W Pienzy:
środa, 30 maja 2018
sobota, 26 maja 2018
MAJOLIKOWA LA VERNA
Już pewnie nie ukończę opowieści o La Vernie, w której byłam prawie rok temu. To od La Verny zaczęło się myślenie o zasięgu wycieczki rocznicowej, odbytej 27 czerwca zeszłego roku. Od lat była moim wymarzonym celem wycieczki.
Tekst miałam zaczęty, więc zostawię chociaż początek.
Jeśli komuś język plącze się i chce mówić Alwernia, nie błądzi, to dobry ślad. Polska Alwernia, w województwie małopolskim, powstała w XVI wieku z inicjatywy Krzysztofa Korycińskiego, właściciela włości między Krakowem a Oświęcimiem. Pracował w kasztelanii królewskiej i chyba z racji sprawowanego stanowiska jeździł z poselstwem do Włoch.
Ruszył śladami św. Franciszka i tak trafił do miejsca, gdzie Biedaczyna z Asyżu otrzymał stygmaty.
Do założenia klasztoru w Polsce zainspirowało go położenie La Verny, przypominało jego okolice.
Faktycznie, La Verna ma niezwykłe położenie.
Odwrotnie do Camaldoli, ukrytego wśród lasów, pielgrzymi mogą już z daleka kierować się zabudowaniami jako drogowskazem. Wyrastają ze skały i budzą lekką obawę o moją kondycję.
Na szczęście, już w domu odpuściłam wersję dotarcia na pieszo od strony Chiusi della Verna. Myślałam, że to jedyny sposób, żeby zobaczyć jedno bardzo urocze, a nawet uroczyskowe miejsce.
Najpierw, jak przystało na pielgrzymów, posiłek :)
Chiusi della Verna oferuje kilka miejsc na zaspokojenie głodu. Tym razem poszliśmy na żywioł. Restauracja przy hotelu idealnie zaspokoiła i głód i chęć zjedzenia czegoś smacznego. Jak się okazało, zjadłam lokalną potrawę: ziemniaczane pierogi posypane truflami. Absolutnie polecam :)
A potem ruszyliśmy dalej autem, pieszy szlak zabrałby tej wyprawie za dużo czasu.
Za to idzie się obowiązkowo z parkingu, do wyboru są dalsze miejsca bezpłatne, albo bliższe płatne. Krótki spacer prowadzi od mniej reprezentacyjnej strony, stara brama wprowadzała pielgrzymów na plac w pobliżu kościoła.
O La Vernie wiedziałam tyle, że trzeba do niej jechać, że św. Franciszek otrzymał tam stygmaty, że ... niewiele więcej nie wiedziałam.
To, co mnie zawsze zachwyca w takich miejscach, to nagromadzenie budynków, ich napiętrzenie, sprawiają wrażenie powstawania przez jakieś pączkowanie, doklejanie, dolepianie. Radosna, franciszkańska żywiołowość. Od razu odczuwa się zupełnie odmienną od Camaldoli charyzmę zakonną.
Tekst miałam zaczęty, więc zostawię chociaż początek.
Jeśli komuś język plącze się i chce mówić Alwernia, nie błądzi, to dobry ślad. Polska Alwernia, w województwie małopolskim, powstała w XVI wieku z inicjatywy Krzysztofa Korycińskiego, właściciela włości między Krakowem a Oświęcimiem. Pracował w kasztelanii królewskiej i chyba z racji sprawowanego stanowiska jeździł z poselstwem do Włoch.
Ruszył śladami św. Franciszka i tak trafił do miejsca, gdzie Biedaczyna z Asyżu otrzymał stygmaty.
Do założenia klasztoru w Polsce zainspirowało go położenie La Verny, przypominało jego okolice.
Faktycznie, La Verna ma niezwykłe położenie.
Odwrotnie do Camaldoli, ukrytego wśród lasów, pielgrzymi mogą już z daleka kierować się zabudowaniami jako drogowskazem. Wyrastają ze skały i budzą lekką obawę o moją kondycję.
Na szczęście, już w domu odpuściłam wersję dotarcia na pieszo od strony Chiusi della Verna. Myślałam, że to jedyny sposób, żeby zobaczyć jedno bardzo urocze, a nawet uroczyskowe miejsce.
Najpierw, jak przystało na pielgrzymów, posiłek :)
Chiusi della Verna oferuje kilka miejsc na zaspokojenie głodu. Tym razem poszliśmy na żywioł. Restauracja przy hotelu idealnie zaspokoiła i głód i chęć zjedzenia czegoś smacznego. Jak się okazało, zjadłam lokalną potrawę: ziemniaczane pierogi posypane truflami. Absolutnie polecam :)
A potem ruszyliśmy dalej autem, pieszy szlak zabrałby tej wyprawie za dużo czasu.
Za to idzie się obowiązkowo z parkingu, do wyboru są dalsze miejsca bezpłatne, albo bliższe płatne. Krótki spacer prowadzi od mniej reprezentacyjnej strony, stara brama wprowadzała pielgrzymów na plac w pobliżu kościoła.
O La Vernie wiedziałam tyle, że trzeba do niej jechać, że św. Franciszek otrzymał tam stygmaty, że ... niewiele więcej nie wiedziałam.
To, co mnie zawsze zachwyca w takich miejscach, to nagromadzenie budynków, ich napiętrzenie, sprawiają wrażenie powstawania przez jakieś pączkowanie, doklejanie, dolepianie. Radosna, franciszkańska żywiołowość. Od razu odczuwa się zupełnie odmienną od Camaldoli charyzmę zakonną.
piątek, 25 maja 2018
I JESZCZE TROCHĘ SZCZEGÓŁÓW
Przy okazji wpisu o ptakach przy Bramie Raju, przyjrzałam się ścianom Baptysterium i Duomo.
czwartek, 24 maja 2018
środa, 23 maja 2018
DOKŁADNIE TEGO DNIA
20 lat temu Krzysztof stał się księdzem Krzysztofem.
Księże Krzysztofie!
Niech krzyż zawsze Cię prowadzi!
Ty prowadź swoich parafian ... i nie tylko ich :)
poniedziałek, 21 maja 2018
ROGAZIONI 2018
Fotograficzny charakter bloga zaczynam od najświeższych wydarzeń.
W zeszłym roku opisałam, o co chodzi, więc nie potrzeba nawet kilku słów wyjaśnienia.
Dodam tylko, że zeszłoroczne pożary jakimś cudownym
dotknięciem palca Bożego nie przekroczyły linii procesji.
sobota, 19 maja 2018
ZMIANA
Drodzy Czytelnicy!
Myślałam, myślałam i nie znalazłam sposobu innego, by ogarnąć czasowo to, co zamierzam.Wymyśliłam sobie duży projekt malarski. Nie wiem, ile czasu mi zabierze jego realizacja, ale wiem, że w tym okresie nie dam rady prowadzić bloga w dotychczasowej formule. Wpadłam na pomysł, by ograniczyć się do zdjęć. Będę więc Wam prezentować same fotografie, czasami dorzucając krótkie wyjaśnienie. Być może, dzięki temu, zwiększę częstotliwość zapisków, wizualnych zapisków.
Była to trudna decyzja, bo traktuję bloga, jako bardzo specjalny zakątek mojej duszy, jednak jest na dalszym miejscu za pędzlami i moim życiem codziennym, a doba ma tylko 24 godziny.
Gdzieś pomiędzy tym dużym projektem będę robić inne mniejsze, jak chociażby ten z torbami.
Dzisiaj wrzucam kilka lawendowych.
wtorek, 15 maja 2018
niedziela, 13 maja 2018
STRAŻNICY BRAMY RAJU
Wybrałam się ostatnio do Florencji na wykład z historii sztuki. Może kiedyś zaowocuje to jakimś artykułem, bo zbieram powolutku materiały. Nie pojadę przecież jednak do Florencji, żeby chociaż jakiegoś szwendania się nie uskutecznić. Tym razem nie szukałam nowych miejsc, zostałam w samym sercu miasta przy Duomo. Nie zważałam na długie kolejki do każdego obiektu, w ogóle nie miałam zamiaru zaglądać do wnętrz. Uzbierałam kilka nowych dla mnie detali i jedną ich grupę chcę Wam dzisiaj przedstawić.
Mimo tłumów udało mi się spokojnie zrobić zdjęcia każdemu stworowi, który przysiadł na ramie okalającej najsłynniejsze drzwi florenckiego Baptysterium. Głównie są to ptaki, ale napisałam "stwory", żeby do zbioru móc wcisnąć żerującą na ramie wiewiórkę.
Nie myślcie, że jestem wybitnym ornitologiem.
Mogłam rozpoznać ptaki dzięki malutkiej książce opowiadającej o różnych ciekawostkach związanych z Piazza del Duomo pt. "A Occhio e Croce". Musiałam tylko popracować nad tłumaczeniem i sprawdzić, czy dobrze uporządkowałam zdjęcia.
Mimo tłumów udało mi się spokojnie zrobić zdjęcia każdemu stworowi, który przysiadł na ramie okalającej najsłynniejsze drzwi florenckiego Baptysterium. Głównie są to ptaki, ale napisałam "stwory", żeby do zbioru móc wcisnąć żerującą na ramie wiewiórkę.
Wszystkie zwierzęta wykonano z taką precyzją, że można określić ich gatunek. Tak samo jak i odczytać rośliny, wśród których żerują skrzydlaci strażnicy Bramy Raju.
Mogłam rozpoznać ptaki dzięki malutkiej książce opowiadającej o różnych ciekawostkach związanych z Piazza del Duomo pt. "A Occhio e Croce". Musiałam tylko popracować nad tłumaczeniem i sprawdzić, czy dobrze uporządkowałam zdjęcia.
niedziela, 6 maja 2018
U CARUSO
Następne miejsce wyczekane. Kiedy to było? Nie pamiętam. Dowiedziałam się, że nieopodal Florencji przemieszkiwał Enrico Caruso, słynny tenor z Neapolu, żyjący na przełomie XIX i XX wieku. Lata mijały, a ja jakoś ciągle nie mogłam tam zawitać.
Niedzielne popołudnie, tuż przed wizytą gości, mieliśmy wjątkowo wolne, a pogodę zapowiadano wspaniałą. Grzebiąc w pomysłach, przypomniałam sobie o domu Caruso.
Dodatkową zachętą był organizowany na terenie posiadłości kiermasz ogrodniczy.
Można było też wziąć udział w pokazach kulinarnych, konferencjach, albo zwiedzić muzeum poświęcone śpiewakowi.
Zacznę od imprezy ogrodniczej. W sprzedaży było wiele ciekawych roślin, łącznie z czymś zwanym elektryczną margaretką. Wróciliśmy do domu z dwoma drzewkami granatów. Pan obiecał, że za trzy lata będą dawać już sporo owoców. Trzymam go za słowo!
Jak widać znaleźli się i amatorzy innych owoców, ziół czy kwiatów.
Skorzystaliśmy z lodów, co było zrozumiałe w dosyć upalny dzień.
No to teraz spokojnie mogę Wam opowiedzieć o samym miejscu.
Villa Bellosguardo położona jest na wzgórzu nad Lastra e Signa. Jak sama nazwa wskazuje (dosłownie: pięknego wyglądu) została zbudowana w miejscu z rewelacyjnym widokiem, czego obecnie dobrze nie widać, bo otaczają ją wysokie drzewa, ale kiedyś Caruso mógł oglądać z jednego punktu panoramę ciągnącą się od Prato po Florencję.
Dociera się do niej klasycznymi uliczkami o podmiejskim charakterze, sam wjazd więc jest niezwykle atrakcyjny, jak każda jazda wąskimi drogami, niczym wąwozami, których ściany są murami kryjącymi gaje oliwne, parki, ogrody i okazałe domy.
Obecne założenie architektoniczne to wynik wielkiego rozmachu Caruso. Niestety, w jego czasach nie było instytucji chroniącej zabytki, więc Rodolfo Sabatini zaprojektował przebudowę XVI wiecznej willi, która stanowi obecnie bazę jednego ze skrzydeł. Drugie skrzydło było robocze i aktualnie marnieje w zupełnym opuszczeniu. Część mieszkalna (za czasów Caruso) przeszła na własność gminy Lastra e Signa.
To w niej ulokowano muzeum.
Skorzystaliśmy z opcji zwiedzania z przewodnikiem, można też wziąć słuchawki. Przyznam się, że o Enrico Caruso nie miałam zbyt wielkiego pojęcia. Wiedziałam, że był uznanym tenorem i chyba tyle.
Kilka sal muzealnych ujawnia bogatą osobowość śpiewaka, kolekcjonera, biznesmena, kochanka - człowieka sukcesu.
Fascynująca postać. Wysyłał do siebie kartki pilnując bardzo, czy cała kolekcja docierała do domu. Przeprowadzał próby w pokoju ze specjalnie podwyższonym sufitem, by dźwięk mógł się rozwinąć. Jako pierwszy tenor nagrał swój śpiew na płyty, co przyniosło mu ogromną fortunę. Doskonałym elementem wizyty w muzemum było wysłuchanie jego głosu z oryginalnego gramofonu napędzanego korbą.
Pochodzący z neapolitańskiej biedoty wymyślił własny herb, dotąd do obejrzenia na niektórych sprzętach.
Miłośnicy teatralnego kostiumu mogą zobaczyć oryginały, w których występował Caruso.
Wdał się w wielki romans z pochodzącą z dobrej rodziny śpiewaczką, miał z nią dwóch synów, ale ta opuściła go dla szofera.
Ożenił się z dużo młodszą od siebie Amerykanką.
Marzył o malowaniu, więc brał lekcje rysunku i malarstwa, wynikiem czego były świetne akwarele i rysunki. Zaskoczył mnie doskonałymi karykaturami, zwłaszcza autokarykaturami.
Objechał z koncertami niemal cały świat, zawsze to serce drgnie, gdy na mapie jego podróży zobaczy się wyróżnione słowo "Warszawa".
W sypialni tenora jedna z wizytujących zapytała, dlaczego łoże było tak małe, na co przewodnik lekko wyniośle powiedział, że tylko plebs sypiał razem z dziećmi i zwierzętami w jednym pomieszczeniu. Zapomniał, że wszak Caruso nabył wielkopańskich nawyków, nie wyssał ich z mlekiem matki.
Jeśli interesuje Was świat muzyki, postać Caruso, kawałek pięknego miejsca na ziemi, to zajrzyjcie do Villi Bellosguardo. Na stronie muzeum znajdziecie godziny otwarcia i możliwe drogi dotarcia na miejsce.
Niedzielne popołudnie, tuż przed wizytą gości, mieliśmy wjątkowo wolne, a pogodę zapowiadano wspaniałą. Grzebiąc w pomysłach, przypomniałam sobie o domu Caruso.
Dodatkową zachętą był organizowany na terenie posiadłości kiermasz ogrodniczy.
Można było też wziąć udział w pokazach kulinarnych, konferencjach, albo zwiedzić muzeum poświęcone śpiewakowi.
Zacznę od imprezy ogrodniczej. W sprzedaży było wiele ciekawych roślin, łącznie z czymś zwanym elektryczną margaretką. Wróciliśmy do domu z dwoma drzewkami granatów. Pan obiecał, że za trzy lata będą dawać już sporo owoców. Trzymam go za słowo!
Jak widać znaleźli się i amatorzy innych owoców, ziół czy kwiatów.
Doskonałym pomysłem było wystawienie mnóstwa drewnianych odpadów, urządzenie stanowisk pracy i pozwolenie rodzicom, by, wraz z dziećmi, budowali zabawki. Ależ radocha! Podobało mi się, że organizatorzy nie bali się dać dzieciom do ręki piły, młotka. Wszystko kontrolowali, a dzieci miały na pewno niebywałą frajdę.
Sama z chęcią bym coś skleciła. Cały czas mijały mnie rodziny z dziećmi dumnie trzymającymi zwierzątka, pojazdy, stwory bliżej niezidentyfikowane.
Niepotrzebnie zjedliśmy gdzieś po drodze, organizatorzy zadbali o żołądki przybywających.Skorzystaliśmy z lodów, co było zrozumiałe w dosyć upalny dzień.
No to teraz spokojnie mogę Wam opowiedzieć o samym miejscu.
Villa Bellosguardo położona jest na wzgórzu nad Lastra e Signa. Jak sama nazwa wskazuje (dosłownie: pięknego wyglądu) została zbudowana w miejscu z rewelacyjnym widokiem, czego obecnie dobrze nie widać, bo otaczają ją wysokie drzewa, ale kiedyś Caruso mógł oglądać z jednego punktu panoramę ciągnącą się od Prato po Florencję.
Dociera się do niej klasycznymi uliczkami o podmiejskim charakterze, sam wjazd więc jest niezwykle atrakcyjny, jak każda jazda wąskimi drogami, niczym wąwozami, których ściany są murami kryjącymi gaje oliwne, parki, ogrody i okazałe domy.
Obecne założenie architektoniczne to wynik wielkiego rozmachu Caruso. Niestety, w jego czasach nie było instytucji chroniącej zabytki, więc Rodolfo Sabatini zaprojektował przebudowę XVI wiecznej willi, która stanowi obecnie bazę jednego ze skrzydeł. Drugie skrzydło było robocze i aktualnie marnieje w zupełnym opuszczeniu. Część mieszkalna (za czasów Caruso) przeszła na własność gminy Lastra e Signa.
To w niej ulokowano muzeum.
Skorzystaliśmy z opcji zwiedzania z przewodnikiem, można też wziąć słuchawki. Przyznam się, że o Enrico Caruso nie miałam zbyt wielkiego pojęcia. Wiedziałam, że był uznanym tenorem i chyba tyle.
Kilka sal muzealnych ujawnia bogatą osobowość śpiewaka, kolekcjonera, biznesmena, kochanka - człowieka sukcesu.
Fascynująca postać. Wysyłał do siebie kartki pilnując bardzo, czy cała kolekcja docierała do domu. Przeprowadzał próby w pokoju ze specjalnie podwyższonym sufitem, by dźwięk mógł się rozwinąć. Jako pierwszy tenor nagrał swój śpiew na płyty, co przyniosło mu ogromną fortunę. Doskonałym elementem wizyty w muzemum było wysłuchanie jego głosu z oryginalnego gramofonu napędzanego korbą.
Pochodzący z neapolitańskiej biedoty wymyślił własny herb, dotąd do obejrzenia na niektórych sprzętach.
Miłośnicy teatralnego kostiumu mogą zobaczyć oryginały, w których występował Caruso.
Wdał się w wielki romans z pochodzącą z dobrej rodziny śpiewaczką, miał z nią dwóch synów, ale ta opuściła go dla szofera.
Ożenił się z dużo młodszą od siebie Amerykanką.
Marzył o malowaniu, więc brał lekcje rysunku i malarstwa, wynikiem czego były świetne akwarele i rysunki. Zaskoczył mnie doskonałymi karykaturami, zwłaszcza autokarykaturami.
Objechał z koncertami niemal cały świat, zawsze to serce drgnie, gdy na mapie jego podróży zobaczy się wyróżnione słowo "Warszawa".
W sypialni tenora jedna z wizytujących zapytała, dlaczego łoże było tak małe, na co przewodnik lekko wyniośle powiedział, że tylko plebs sypiał razem z dziećmi i zwierzętami w jednym pomieszczeniu. Zapomniał, że wszak Caruso nabył wielkopańskich nawyków, nie wyssał ich z mlekiem matki.
Jeśli interesuje Was świat muzyki, postać Caruso, kawałek pięknego miejsca na ziemi, to zajrzyjcie do Villi Bellosguardo. Na stronie muzeum znajdziecie godziny otwarcia i możliwe drogi dotarcia na miejsce.
Subskrybuj:
Posty (Atom)