie, by przekształcić rysunkowo na zdjęciu jakąś architekturę, tak, by straciła swoją zamierzoną kompozycję. Tutaj był podobny efekt, tylko przy użyciu dużo bardziej zaawansowanej techniki. Czasami zupełnie zapominałam, że stoję przed Chiesa Santo Spirito.
Czasami, o wiele krótszymi, byłam znudzona, czasami patrzyłam się z politowaniem, ale też i westchnęłam "Boże! Uchowaj", zobaczywszy napis "made in China".
Pogrupowałam obrazy w tematyczne, albo formalne grupy, by Was ochronić przed totalnym poczuciem miszmaszu. To akurat był mankament prezentacji. Bez ładu, bez składu. Podejrzewam, że i tak będziecie mieli kociokwik po obejrzeniu wszystkich zdjęć.
Zaczynam od nałożonych fasad innych kościołów i pokornie się przyznaję, że nie wiem, z jakiej elewacji pochodzi zdjęcie, które dałam na zagadkę. Odpowiedzią oczywiście było kościół Świętego Ducha, ale gdyby ktoś rozpoznał fotografię fasady też by dobrze odpowiedział. Myślałam, że to Santa Trinita, ale różni się detalami. Przeszukałam mnóstwo dostępnych zdjęć innych florenckich kościołów i poległam. No nie wiem. A może to z innego miasta?

Jeśli jeszcze nie znudzicie się fotografiami, zapraszam do obejrzenia animacji, niektóre bardzo przypadły mi do serca. Cały film trwa niemal 15 minut.

No to zaczynamy. Najpierw zdjęcia:








 A teraz film:

czwartek, 27 grudnia 2012

PREZENTY I ZAGADKA

Co ciekawe, jedno z drugim nie będzie powiązane. Najpierw jeszcze słów kilka o prezentach, a potem zagadka. Taka bez nagród, za jeden życzliwy uśmiech :)
Pokazałam te, których wcześniejsze odkrycie nie mogło zepsuć niespodzianki obdarowanym. Ciekawa jestem reakcji pewnej żony na "Toskański spisek", ale na razie jeszcze nie mam wieści.
Miałam Wam jeszcze pokazać dwa prezenty.
Pierwszy to patron mojego Taty i dlań namalowany - św. Kazimierz Królewicz.
A drugi obraz dla Asi i Andrei, bo widziałam tęskny wzrok tej pierwszej, gdy szykowałam nagrodę w losowaniu z okazji 5 lecia blogowania. 
Oczywiście prezenty płynęły i w drugą stronę, niektóre ciągle jeszcze usiłują przebić się przez włoską pocztę, już dawno opuściwszy polskie granice. 
Przemiłe są też prezenty od parafian, zaznaczę, że wcale nie tylko dla proboszcza. Gosposia też się na co nieco załapała. Dominują ciasta i ciasteczka, w tym panettone oraz "pniak" - zgodnie z tradycją zapalania sporego pniaka w kominku na Boże Narodzenie. Kilka osób uszczęśliwiło nas oliwą oraz trunkami, a te drugie z natury rzeczy wpływają wszak na poczucie szczęścia. Zażywane w odpowiednich dawkach, żeby nie było! 
Mając wiele osób do odwzajemnienia, przygotowałam pakuneczki z piernikami. 
Na zdjęciu tylko przykładowy zestaw "w tę i w tamtą stronę". 


Były też i bardziej osobiste prezenty, te od najbliższych. Gdybym miała ich wszystkich użyć w jednym czasie, to na fotografii zobaczylibyście umalowaną profesjonalnie kobietę, malującą na równie profesjonalnych stołowych sztalugach, odzianą w bardzo niezwykły szlafroko-koc, zajadającą różne smakołyki, z różnych krajów. Nie usłyszelibyście tylko muzyki, bo ja sama muszę poczekać, aż ją przegram na bardziej współczesny nośnik. Ale radość wielka ze starej płyty z Ewą Bem śpiewającą piosenki z Kabaretu Starszych Panów. Bójcie się parafianie, gdy nadejdzie czas otwartych okien! Nie będę zważać na nikłe umiejętności wokalne, bo uwielbiałam kiedyś podśpiewywać do tej płyty, która mi zaginęła w odmętach czasu.
A na koniec obiecana zagadka.
Co to za kościół?

Odpowiedź w następnym wpisie.

środa, 26 grudnia 2012

BOŻE NARODZENIE W SAN PANTALEO

Bardzo lubię dekorować dom na Święta. W ten sposób wyrażam, jakie są dla mnie ważne, ale też i chyba są to takie scenograficzne ciągotki.
Z zewnątrz niewiele nowego wymyśliłam. Zeszłoroczna wodoodporna dekoracja z białych wiklinowych kul nie odniosła szkód z powodu deszczowej pory roku, a także świetnie się przechowała, czekając na strychu na swój sezon. Dodałam więc tylko kilka białych gałęzi pokrytych brokatem.
W kościele też nie miałam wiele pracy, bo do mnie należało zrobienie dwóch świec. Wzór już wypróbowany, zgodny z wypełniającymi prezbiterium gwiazdami betlejemskimi.
Dzięki temu, że te dekoracje nie zabrały mi wiele czasu, skupiłam się tylko na domu. A że każdego roku inaczej ozdabiam główny pokój, mam już uzbierany niezły zapasik ozdób z poprzednich lat. Te wędrują po domu w różnych konfiguracjach.

Za to pokój, do którego przenosimy się ze stołem na święta, w tym roku nie tylko zyskał nowy wygląd, ale i zapach, na co zwrócili też uwagę świąteczni goście.
W powietrzu unosiła się woń suszonych cytrusów i siana, z lekką nutką świerku w doniczce :) Pachniał głównie "obrus".
Prognozy pogody zapowiadały deszcze na Wigilię, więc, gdy ze snujących się mgieł wyszło słońce, przerwałam przygotowania do wieczerzy, i szybko chwyciłam za aparat.
Taka okazja na dobre światło mogła się już nie powtórzyć, no i nie powtórzyła się.
Oto więc wersja dzienna:

Wersja wieczorowa, dwuosobowa, wraz z szopką, która tym razem przysiadła na bibliotecznych półkach:

Wersja wieczorowa, gościnna: