niedziela, 28 lipca 2019

CUD ŚWIĘTEJ ANNY

Parę razy pisałam już o Cascina di Spedaletto. Miejscu niedalekim od Tobbiany, głęboko w lasach, wysoko, chłodniej.

Stała tam od lat nieużywana kaplica, do której wstępu grodziła taśma, grożąc, że wejście tam jest niebezpieczne. Już nikt nie pamiętał, kto i kiedy uznał, że kaplicę należy zamknąć.


Za to sama kaplica nie dawała ludziom spokoju, w ich pamięci były wielkie festy na św. Annę, gdy ludzie pieszo z Tobbiany, o 4 nad ranem, ruszali w góry.
Może kiedyś pokuszę się o pieszą wędrówkę do Casciny, smaku narobili mi znajomi mijani po drodze. Tym razem nie wyruszyli tak wcześniej, jak onegdaj bywało, wystarczyło dużo później, by dojść na 11 na Mszę św. odprawioną w odnowionej kaplicy. To tylko 8 kilometrów od domu. Z tym, że niemal 700 metrów pod górę.
Pierwszy raz od lat zabrzmiał dzwonek z małej dzwonniczki na wierzchołku dachu. Był z pieczołowitością przechowywany w domu, bo sięga XVII wieku.
Próbę dzwonka nagrałam.




Potem owce chciały udowodnić, że ich janczary są równie piękne. No, siła w stadzie!

Kaplica jest niewielka, więc większość wiernych stała na zewnątrz, załapałam się na wnętrze, bo pełniłam rolę organistki. Nie, nie, nie myślcie, że grałam na jakimkolwiek instrumencie muzycznym, włączałam nagrania, bo wykonawcy na żywo nam zabrakło.
Do czytań poszli wolontariusze, którzy odnowili kaplicę.




W kaplicy zachowało się miejsce na relikwie, w ołtarzu, nie wiem, czy są tam jeszcze. Pod ołtarzem jest tablica pozostawiona pamięci pewnego człowieka, który w 1700 odnowił miejsce. W narożniku zachowało się nawet tzw. święte źródełko, do którego kiedyś zlewano wodę święconą, stare oleje, itp.
Na koniec Mszy Krzysztof podziękował wszystkim wolontariuszom, którzy przyczynili się do ponownego otwarcia kaplicy św. Anny. O patronce świadczy jedynie zwykły oleodruk na bocznej ścianie, za to w ołtarzu jest cudna Madonna, majolikowa rzeźba w stylu della Robbi.







Po liturgii nie zabrakło odwiecznego włoskiego elementu każdej festy - posiłku. Czas narzucał się sam z menu, wszystko wokół kaczki, która była bohaterką poprzedniego dnia, na św. Jakuba.

Wszystkim polecam wyprawę do Cascina di Spedaletto, można tam urządzić sobie własny piknik, można zasiąść ze znajomymi przy stole, położyć się w swoim hamaku, można po prostu podziwiać otoczenie, zadbane kwiaty w wielu, wielu donicach i ... widoki.









Skoro już zaczęłam karierę muzyczną, to w Cascinie niebawem mogę wygrać jakąś intrygującą nagrodę. Odbędzie się tam festiwal fałszujących. Na pewno załapię się na podium :)

Następna Msza w Cascinie 15 sierpnia o 18.00. Mam nadzieję, że z liczną reprezentacją polską, bo właśnie w tym czasie czekamy na przyjazd jednego księdza z grupą młodzieży. Potem, oczywiście,  można zjeść tam kolację.

środa, 24 lipca 2019

TO SKĄD TA NAZWA MAKARON?

W dzieciństwie nazywano mnie proroczo makaroniarą. Fakt, lubiłam i lubię makaron, także robić. Potrafiłam długo siedzieć w rodzinnej kuchni i dziecięcymi rękami ugniatać ciasto do absolutnej gładkości. Nie wiem, czy teraz byłabym gotowa na takie poświęcenie. Na szczęście, są roboty!
Gdy zaczęłam przygodę z językiem włoskim, ze zdziwieniem odkryłam, że nasz makaron to włoska pasta. Więc skąd u nas makaron?
Łatwo nie jest, bo źródła internetowe absolutnie nie są w zgodzie.
Trafiłam nawet na tłumaczenie, że to się wzięło od słowa maccarone, a to przecież słodkie kolorowe ciastka makaroniki. Jako, że zamieszkałam w Toskanii, a co ważniejsze dla potrzeb tego artykułu, w Pistoi i jej okolicach, szybko zaczęłam kojarzyć nasz makaron z maccheroni i porównywać ich kształt z łazankami. Ostatnio odkryłam, że przypuszcza się pochodzenie łazanek od lasagne. I tu koło się zamyka, bo pistojska wersja maccheroni to właśnie małe lasagne, niewielkie, najczęściej kwadratowe płaszczyzny makaronu. Żeby było weselej, w innych regionach Włoch maccheroni są rurkami.
Co mnie tak wzięło na lingwistyczne rozważania?
Otóż jutro mamy święto patrona Pistoi - Jakuba, kiedy to podaje się klasycznie pistojską potrawę maccheroni all'anatra, po naszemu: jajeczne łazanki z ragù z kaczki.
W końcu postanowiłam zmierzyć się z tą potrawą, którą bardzo lubię, a która jest też do wykonania w Polsce, więc namawiam i Was do jej ugotowania.

MACCHERONI ALL'ANATRA 
albo 
MACCHERONI di SAN JACOPO

sos
kaczka 2kg - tutaj nazywają ją dużą, tłustą (nie zdziwcie się też, gdy zamiast anatra spotkacie papero, najczęściej trafiałam na określenia anatra muta, znaczy kaczka piżmówka)
pół łodygi selera naciowego
gałązka rozmarynu
2 ząbki czosnku
3 marchwie
3 cebule
500 g obranych pomidorów (pelati, ja wzięłam moje zamrożone zmiksowane świeże pomidory, dają genialny aromat wszelkim pomidorowym potrawom)
oliwa, sól, pieprz
pecorino z surowego mleka (oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że taki ser jest trudny do znalezienia, przyznam się bez bicia, zdarza mi się, że używam parmezanu, chociaż fachowcy twierdzą, że jest za słony dla delikatnej kaczki)
szklanka białego wina (wytrawnego)

Makaron, czyli łazanki jajeczne robię z przepisu, w którym używa się 12 jaj na kg mąki, miesza ciasto aż zrobi się gładkie, smaruje oliwą, owija w folię i odstawia na co najmniej pół godziny. 

Kaczkę należy oczyścić, zostawić skórę, podroby odłożyć, jeśli są (w mojej ich nie było). 
Podzielić mięso na duże kawałki. Podrumienić warzywa i rozmaryn, dodać kaczkę, gdy ta się zacznie rumienić, dodać podroby. 

Posolić i popieprzyć, podlać winem, po odparowaniu dodać pomidory. 

Gotować półtorej godziny. Moje pomidory są płynne, więc nie musiałam podlewać wodą podczas gotowania, ale lepiej kontrolujcie, czy Wam potrawa się nie przypala :) Pozwoliłam sobie jedynie drugi worek z zamrożonymi pomidorami zagęścić na rozgrzanej oliwie z czosnkiem (pamiętajcie, by czosnek nie zbrązowiał), lubię mocno pomidorowy posmak. 

I teraz zaczyna się zabawa. Poczekałam, aż mięso trochę wystygnie. Skórę wyrzucamy, albo dajemy psu. Druso uważa, że ta druga opcja jest jedyna słuszna :) Kości nie da rady dać psu, więc lądują w śmietniku. Kto chce, może większe kawałki mięsa odłożyć jako osobne danie, ja pociachałam wszystko i mam zamrożony spory zapas kaczkowego ragù. 

Przed posypaniem serem:


I po:

Smacznego!




poniedziałek, 8 lipca 2019

LETNI KONKURS

Dzisiaj zagadka botaniczna. 

Co to za kwiat? 


Nagrodą za pierwszą prawidłową odpowiedź, czy to w komentarzu, czy na Facebooku, czy też w mailu, będzie obrazek mojego autorstwa, 10x10 cm, przedstawiający rozwiązanie.

edytowane:
Na Facebooku bardzo szybko padła prawidłowa odpowiedź, w dodatku po włosku. Chodziło o kwiat granatu, który zakwitł, a może ktoś pamięta, że ponad rok temu kupiliśmy dwa drzewka (artykuł "U Caruso"). Rośliny mają się dobrze, nie wiem, czy zaowocują, ale przynajmniej zakwitły. 
Panu Stanisławowi gratuluję z całego serca!
A  oto skromna nagroda:

czwartek, 4 lipca 2019

PUTTO

Najczęściej słowo putto kojarzy nam się z pyzatym aniołkiem, cherubinkiem, wyobrażeniem rozpowszechnionym w renesansie i baroku, ale może to być po prostu nagi chłopczyk, bardzo rzadko dziewczynka. Bywało nawet, że tym terminem określano Dzieciątko Jezus.

Putto doczekało się w Toskanii kilku przysłów.

All'uomo moglie, all putto verga - mówiące o wychodzącej z użycia (przynajmniej oficjalnie) metodzie wychowania. Po polsku dosłownie: Mężczyźnie żona, dla putto pręt. Co znaczy, że mężczyzna odnajdzie swoje miejsce na ziemi dzięki żonie, a putto dzięki klapsom, uderzeniom.

Aver cura de' putti non è mestier da tutti. Czyli: Opieka nad puttami nie jest zajęciem dla wszystkich. Jest to jedno z wielu przysłów dotyczących roli matki.

Cani, polli e putti imbrattan per tutto.  To oczywiste: Psy, kurczaki i putta usmarują się wszędzie.

Co mnie tak wzięło na cherubinka?
Radość, że jednego z najsłynniejszych mogłam obejrzeć w końcu bardzo dokładnie. A było to 13 marca tego roku. Ciągle się zbierałam do opisania dzieła, ale wiadomo, czas ...
Spotkałam go w Palazzo Strozzi, na wspaniałej wystawie "Verrocchio mistrz Leonarda".
Wcześniej i później spotykałam jego kopię, o czym nie wiedziałam, a przekonałam się, że tak jest, gdy podczas trwania wystawy (będzie czynna jeszcze do 14 lipca) zaszłam na dziedziniec Palazzo Vecchio i ze zdumieniem odkryłam, że aniołek ciągle trwa na posterunku.
Dziedziniec Michelozzo jest dostępny bezpłatnie i wielu turystów zagląda tylko tam, gdzie wśród niezwykle zdobnych kolumn, otoczony mapami bryka skrzydlate chłopiątko.
Daleko nam do niego, bez odpowiedniego zoomu możemy zapomnieć o detalach.




Gdy tak sobie rozmyślałam, które dzieło Verrocchio jest najbardziej znane, najczęściej oglądane, sama siebie zaskoczyłam odpowiedzią. Zaznaczam, że odpowiedź jest moja własna, ale podejrzewam, że słuszna. Otóż wszyscy niemal znamy, jeśli nie widzianą na żywo, to ze zdjęć złotą kulę wieńczącą kopułę florenckiej katedry (wspominałam tutaj o jej spektakularnym upadku).
Ostatnio przez profile florenckie przewinął się filmik, pokazujący jak duża jest ta kopuła.
Obejrzyjcie, są tam napisy po angielsku. A nawet, jeśli obydwa języki, zarówno angielski jak i włoski są Wam nieznane, obraz rozumie się sam przez się. Film pochodzi ze strony https://www.corriere.it


A teraz zmieniamy proporcje, kulę zamieniamy na mały jej wycinek i w ten sposób mamy już bazę dla Putto, zwanego też Duszkiem (Spiritello). Całość wysoka na 67 cm. 

Pełny tytuł rzeźby to"Putto z delfinem". Mamy więc już wszystkich bohaterów niewielkiego dzieła. 
Autorstwo znamy z kilku źródeł, pierwszy raz wspominane jest w spisie prac Andrea Verrocchio, wykonanym przez jego brata.

Postać nagiego chłopczyka została odlana w brązie dla medycejskiej willi Careggi, stanowiła część dużej fontanny. W XVI wieku figurka została przeniesiona do Palazzo Vecchio, gdzie pozostaje do dziś, lecz nie w tym samym miejscu. Oryginał przeniesiono na piętro. Obecnie jest jednym z eksponatów wystawy, ale pewnie nieprędko wróci do Palazzo Vecchio, bo ta sama wystawa ma wyruszyć za ocean. 
Za czasów ulokowania putto na fontannie, woda wylatywała z pyszczka i nozdrzy delfina. 
Temat nie był nowy, rzeźbiarz zaczerpnął go z antyku, ale dodał swoiste ożywienie postaci, nadał mu nadzwyczajną naturalność, radość, dynamikę. Cherubinek zgrabnie balansuje na jednej nodze ściskając stylizowanego delfina. Część fryzury mu oklapła, zmoczona przez wodę. 

Echo rzeźby spotkacie w Waszyngtonie (może ktoś trafi do National Art Gallery?), tam, w niewypalonej glinie, zachwyca golusieńki chłopczyk, przypisywany Verrocchio. Także zadziera filuternie nogę, ale mam wrażenie, że jest bardziej toporny i bardziej przejęty, tym, co mu się wywinęło z rąk. 
https://www.nga.gov

Nasz skrzydlaty duszek nie kryje zadowolenia ze złapania delfina.
Biegnie, frunie niemal, pelerynka zsunęła mu się na plecy.


Może kiedyś opiszę jeszcze jedno dzieło Verrocchio, bo pochodzi z Pistoi, zazwyczaj wisi w katedralnej kaplicy Najświętszego Sakramentu, więc nie ma możliwości dokładnego przyjrzenia się mu, tym bardziej sfotografowania. 
Całej wystawy nie zamierzam opisywać, choć trudno nie zaakcentować, że Leonardo da Vinci nie urodził się jako samotna gwiazda zawieszona w kosmicznej przestrzeni. Jego mistrz był także genialnym artystą, rzeźbił, malował, zostawił po sobie piękną artystyczną spuściznę. Trudno nie zauważyć jego maestrii, aż po najdrobniejszy detal. Zaznaczę, że zdjęcia w albumie "VERROCCHIO IL MAESTRO DI LEONARDO" nie pokazują jedynie dzieł głównego bohatera, gdyż wystawa umieszcza je w kontekście poprzedników i następców.