sobota, 30 czerwca 2007

ROZRUCH


No! Złapałam chwilę, żeby coś napisać. W kościele Msza chrzcielna, więc nie krzątam się mocno, bo tupanie niesie się po całym budynku. Jak dotąd spędziłam czas na urządzaniu kuchni, swojego pokoju, sprzątaniu domu i auta po podróży. Najgorszy do wywabienia jest smród w corsie, bo podczas wywożenia śmieci coś wyciekło. Waliło podczas tych 16 godzin jazdy jak z ruskiego czołgu.
Tutaj mnóstwo pracy, ale czynię to z radością. Po pierwszych zakupach poczyniłam pierwszy obiad, bo w czwartek pozwoliliśmy sobie na skromny obiadek poza domem. Ale tu na zdjęciu jeszcze słabo funkcjonująca, ale już kuchnia i przygotowanie łososia z ziemniakami (bardzo włoskie - hihihihi).


 


Dzisiaj dalszy ciąg sprzątania. A oto zainstalowana, jeśli się nie chce chemii w gniazdku elektrycznym, to konieczna - moskitiera, zwana tu zanzarierą.  A przy okazji romantyczna, nieprawdaż?

I jeszcze widoczki z okna pokoju, w którym teraz siedzę i piszę te słowa:

       

środa, 27 czerwca 2007

BENVENUTA IN TOSCANA

Często gdy trafiam na czyjegoś bloga, sięgam do pierwszego wpisu, z którego można wiele dowiedzieć się o autorze. Ponieważ nie myślałam, że moje notatki staną się popularne i zamienią się w książki, nie tłumaczyłam powstania bloga, gdyż na początku pisałam rodzaj pamiętnika na swojej stronie domowej. 
Ten wpis logicznym ciągiem miałby tylko powyższy tytuł, bo trudno wszak pisać po kilkunastogodzinnej podróży.
Wyjaśnię, kim jestem i jak do tego doszło, że znalazłam się w Toskanii.
Hmm? Ale od czego zacząć? W Polsce pracowałam jako instruktor plastyki i teatru w gminnym ośrodku kultury. Lubiłam tę pracę, mimo że była bardzo absorbująca i pochłaniająca większość mojego ówczesnego życia, jednakże dopadł mnie chyba tzw. kryzys wieku średniego. Miałam ochotę na stanowcze zmiany i akurat tak się złożyło, że…
Dobrych parę lat wcześniej poznałam pewnego księdza, z którym można było pogadać, dużo pogadać i to niezwykle głęboko. Od słowa do słowa zawiązała się niezwykła przyjaźń z dobrym człowiekiem i – co istotne dla Toskanii, a przy tym i dla mnie – wrażliwego na sztukę, kulturę i przyrodę, nieobojętnego na smaki tutejszej kuchni. O poszukiwaniach możliwości dla takiej przyjaźni można by napisać osobną książkę, nie tu na to miejsce, ale ich wynik to obecna piękna relacja, która doprowadziła mnie do San Pantaleo.
Krzysztof ma swoją historię życiową, której pewien etap przypadł na Italię, a ja z kolei wpisałam się w ten czas ze swoją chęcią zmian. Za zgodą tutejszego biskupa zostałam więc gosposią księdza (po włosku perpetua).
Wbrew pozorom podjęcie decyzji o przeprowadzce nie było trudne i jakoś nie widziałam wielu minusów, o których wspominali znajomi, gdy ich informowałam o swoim postanowieniu. Pierwsze lęki („Na co ja się zdecydowałam?”) pojawiły się właściwie dopiero w dniu wyjazdu. Potem już tu na miejscu martwiłam się czasami, co ja bym zrobiła, gdyby Krzysztofowi coś się stało. Nie znałam w ogóle języka włoskiego, nie miałam własnego źródła utrzymania (oficjalnie zostałam zatrudniona przez Krzysztofa), mieszkam na plebanii, więc też nie miałabym gdzie mieszkać poza nią.
Ale bez obaw, takich lęków tu nie znajdziecie, bo to są zapiski moich spełnionych marzeń. Marzeń o spokojnym, zharmonizowanym życiu, o własnej pracowni, o zwiedzaniu i smakowaniu Toskanii, o zapuszczaniu korzeni w przepięknej krainie pełnej światła.