Miałam się nie rozpisywać na temat covid-19. Powtarzam, nie jestem fachowcem, ani od strony medycznej, ani dziennikarskiej, ani od żadnej. Dzisiaj jednak podniosło mi się ciśnienie po wysłuchaniu nagrania jakiejś rozmowy telefonicznej przeprowadzonej między przyjaciółkami, z których jedna mieszka we Włoszech.
Przedstawiła sytuację, jako trudną do zniesienia, że nie może iść na kolację do restauracji, że papierowymi chusteczkami musi nos wycierać (jakimi dotąd wycierała?), że teściów nie może odwiedzić, by ich nie narażać. No pewnie, lepiej pojechać zarażonym do mamusi po operacji, jak zrobił to jeden człowiek. I już nie będzie odwiedzał mamusi, zmarła na przywleczonego covid-19
Kochani!
Ja rozumiem to, że ludzie się boją biedy, która może potem nastąpić. Ale chyba lepiej być biednym, a nie martwym?
Nie rozumiem ludzi bagatelizujących problem, nie rozumiem pani podającej się za naukowca, która na początku epidemii wmawiała nam, że to inna postać grypy, i że na grypę umiera więcej Włochów, więc o co ten krzyk? Nie rozumiem postawy rządzących, którzy na początku nie chcieli robić kwarantanny ("bo nie są faszystami").
Nie rozumiem obecnych decyzji, gdy powoli się zamyka różne aktywności, robiąc to w sposób nielogiczny. Np. kilka dni temu nakazano zamknięcie pubów (no tak, w Italii to styl życia - piwo w pubie), a dopiero teraz zamknięto bary.
Powoli, acz opornie, rząd zaczyna zapewniać ludzi o wsparciu ekonomicznym. Nie dowierzają. Nie dziwię się, po tym, jak ciągle w trudnych warunkach żyją niektórzy poszkodowani po trzęsieniach ziemi, jak w "cudowny" sposób znikały pieniądze zebrane na pomoc dla nich.
Rozumiem tylko to, że im mniej ludzi spotkam, tym mniej będę narażona na zachorowanie, ani ja sama, nawet nieświadomie, nikogo nie zarażę.
Mam zostać w domu? Zostanę! To nie boli, że nie mogę zwiedzać Toskanii, nie jest istotą mojego życia pójście na kolację, choć przyznam, że życie towarzyskie w Tobbianie mieliśmy intensywne. Wychowałam się w bardzo skromnej rodzinie - biedy się nie boję. Boję się śmierci, wiem, że jest nieunikniona, ale chciałabym, żeby jeszcze nie teraz. Dlatego z wielką chęcią poddam się nawet dwumiesięcznej kwarantannie, jeśli ma mi ocalić życie.
Bardzo się cieszę, gdy widzę, że w Polsce o wiele szybciej podjęto działania rozpraszające zgromadzenia. Że o zamknięciu szkół powiadomiono rodziców na kilka dni przed faktem, żeby dali radę się zorganizować. Tutaj zrobiono to na kilkanaście godzin przed faktem.
Ponieważ wiele osób martwi się o nas, piszą do mnie, postanowiłam, że opowiem Wam tutaj, jak mi się żyje pod kwarantanną:
Na razie nie dzieje nam się żadna krzywda z powodu zamknięcia. Widziałam już filmiki i zdjęcia znajomych, którzy zorganizowali sobie siłownię w domu, ćwiczą z butelkami wypełnionymi wodą, zamiast hantli. Po necie krąży film z panem biegającym po balkonie. Mamy lekkie zapasy, ale akurat zdobycie pożywienia nie stanowi problemu. Sklepy spożywcze są ostatnie na liście do zamknięcia. Dobrzy handlowcy zareagowali od razu darmowymi dostawami zakupów do domu. Gmina ogłosiła, że pomoże tym, którzy w żaden sposób nie mogą wybrać się po niezbędne rzeczy.
Z domu można wyjść, ale lepiej unikać zbliżania się do ludzi.
Zaczyna się dezynfekować miasta.
Nie mam telewizji, lecz każdy gest na wagę złota. Nie wszyscy potrafią zapełnić sobie czas bez ruszających się obrazów. Główny dostawca włoskiej TV satelitarnej dał darmowy dostęp do swoich kanałów na dwa miesiące.
W necie pojawiają się sposoby na spędzanie czasu, którego nadmiar w domowym azylu może być dla ludzi destrukcyjny. Biblioteki szybko ruszyły z kampanią e-wypożyczalni. Spotykam strony na których pokazuje się muzea, które można zwiedzać wirtualnie.
Rodziny uczą się na nowo długiego wzajemnego przebywania.
Śmiałyśmy się dzisiaj z Asią, że być może za 9 miesięcy zanotujemy w końcu dodatni przyrost naturalny we Włoszech.
Sama prosiłam już moją rodzinę, przyjaciół i znajomych w Polsce, by się organizowali. Żeby już zdążali myślowo do kwarantanny, albo i nawet osobowo. Im wcześniej, tym lepiej.
Jeśli Wam to zalecą, to zróbcie. Nie omijajcie zarządzeń. Dmuchajcie na zimne!
Krzysztof na początku myślał, że pomoże zagęszczenie Mszy, żeby "rozgęścić" wiernych. Jeśli jednak mają zostać w domu, to niech zostaną. Mówię to ja, która codziennie chodzi na Msze. My już od kilku dni nadajemy Msze w streamingu. Trudno!
Nie wyjeżdżajcie teraz zagranicę!
Znajoma z Tobbiany właśnie z wielkimi problemami wraca do Włoch z Maroko, przez Monachium do Bolonii, a auto zostawiła w Pizie. A i tak udało się to z wielkim trudem.
Cieszę się, że mam internet, że jestem w stałym kontakcie z Rodziną i przyjaciółmi.
Odwołałam zajęcia w prowadzonej przeze mnie dwa razy w tygodniu pracowni dla kobiet, zapewne nie uda nam się przygotować świątecznego kiermaszu. Zapewne nie dam rady wysłać kartek świątecznych.
Może w tym roku niektórzy z Was nie wrócą do Toskanii, może ja nie pojadę do Polski, ale mam nadzieję, że potem, przy dobrym kieliszku wina, będziemy wspólnie lizać rany.
Wykorzystuję czas na nadrabianie domowych i ogrodniczych zaległości, na malowanie.
Napisałam Wam, jak to wygląda u mnie. Nie wiem, czy tak jest i u innych osób.
Ja jestem spokojna, liczę na to, że nikt mnie dotąd nie zdążył zarazić.
A wiosna nic sobie nie robi z pandemii.
Jest wcześniejsza, jakby na pocieszenie wdziera się już zewsząd, łącznie z kwitnącymi drzewami, truskawkami, i innymi pachnącymi cudami.
Ah! Zapomniałabym napisać: prawdziwymi bohaterami tej opowieści są lekarze, pielęgniarki i służby porządkowe.