środa, 26 lutego 2020

DROGA KRZYŻOWA STACJA I

Pomysł narodził się kilka miesięcy temu, gdy odkryłam świetną drukarnię, z bardzo atrakcyjnymi cenami. Proboszcz obliczył, że wydrukowanie obrazka na kolędę, zwaną tutaj "świętą wodą" (acqua santa) wyjdzie taniej, niż zakup gotowców w diecezjalnym sklepiku. Tylko co wydrukować nie naruszając niczyich praw? Może gosposia namaluje.
Z wielką chęcią. Po długich Polaków rozmowach stanęło na Drodze Krzyżowej, ze względu na okres, w którym odbywa się błogosławieństwo domów, czyli Wielki Post. Tak, tak, zapewne już o tym wspominałam, że we Włoszech wizyta księdza jest związana z okresem wielkanocnym, bywa nawet, że niektórzy księża odbywają ją po Wielkanocy.
Miejmy nadzieję, że zdążymy zrealizować cały projekt, czyli rozdawać obrazki (które najczęściej mają tutaj format A5) jedna stacja na jeden rok. Oznacza to rozciągnięcie w czasie na 14 lat, co nie oznacza, że będę malować jedną stację rocznie. Projekt ma już konkretne szkice, ale nie koncentruję się tylko na nim, maluję równolegle drugą serię, zupełnie o innej tematyce i technice.
Obraz namalowany techniką akrylową, na płótnie o formacie 89x116 cm, zostanie od dziś wystawiony w kościele, a w drugiej parafii pojawi się jego wydruk w skali 1x1.

Zapraszam Was do własnych interpretacji i przemyśleń wokół I Stacji. 



niedziela, 16 lutego 2020

POŚCIG - z cyklu "Galeria jednej fotografii"

Uzupełnienie do zdjęcia w następnym artykule, ale nie mogłam się oprzeć wyróżnieniu tego jednego osobnym wpisem.

wtorek, 4 lutego 2020

PO LATACH OCZEKIWANIA

Tak to jest, najpierw chłoniesz, szybko, zachłannie, więc nie ma czasu na detal, na wiele różnych miejsc, a potem okazuje się, że niewielkie muzeum katedralne w Pizie jest w remoncie i czekasz latami, aż je otworzą. Potem jeszcze należy dopasować czas, który zazdrośnie trzyma mnie w Tobbianie (tylu rzeczy Wam nie opowiedziałam, a tak bardzo tu wrosłam, tak pięknie się jest).
Okazją do jazdy w tamtym kierunku był przylot Moniki, namówiłam więc Krzysztofa na wspólny komitet powitalny poprzedzony zajrzeniem rekonesansowym do muzeum (Jest lekko z tyłu, po prawej stronie Krzywej Wieży, gdy idzie się do niej uliczką wzdłuż katedry).



W złą chwilę pomyślałam o wstępnym zapoznaniu się z miejscem.
Chyba nawet jeszcze nie w połowie zwiedzania awaria oświetlenia uniemożliwiła dalsze zagłębianie się w cudowności zgromadzone latami na potrzeby Duomo di Pisa.
Właściwie to nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wymusiliśmy na pracownikach przedłużenie ważności biletu (wcale nie dla ceny, bo ta jest zupełnie strawna w postaci 5€, ale dla zasady), mieliśmy więc miesiąc na ponowne jego wykorzystanie. Pomyślałam, że przecież przy okazji odwiezienia Moniki na lotnisko ponownie pojawimy się w Pizie. Niestety, Krzysztof nie najlepiej czuł się tego dnia, ale znowu nie ma tego złego ...
Wymyśliliśmy dłuższą wycieczkę na dwie wystawy, w tym jedną tymczasową.
Dzisiaj zajrzymy do katedralnego skarbca.
Muzeum jest odnowione i to bardzo, bardzo dobrze czuć. Nowoczesna aranżacja miejsc, wszystko świetnie opisane, interaktywne pomoce, czasami ciemno grafitowe tło pomieszczeń, w których nie zachowała się dekoracja, albo, z kolei, pieczołowicie odnowione pokoje ze ściennymi dekoracjami.






Może trochę dziwić fakt, że od czasu otwarcia w 1986 roku instytucja przeszła transformację. Spodobało mi się znalezione w niewielkim przewodniku porównanie do drzew, których czas wyznacza spadanie liści i rozwój rośliny. Zapewne to spadanie liści to starzenie się miejsc - pamiętacie Muzuem Narodowe z tego samego miasta? Tam liście co raz gęściej ścielą upływ czasu.
W muzeum katedralnym drzewo wzrosło, zaopiekowało się swoimi mieszkańcami.
Jest świetnym celem dla zainteresowanych rzeźbą, sakraliami oraz ... O tym na końcu artykułu.
Z tego, co wyczytałam, wyczyszczono ekspozycję z pobocznych obiektów, koncentrując się wyłącznie na całym kompleksie katedralnym.
Znajdziecie tu głównie rzeźby oraz paramenty kościelne, czyli wszystko, co służyło celebracji kultu.
Brzmi nudnie, ale na pewno tak nie jest w praktyce.
Zawsze zachwalam niewielkie muzea, bo są skrojone na miarę ludzkiej percepcji. Nie za dużo, można powoli rozkoszować się zatrzymanym pięknem.
Jak zwykle, nie opiszę dokładnie całego muzeum. Pokażę dużo, ale słowem dotknę tego, co na pierwszy ( z awarią prądu) i na drugi rzut oka poruszyło moje serce.
Jako pierwsze witają drzwi.

Co tam drzwi! To XII wieczny portal prowadzący do prawej części transeptu katedry.

Wspaniała praca z brązu jest krótką opowieścią o historii zbawienia, o Chrystusie, krótką, ale bogatą w treści, pełną niezwykłych szczegółów. Moim absolutnie numerem jeden jest Chrzest  Pański, w którym woda przypomina wór otulający Jezusa, a anioły stoją w gotowości z szatami, niczym służba kąpielowa.
Oczywiście, oko cieszy wszystko, wiatr szumiący w liściach drzew z brązu, ascetyczna scena kuszenia na pustyni, Adam i Ewa wypędzany z raju, podczas gdy nad nimi w drugą stronę jadą Trzej Królowie, albo ekwilibrystyka aniołów.






Nie sposób nie uśmiechnąć się na widok czapeczki i torby pasterza.


W drugiej sali pławiłam się w koronkowo wykutych marmurach. Zatrzymałam się też, by obejrzeć film o powstawaniu całego kompleksu Pola Cudów. Umieszczam go tutaj, byle jak nagranego, żebyście mogli zobaczyć, co mnie zaskoczyło, jak wybudowano najpierw katedrę pośrodku szczerego pola, jak to wraz z powiększaniem murowanego cmentarza znikały ziemne groby, kiedy powstały twarde trakty umożliwiające dojście do obiektów, a także ich obejście.Wyraźnie widać moment, gdy stanęła budowa dzwonnicy, szukano sposobu na przechył, a w tym czasie rosły mury szpitala (na dole ekranu).


Piza była kiedyś nadmorską miejscowością, więc nie dziwią wpływy mauretańskie. To tutaj lądowały nie tylko towary, ale i ludzie z wszelkimi umiejętnościami. Możecie stanąć twarzą w pysk gryfa, którego kopia stoi na szczycie katedralnej absydy.



Kilka sal pozwala obejrzeć inne rzeźby z bliska, wśród których nie mogło zabraknąć rodu Pisano.






A potem absolutnie nowoczesną klatką schodową wchodzi się do góry.
Wejście uatrakcyjnia model Krzywej Wieży w marmurze.


Jest rzetelnie wykonany, dostarcza wielu wrażeń wynikających z przeskalowania dzwonnicy.
Pierwsza sala na piętrze zatrzymała mnie na bardzo długo.


Zwariowałam na punkcie intarsji, ich malarskości, warsztatu wykonania na najwyższym poziomie rzemiosła.





Niektóre z nich wykonano według kartonów rozrysowanych przez samego Botticellego.



Zapamiętajcie księgi zobrazowane w drewnie, niebawem zobaczycie ich odpowiedniki w rzeczywistości.

Jeszcze dwie sale i korci wyjście na taras, ale powstrzymam Was przed rzadko widzianymi widokami.
Zajrzyjmy jeszcze do sal z paramentami liturgicznymi, gdzie rzemiosło i sztuka idą ze sobą pod rękę. Wspaniałości!
Na pewno nie przejdziecie obojętnie koło żałobnych insygniów królewskich Henryka VII Luksemburskiego, który w 1313 roku zmarł w Buonconvento, nieopodal Sieny i został pochowany w Pizie.





Jeśli nie interesuje Was tematyka liturgiczna, to i tak zobaczycie ręce mistrza, który z metalu wyczarował cudeńka:





Do ich docenienia nie trzeba specjalisty, chociaż świetnie jest oglądać takie rzeczy z księdzem u boku. Podpowie, jak patrzeć, wyjaśni, do czego służyły różne ciekawe przedmioty, zauważy coś, co dla laika niewidoczne. Zaakcentuje pełne komplety szat - ornaty, kapy, dalmatyki.  Pokaże, że uchwyt na hostię miał  dużo mniejszą średnicę, niż obecnie spotykane.



Ale nawet i on stanie bezradnie nad dwoma długimi zwojami.

Owszem, rozpozna Exultet, czyli Orędzie Paschalne. Lecz dlaczego obrazki swoje a tekst swoje, czyli do góry nogami?


Pogłówkowałam i wymyśliłam, że pewnie podczas czytania obrazki widzieli ludzie. Okazało się, że miałam rację. Pierwszy raz w życiu widziałam tego typu obiekty, więc i Was nad nimi zatrzymałam.
Jeśli już mowa o piśmie i obrazach, to nie mogło zabraknąć wielkich manuskryptów. W salach z księgami umieszczono interaktywne monitory, żeby serce mocno nie ściskało z żalu, że nie da rady kartkować tych iluminowanych wspaniałości.









Na koniec niewielkiej kolekcji nagroda w postaci tarasu i ... baru.
Czyż nie jest nagrodą zasiąść na tarasie niemal u podnóża Krzywej Wieży, którą dzieli od nas jedynie ogród?




W towarzystwie skrzydlatego, z jego perspektywy podglądać "podpieraczy" Krzywej Wieży, albo tych, którzy niemal oboetnie obok niej przechodzą. Sącząc kolory i aperola, ciesząc się słońcem, po ponad dwunastu latach mieszkania w Toskanii, zachwycałam się tym, że jest mi to dane.











Zapraszam do albumu, w którym zobaczycie dodatkowo zdjęcia zrobione także z perspektywy Placu Cudów. Wybaczcie, jeśli zdjęcia się powtórzą, mogłam tego nie wyłapać, ze względu na podwójną wizytę w muzeum.