sobota, 24 kwietnia 2021

A SKORO JUŻ O HISTORII XX WIEKU BYŁA MOWA ...

...  to przesunę się z Wami kilka lat do przodu. 

Myślę, że już o tym wspominałam, że zaraz za Tobbianą zaczynają się góry porośnięte lasami. Duży obszar naszej gminy jest właśnie tam położony, co pozwala na szybkie wyprawy spacerowe, w strefie pomarańczowej nawet bez naruszenia reguł, bo w czerwonej właściwie to i w lesie, nie spotykając żywego ducha (no, chyba że jelonka), narażaliśmy się na zapłacenie mandatu. 

Na szczęście, służby mundurowe też już chyba mają dość ścigania zwyczajnych ludzi, zamiast przestępców, więc w różnych ugrupowaniach mogliśmy się zaszywać w lasach.

Jedna z marszrut prowadziła na Poggio Alto. Za pierwszym razem trafiliśmy tam na śnieg, bezczelnie usypany głównie na ścieżkach, więc dojście sprawiło nam troszkę kłopotu, gdy czasami noga zapadała się po kolana w bieli. 





Nie mogłam sfotografować pewnych miejsc, więc czekałam z opisaniem Poggio Alto na inny czas. A chciałam koniecznie Wam opowiedzieć o tym miejscu, bo myślę, że w jakiś sposób niezwykle porusza serca. 

Miłośnicy i znawcy historii II wojny światowej zapewne wiedzą (ja do nich słabo należę, gdyż to nie jest mój krąg zainteresowań), że Włochy przecinała Linia Gotów, najkrócej mówiąc, system obronny Niemców. Na północ od Tobbiany przebiegała Linia Piza-Rimini, ale że góry to sam w sobie pas obronny, to pewnie trudno było w skalistym podłożu kopać długie okopy, czy rozstawiać zasieki, więc ...

Poggio Alto to jeden z piękniejszych szczytów, ze względu na rozległą panoramę, która sięga wzrokiem aż do Lago Massaciuccoli, a w chwilach wielkiego fartu i do Morza Tyrreńskiego, odległego o 70 km, w prostej linii od szczytu. 







Wiosną, gdy po lasach błąkały się już zawilce  i inne wiosenne cuda, mogłam w końcu obejrzeć lepiej pozostałości po II wojnie światowej. 





Ze ścieżki prowadzącej pod krzyż dobrze widać malutkie, wyblakłe już oznaczenia, wskazujące charakterystyczne otwory w ziemi, utwardzone kamieniami. 








To one pełniły rolę okopów dla niemieckich wojsk. Ale jakoś ich los mniej mnie porusza. Najbardziej dojmujące jest zdjęcie umieszczone na informacyjnej tablicy, a przedstawiające oddział walczących tam Sikhów. 


Stałam bezsilnie wpatrzona w ślad po młodziutkich ludziach, którzy przybyli z bardzo odległego kraju, by walczyć w wojnie wywołanej na zupełnie innym kontynencie. Nie chcę się wdawać w dyskusję, czy zrobili to dobrowolnie, czy też Brytyjczycy zmusili ich do walki. Na mnie widok sikhijskich turbanów i wieku poległych wywarł kolosalne wrażenie, poczułam ich wyobcowanie, śmierć jeszcze bardziej bezsensowną. Ciekawa jestem, na ile rozumieli swój udział w tej okrutnej wojnie, na ile byli do niego przekonani. Bliżej Pistoi jest jeszcze inny tak dojmujący ślad wojenny, to cmentarz zwany brazylijskim. Ale dzisiaj zatrzymam się na Poggio Alto i wspomnę ludzi z zupełnie innego kręgu kulturowego, których los rzucił na skaliste góry, porośnięte bukowiną. 




piątek, 16 kwietnia 2021

MAŁY OBRAZ Z WIELKĄ HISTORIĄ W TLE

Tytuł jest nad wyraz dosłowny, bo faktycznie chodzi o tło obrazu, a nie jego powstania. C. poprosiła mnie o namalowanie niewielkiego kolorowego portretu, w oparciu o jeszcze bardziej niewielką fotografię w sepii. Bohaterką starego zdjęcia jest jej babcia, której nie miałam możliwości poznać. Wiedziałam, że studzienne dzbany były z miedzi. Naszukałam się, jakiego koloru mogła być sukienka wiejskiej dziewczyny. Potem odkryłam, że coś, co wygląda na kolczyk w uchu nie jest tak bardzo oczywiste, jak niezbyt oczywistą była wtedy biżuteria na wsi. Za to bardzo oczywisty jest czas zrobienia fotografii, który odczytałam z tła. 

Na pewno ujęcie powstało po 1933 roku, a ściślej po 28 października, bo tak liczono kalendarzowo erę faszystowską (tutaj mamy skrót AN i XII). AN oznacza Anno Nuovo (nowy rok). Jeśli jeszcze gdzieś się zachowały tego typu napisy, możecie zobaczyć odmiany, np. EF (era faszystowska), albo EN (nowa era). Pierwszy rok zaczął się 28 października 1922. 

Skąd myśl, że studnia zyskała oprawę mniej więcej w 1933 roku? Bo są na niej symbole faszystowskie, czyli rózgi liktorskie (fasces) z zatkniętym w nie toporem, przejęte z symboliki starożytnych Rzymian, którzy z kolei przejęli je od Etrusków. Zdjęcie mogło powstać maksymalnie podczas wojny, ale widziałam inne, wojenne, na którym bohaterka jest już starsza, tak mniej więcej o 10 lat. Po wojnie raczej byłoby trudno zrobić tego typu zdjęcie, gdyż nagminnie niszczono oznaczenia ery faszystowskiej, co czasami równało się jedynie z wydrapaniem numeracji. Gdy zobaczyłam tło zdjęcia i przypomniałam sobie wiele tablic z wydrapanymi literami, pomyślałam, że historii nie da się wymazać, skreślić, choćby nie wiem, jak była bolesna i trudna dla danego narodu. 

Oczywiście, C. w ogóle nie zależało na podkreślaniu charakteru studni, była wielce zadowolona z portretu babci. Z radości klaskała w ręce, gdy zobaczyła moją realizację.  A jak mi było trudno, możecie sobie wyobrazić, gdy porównacie wielkość zdjęcia, wysokiego na 8 cm, z obrazem, i tak niewielkim. 




wtorek, 6 kwietnia 2021

TA NADZIEJA

Na Wielkanoc życzyłam Wam i sobie, by mieszkała w nas Nadzieja. Było to też życzenie bardzo osobiste, wynikające z trudnych tygodni, które ostatnio przeżywałam. Nie chciałam o nich pisać, bo każdy z nas mógłby teraz konkurować na liczby zmarłych i jak nam bliskich, musiałam to ogarnąć bez wywnętrzniania się i Bogu dziękuję, że akurat zbliżała się Wielkanoc, Święto absolutnie związane z nadzieją. Stanęłam w miarę do pionu, więc mogę, jak co roku, pokazać Wam skrawki świętowania w Tobbianie.

Właściwie wykorzystałam to, co już było, dając czasami nakładkę sprawiającą pozór nowego, a przecież nikt nie powiedział, że zawsze musi być nowe, nieprawdaż? Przemalowałam zeszłoroczną dekorację z masy papierowej, inspirując się toskańską architekturą sakralną, z jej sztandarowymi wręcz biało-zielonymi pasami. Nie możemy jeździć turystycznie po Toskanii, to zaprosiłam Toskanię do domu. 










Wykorzystałam też zrobione dawno temu druciane ozdoby i zakupione kiedyś w Polsce hurtowo wydmuszki gęsie. Resztę ozdób pewnie już rozpoznacie. Na więcej nie starczyło sił i czasu. 









Na szczęście, od dwóch lat jestem na diecie ilościowej, czego już właściwie nie odczuwam jako diety, a pryncypał też ma tendencje do nieprzejadania się, więc wiedziałam, że upieczenie dwóch ciast to i tak szaleństwo. Mazurków być może w ogóle bym nie piekła, wykorzystuję je na drobne prezenty dla najbliższych znajomych. 

O colombę nie musiałam w ogóle zabiegać, pojawiła się od kogoś w prezencie i to ta najbardziej przeze mnie lubiana, sycylijska - czyli pistacjowa, co oznacza zwykłą colombę polaną białą czekoladą i posypaną pistacjami, zaopatrzoną w słoiczek z kremem pistacjowym. 




W poniedziałek wielkanocny zaprosiliśmy naszych zwyczajowych gości (kościelnego i jego pomocnika); muszę potwierdzić, że jednak żurkowi nie może się oprzeć nawet najbardziej wybredne podniebienie obcokrajowca :) 

Zaliczyłam też spektakularną porażkę pod kryptonimem "rzeżucha".


Odpowiednie ilości jedzenia pomagają skutecznie przeżywać religijną wymowę Świąt. Czasy, jakie są, nie muszę pisać. Krzysztof robił wszystko, na co mu pozwalały przepisy. Kolędy nie odpuścił (przypomnę, że we Włoszech zazwyczaj przebiega podczas Wielkiego Postu). Wystarczyło, że nie wchodził do domów, błogosławił domy przed wejściami, z czego ludzie byli bardzo zadowoleni. Nie czuli zagrożenia, ale czuli opiekę proboszcza. 

Nie zrezygnował też Drogi Krzyżowej, która w Wielki Piątek zwyczajowo idzie uliczkami parafii. Po prostu przeszedł ją z pomocnikami i mną, jako operatorem kamery, czyli telefonu, by umożliwić ludziom uczestniczenie online (w ten sposób pierwszy raz w życiu uczestniczyłam w  dwóch Drogach Krzyżowych). Podczas naszego przejścia, ludzie wychodzili tylko przed swoje domy, zachowując wszelkie narzucone covidowo formy. 






Całe Triduum Paschalne było nadawane online. 

Nie ryzykowałam jazdy do Pescii po kwiaty. Mimo, że jakoś mocno nie kontrolują nas, mimo "czerwonej strefy", nie chciałam nikogo przekonywać, że kwiaty są towarem niezbędnym. Wymyśliłam wdepnięcie (po drodze z badań  lekarskich) do pobliskiego sklepu ogrodniczego, gdzie udało mi się okazyjnie wykupić piękne lawendy motylkowe oraz trochę azalii i hortensji do Grobu Pańskiego, który urządziłam skromniej, w samym kościele, a nie, jak to bywało, w osobnej kaplicy. Niektóre panie wykupiły kwiaty do domów, a co mi zostanie zasadzę w ogrodzie. To się już sprawdza od kilku lat, bo dzięki temu miałam do dyspozycji nie tylko zakupione kwiaty, ale i margaretki, czy świeże pędy kapryfolium. Wspomogłam się też porastającymi cały ogród śniedkami, czyli śpioszkami oraz dzikim czosnkiem, który akurat obficie kwitnie na poboczu dróg. 









wszystkie zdjęcia w albumie Pasqua 2021