niedziela, 29 maja 2016

NA SKRAJU WAKACJI

Pierwszy wyjazd za mną. Nie mam jeszcze możliwości opisania całości, bo czekam na zdjęcia uczestniczek warsztatów. Wyjechałam niedaleko, ale i tak nie było mnie cały tydzień w domu. Pamiętacie odkryty przeze mnie niewielki klasztor w pobliżu Carmignano?
Jeśli nie, zajrzyjcie, proszę do artykułu "Tam, gdzie anioł mówi dobranoc".
Już od pierwszego spotkania marzyłam o przeprowadzeniu tam warsztatów.
Idealnie w czas przyszła prośba o zorganizowanie w Toskanii kaligraficznych warsztatów dla pewnej grupy osób. Początkowo myślałam, by zatrudnić którąś z polskich mistrzyń, ale ta opcja odpadła, zostałam poniekąd sprowokowana do zostania nauczycielem kaligrafii, w wąskiej, na razie specjalizacji, jednego kroju pisma. Ale o tym w następnym wpisie.
Jednocześnie z tym projektem pracowałam nad nowym cyklem malarskim.
Jestem mniej więcej w połowie.
Nie mam jeszcze ram, choć udało mi się już ściągnąć z Polski listwy do nich (ich cena była nad wyraz atrakcyjna w porównaniu do włoskich), ale absolutnie nie było kiedy ich przygotować. Właściwie to i te obrazy wymagają jeszcze wielu pociągnięć pędzlem, jednak widok maluśkiego chiostro natchnął mnie, by zamiast basenu, którego z racji oczywistych nie ma na miejscu, położyć pod ścianą obrazy zainspirowane basenem.
Od początku nadałam serii tytuł "Na skraju wakacji".
To wspomnienia znad skraju basenu, który obsiadłyśmy z Moniką w zeszłym roku.
Było to dla nas tak błogim luksusem, że w każdym obrazie postanowiłam użyć odrobiny złoceń.

W zaaranżowaną mini wystawę świetnie wpisała się scenka rodzajowa taty grającego z córką w badmintona. Zaraz obok obrazu z lotką :)

fot. Anna R.

piątek, 20 maja 2016

WĄTPIĘ

To może jeszcze pójdę do ogródka, przeflancuję ogórki.
Wątpię - nie zdążysz.
Do maszyny do szycia też jeszcze siądę.
Wątpię, żebyś dała radę.
Napiszę któryś z zaległych artykułów.
Wątpię, czy coś sensownego sklecisz.

I tak mi od kilku dni powtarza, gdy tylko wejdę do kuchni, bo na razie tam zamieszkał.
Anioł o wątpliwym imieniu "Wątpię".
Wypatrzył go Krzysztof u handlarza starzyzną, podesłał zdjęcie z pytaniem: "kupić?".
Poturbowany, chyba z jakiejś żywicy. Nie miałam nawet czasu dogłębnie mu się przyjrzeć, ale od razu zapałałam do Wątpię sympatią.


Jest duży, ma ponad pół metra wysokości.
To misa na wodę święconą, już widzę twarze ludzi, którzy by maczali palce w takiej wodzie a potem spoglądali aniołowi w twarz. Przefiltrowałby wszelkie niecne uczynki na wylot i powiedział " Hmm, wątpię, czy tu pomoże woda święcona." :)


Prawdopodobnie nie będzie mnie na blogu przez półtora tygodnia. Zajęć huk, dwa wyjazdy.
Może jednak zdarzy się cud i coś wrzucę tutaj?
.
.
.
.
.

poniedziałek, 16 maja 2016

KLASZTOR Z NIESPODZIANKAMI

Odpocznijmy od kwiatów, dzisiaj zamknę Was w murach, zaproszę do miejsc, których kiedyś zwykły śmiertelnik nie miał szans zobaczyć.
Z coraz większą przyjemnością odkrywam Prato. Ostatnio Krzysztof wypatrzył zaproszenie do zwiedzania klasztoru San Vincenzo, mieszczącego się przy Placu św. Dominika. Położenie kompleksu nie jest zwykłym zbiegiem okoliczności.
Powstał na początku XVI wieku, co wyprzedziła wizja Savonaroli.
Savonaroli?
Tak, tak, miał i swoje związki z Prato.
Otóż, gdy dominikanin dostał pozwolenie (od sławnego niedobrą sławą Papieża Aleksandra VI) na utworzenie niezależnej od Lombardii toskańskiej kongregacji dominikańskiej, klasztor z Prato został do niej włączony, wraz z Florencją, Pizą i Fiesole. Jednak to nie mowa o zwiedzanym przeze mnie klasztorze San Vincenzo, bo ten jest siedzibą mniszek. Na razie istnieje tylko po drugiej stronie Placu kościół z klasztorem San Domenico (zwróćcie uwagę na podobne nisze zewnętrze, jak przy dominikańskim Santa Maria Novella we Florencji).

Zawitał tutaj ze swoimi płomiennymi kazaniami i Savonarola, który podczas jednej ze swoich wypowiedzi miał wizję wybudowanego naprzeciw klasztoru dla kobiet.
Jak wiele osób wie, Savonarola, bardzo pobożny i ascetyczny mnich, naraził się swoimi przemówieniami i władzy kościelnej (za co został ekskomunikowany) i władzy świeckiej (która wykonała na nim wyrok śmierci). 
Nie minęło wiele lat, gdy pewne pobożne kobiety z Prato zapragnęły utworzyć klasztor, a jeden z uczniów Savonaroli podpowiedział im miejsce. I tak przepowiednia stała się rzeczywistością.

Mniszki z chęcią przyjęłyby za patrona Savonarolę, ale trudno, by opiekował się nimi ekskomunikowany mnich, nawet, jeśli racja mogła leżeć po jego stronie. Wybrały więc innego dominikanina - San Vincenzo Ferreri. Wiodły życie żebracze, chodziły po domach zbierając datki, opowiadając o Bogu. Podczas wędrówki "po prośbie" trafiły do letniej rezydencji florenckiego rodu Ricci. Była tam młodziutka Katarzyna, która akurat zastanawiała się, do jakiego klasztoru wstąpić. Opowieści sióstr miały niebagatelny wpływ na decyzję przyszłej przeoryszy tegoż klasztoru oraz świętej. Przyjęła śluby wieczyste w wieku 14 lat! Postać sama w sobie niezwykła, ale nie o niej tym razem.
Klasztor bardzo się rozrósł. Zaistniała potrzeba wybudowania świątyni w innym miejscu, ciągle jednak na działce zajętej przez mniszki. Nowy kościół był otwarty dla ludzi z zewnątrz, a mniszki uczestniczyły w liturgiach poprzez kratę w prezbiterium. 
Zapamiętajcie wielkość kościoła (by porównać ją z pomieszczeniem za kratą), zajmował wtedy tylko przestrzeń prezbiterium i był zorientowany pod kątem prostym względem obecnego budynku. 
Powiększona świątynia ma późno barokowy wystrój z pięknymi reliefami poświęconymi życiu i cudom związanym ze św. Katarzyną de'Ricci.

W bazach kolumn przy ołtarzu widzimy herb rodu Ricci (z jeżami, bo to oznacza słowo ricci), a pomiędzy nimi leży, a jakże!, św. Katarzyna de'Ricci we własnej ziemskiej (lekko podsuszonej) postaci. 

Przechodzimy do chóru, czyli miejsca, z którego mniszki uczestniczyły we Mszach. 
To ci niespodzianka!

Przyznam, że zatkało mnie, jak wiele zakonnic było w klasztorze.
A to nie koniec niespodzianek. Właśnie w tym pomieszczeniu pokazano nam dwie ciekawe pamiątki po Savonaroli, przechowywane dokładnie tak, jak relikwie. Jedną z nich jest palec, który uchował się od ognia, a drugą rzecz szczególna - obejma.

Otóż Savonarola został powieszony, a potem spalony, żeby właśnie nic się po nim nie zachowało. Jednak ludzie czuli, że należy zachować pamiątki po nim, Za taką uznano też obejmę na szyję, dzięki której palone zwłoki mogły być utrzymywanie w pionie, dla większej widowiskowości zdarzenia. Co za czasy!
Ale nie tylko ślady materialne po Savonaroli przykuwają moją uwagę. Pomieszczenie obwieszone jest  dziełami sztuki.

Pod oknem zawieszono piękne popiersie Chrystusa, a w ołtarzu oprawiono cenny krucyfiks. Pod krzyżem jest tablica ze Zwiastowaniem, która zasłania używaną kiedyś kratę, dającą wgląd do kościoła.

Tylko te putta jakieś takieś nieurodziwe...

Stalle są oryginalne. Proste, ale kryją w sobie schowki oraz mają ciekawą budowę. Na te fragmenty modlitw, które wymagały stojącej postawy, mniszki podnosiły siedzenia, a 
wypustki na wysokości głowy osoby siedzącej stawały się doskonałą podporą dla pleców.

Sprawdziłam! Mój kręgosłup powiedział "tak"!
Idziemy w głąb klasztoru.
Zaraz po wyjściu z chóru trafiamy na kapliczkę, kiedyś miejsce pochówku Katarzyny de'Ricci.
W tej architektonicznej szkatułce przechowywana jest słodkiej urody terakotowa Madonna dei Papalini.

Figura zasłynęła w 1512 roku, podczas złupienia Prato przez Hiszpanów. Legenda głosi, że wśród hiszpańskich żołnierzy był dominikanin apostata, wtargnął do klasztoru wraz z dwoma kolegami, chcieli złupić dobra i "złupić" mniszki. Nagle pojawiła się przed nimi owa figurka i i odezwała się ludzkim głosem prosząc, by porzucili niecne zamiary.
Kapitanowie rzucili broń i ze łzami padli na kolana.
Ciekawe pod jaką postacią się ukazała, czy w skromnym terakotowym odzieniu, czy sukience podobnej do obecnej?
Niewiele jest zdjęć pokazujących figurę bez dodatkowej sukienki.
http://mv.vatican.va/1_CommonFiles/pdf/Direttore/rassegna_2013/337_OR_12_10_2013.pdf

http://terreincognite.blogspot.it/2013/10/la-madonna-dei-papalini-nel-convento-di.html
Podczas poszukiwań znalazłam jedno, na którym widać otwieranie drzwiczek za plecami statuetki.
http://terreincognite.blogspot.it/2013/10/la-madonna-dei-papalini-nel-convento-di.html
Dokładnie za kaplicą mieści się rozmównica, przerobiona z pierwszego klasztornego kościółka. Ze względu na klauzurę, która obejmowała też i lokum cudownej figury, wymyślono drzwiczki i mechanizm obrotowy, by prezentować Madonnę przybyłym do rozmównicy.

W tej samej kaplicy, która honoruje Madonnę dei Papalini, do połowy XVIII wieku była złożona św. Katarzyna de'Ricci.
Ponoć cała dekoracja pomieszczenia jest zrobiona z masy papierowej.

Wchodzimy na piętro i oczom nie dowierzam - ogrom.  Na parterze były różne pomieszczenia i nie  było widać tak dobrze wielkości całego kompleksu klasztornego - długie krzyżujące się korytarze, puste, ciche, jakże brak w nim delikatnych dźwięków modlitwy dochodzących z cel, szelestu habitu, kobiecych kroków.

Kilkanaście sióstr nie jest w stanie tchnąć życia w mury. Część klasztoru przeznaczono na dom opieki, ale reszty nie wolno przebudować, więc stoi zastygła wiekami, tylko niektóre pomieszczenia usiłują zachować pamięć dawnych czasów.
Każdego zwiedzającego zatrzyma cela, w której mieszkała i zmarła św. Katarzyna de'Ricci, z kilkoma pamiątkami i wyciętym kawałkiem stalli z chóru - akurat na tej siedziała najsłynniejsza mniszka z zakonu.

Ciekawe są pomieszczenia z relikwiami. Zbiór jest wynikiem pobożności świętej. Sama nigdy nie dotarła do Rzymu, ani tym bardziej do Jerozolimy, więc prosiła nawet o wybudowanie repliki Scala Santa, czyli schodów, po których szedł Chrystus w pałacu Poncjusza Piłata. I tutaj nie można ich przebyć inaczej niż poprzez wejście na kolanach.

Ciekawostką jest wyszywany korporał, który pokazuje, że nie święci garnki lepią. Cały niemal wyszyła inna zakonnica w tak niezwykły sposób, że nie idzie odróżnić prawej od lewej strony, tylko fragment wykonany przez św. Katarzynę ma wyraźne zakończenia nitek.

W kilku miejscach klasztoru wypatrzyłam ręcznie pisane kartki, a to modlitwy, a to bulla o odpustach, a to listy pisane przez świętą. Zatrzymały mnie, bo kaligrafia to czuły punkt w moim patrzeniu. Właściwie to koło żadnego napisu nie przejdę obojętnie :)

Nie darowałam też różnym drobiazgom, okuciom, klamkom, poręczom.

Na koniec wyszliśmy do ogrodu. Imponujący wielkością, ale nie zagospodarowaniem, lecz nie dziwię się, to już przerasta możliwości garstki mniszek. Ciekawostką jest gaj oliwny, w którym zachowało się jedno drzewo z XVI wieku, czyli czasów Katarzyny, marzącej, by mieć i gaj oliwny, symbolizujący miejsce Modlitwy w Ogrójcu.

O rozmachu całego zespołu klasztornego mówi wypatrzony na ścianie obraz oraz widok satelitarny z map google (zaznaczyłam na kolorowo)


piątek, 13 maja 2016

ROBOCZO, PO PROŚBIE

Drodzy Czytelnicy,
proszę Was o zrozumienie dla zmiany, którą wprowadziłam na blogu, czyli moderowanie komentarzy. Bądźcie cierpliwi, jeśli trzeba będzie poczekać na ukazanie się Waszych wypowiedzi.
To był jedyny sposób, bym nie musiała zajmować się kimś, kto ma poważny problem psychiczny. Nie mi rozwiązywać ten problem, nie wiem, na czym on polega, co się dzieje z tą nieszczęśliwą osobą. Mimo wielkiej chęci pomocy, porozumienia się, w końcu uznałam, że to niemożliwe. 
W podziękowaniu za zrozumienie przesyłam Wam pachnącą różę z ogrodu:


PODWÓJNE WZRUSZENIE

Wiem, że lubicie śluby. Ja też je lubię, zwłaszcza, gdy robię do nich kwietne dekoracje. Właściwie to powinnam napisać ziołowe, a nie kwietne, gdyż o takie najczęściej jestem proszona.
Ostatnio miałam niezwykłą okazję ustroić w ten sposób ukochany kościół w Pistoi, czyli San Andrea.
Pojechałam rano ze stroikami, zanim wszystko ułożyłam, przez świątynię przewinęły się cztery grupy z turystami.
Wycieczka Włochów z Południa zaskoczona była i ziołami (zwłaszcza rozmarynem) i dniem ślubu - to był piątek. Nauczycielka z innej grupy, powiedziała, że u nich układa się dekoracje z "prestiżowych" kwiatów, ale ta jej się też podoba.
W końcu zakrystianin z San Andrea opowiedział mi historię jednej włoskiej pary, która pobierała się w piątek - rodzina z Kalabrii odmówiła przyjazdu na ślub, właśnie ze względu na dzień tygodnia.

Nasi rodacy nie mieli problemu ani z dniem ani z zielnymi stroikami.

Zanim o ślubie, napiszę o pierwszym wzruszeniu.
Kościół św. Andrzeja (opisany przeze mnie tutaj) to moje pistojskie oczko w głowie. W życiu nie pomyślałabym, że wejdę do niego w roli florystki.

Nie mogłam się oprzeć nie tylko wzruszeniu, ale i pokusie zrobienia zdjęcia bukietu Panny Młodej w oprawie ambony Pisano.
Bukiet, jak widać, powstał z tych "prestiżowych" kwiatów i moich dodatków.

Stroiki z ołtarza wędrowały potem na weselny stół, więc były dwustronne, także do oglądania z góry.

fot. agriturismo
Wszystko powstało po kilku wcześniejszych próbach, co jest w stanie przetrwać, co nie zwiędnie.
Znalazłam te rośliny nieopodal domu. Pomógł mi niezamieszkany dom parafialny, przy którym rosną różne krzewy i drzewa, przydała się magnolia wielkokwiatowa, czy dzika róża z delikatnymi różowymi kwiatami. Wykorzystałam też stokrotki z ogrodu i chryzantemki margaretkowe, które akurat miałam w domu.

Drugie wzruszenie wywołał sam ślub. Młodzi sami czytali fragmenty z Pisma św. Panna Młoda pięknie przeczytała fragment z "Pieśni nad pieśniami", miało się wrażenie, że zapomniała o całym świecie i z miłością mówiła do swojego narzeczonego. Słuchałam z zachwytem. Z kolei Pan Młody nie był w stanie płynnie przeczytać wybranego tekstu - wzruszenie, przełykanie łez to wspaniały przejaw miłości do swojej ukochanej.

Nowożeńcom złożyłam życzenia osobiście, nie znają mojego bloga, ale z chęcią powtórzę tutaj najszczersze gratulacje z okazji tak pięknego ślubu, niech zapach mięty i rozmarynu przypomina im szczęśliwe chwile pewnego popołudnia w Pistoi.

I taki drobiazg zupełny: Przyłożyłam się jeszcze wizytówkami do buteleczek z oliwą, które były prezencikami dla weselnych gości. Nad wszystkim, oczywiście, czuwała Joanna z VisiToscana.
fot. visitoscana.com

środa, 11 maja 2016

MOŻE LEPIEJ Z ROŚLINAMI?

Nastał sezon na zmiany oblicza Florencji?
Zaraz po siąsiedzku z Piazza Signoria nadano nowy charakter Placowi Uffizi. Dużo łaskawszym wzrokiem spojrzałam na ten układ, także tymczasowy (sądzę po roślinach). Obłaskawił mnie nie tylko rzadki widok zieleni w tym miejscu, ale i autorzy tej kompozycji - najwięksi szkółkarze z Pistoi.
Myślę, że łatwiej czekać na wejście do muzeum, gdy wzrok może spocząć na orzeźwiającej zieleni, choć i tak niektórzy woleli patrzeć sobie w oczy :)

Sielskość scenek zakłócał widok opancerzonego wozu i uzbrojonych żołnierzy. Eh :(

poniedziałek, 9 maja 2016

PRZYZWYCZAJENIE, CZY JEST CIUT LEPIEJ?

Zastanawiam się, czy o doborze współczesnych artystów, którzy wkraczają ze swoimi pracami na Piazza Signoria, świadczy kolor rzeźb, a raczej ich "świetlistość złotkowata"? Chociaż, przyznam szczerze, że te Jana Fabre mniej rażą mnie po oczach, niż poprzednie "złotko" Koonsa, wręcz nawet pozytywnie zaskakują. Może więcej w nich warsztatu artysty? A może przeskalowanie dające surrealistyczny efekt są bliższe mojemu odczuwaniu sztuki? A może to tylko przyzwyczajenie?
Na pewno zostałam zachęcona do bliższego przyjrzenia się temu, co robi Fabre, a natobił w swoim życiu dużo, także zamieszania.
Muszę pójść zobaczyć inne jego prace - są wystawione w Palazzo Vecchio oraz od 14 maja można też będzie oglądać twórczość Belga w Forte di Belvedere.
Cały przegląd pod nazwą "Duchowi strażnicy" trwa do 2 października 2016 roku.

A czy Was zachęcają zdjęcia?

Rzeźba z żółwiem nosi tytuł " Szukając Utopii",  a człowiek na drabinie to "Człowiek, który mierzy chmury".












Ukułam nazwę na nurt sztuki prezentowany na Piazza Signoria - złotyzm :)

Dorzucam jeszcze jedno zdjęcie, żeby pokazać skalę żółwia. Oczywiście, nalezy wziąć pod uwagę, że w tym momencie ludzie są na pierwszym planie. Myślę, że powożący żółwiem jest naturalnej wielkości, a sam zwierz ma około 6 metrów długości. Jest gigantyczny!


sobota, 7 maja 2016

KOLOROWE ODURZENIE

Wiele razy w oczy wpadało mi określenie Giardino Iris, lecz słowom tym nie towarzyszyły zdjęcia, więc byłam przekonana, że "Piazzale Michelangelo" w adresie oznaczało skwerek u podnóża restauracji "La Loggia". Trochę na wyrost wydawało mi się nazywanie go Irysowym Ogrodem, nawet, jeśli akurat tam kwitły.

W końcu, w tym roku, trafiłam na zdjęcia i nieźle się zdziwiłam.
To naturalne, że każdy przybywający na plac z panoramą Florencji, idzie na jego zachodnią stronę, bo to z niej można podziwiać najsłynniejsze zabytki miasta.
Wystarczy jednak przejść na drugą stronę placu, przejść między dwoma słupkami i zanurzyć się w irysowym szaleństwie.

Irys ma ścisłe powiązanie z Florencją. Mimo, że na symbol z herbu miasta mówi się lilia (giglio), to przecież każdy botanik, nawet taki amator, jak ja, zobaczy uproszczony kształt irysa.
https://upload.wikimedia.org
Skąd więc taka pomyłka? Powstanie obecnego herbu Florencji datuje się na XI wiek, z tym, że wtedy kolory były na odwrót. Prawdopodobnie użyto kwiatu w nawiązaniu do antycznej nazwy miasta, a także do starożytnego świętowania ku czci boginii Flory (między 28 kwietnia a 3 maja). Czas powninien nas upewnić, że chodzi właśnie o irys wszechobecny na przełomie kwietnia i maja.
A nazwa? To zwykła zbieżność brzmień, giglio nie oznacza tu lilii, lecz jest skrótem od słowa giaggiolo oznaczającego kosaćca bródkowego (iris germanica).

Wróćmy do żywych irysów.
Rosną w gaju oliwnym. Nie tworzą efektownych kęp kwiatów, to raczej rodzaj pięknie położonej szkółki kwiatów. Ogrodem, który założono w 1954 roku, opiekuje się Włoskie Stowarzyszenie Irysa.  Miejsce powstało w celu przeprowadzenia międzynarodowego konkursu kwiatowego.
Nie mam pojęcia, ile cierpliwości, ile zachodu potrzeba, by powstało barwne bogactwo. Zapewne takie konkursy nieźle też podkręcają fascynatów. A efekt?

Wąchałam wiele irysów, chciałam znaleźć zapamiętany z dzieciństwa słodko cytrynowy zapach. Ku zaskoczeniu, zwycięzcą na zapach okazał się deliktanie niebieski irys. Chciałam kupić taki do parafialnego ogrodu, ale okazało się, że odczytany z tabliczki symbol oznacza rok 2014, a ten rocznik będzie w sprzedaży dopiero za rok. Poczekam!

Do ogrodu przyszło mnóstwo ludzi, ale pewna niespieszność ich zachowania pomagała znaleźć swój kawałek spokoju.  Wiele osób zachowywało się podobnie do mnie - wąchało i fotografowało. Zdarzyły się i inne zajęcia, jak lektura, malowanie, rysowanie, spacerowanie, czy siedzenie na ławeczce.

Irysy są głównym bohaterem miejsca, ale przecież cudnie jest usiąść we Florencji pod oliwnym drzewem i zachwycić się nawet zwykłą koniczyną.

Wstęp do ogrodu jest darmowy, jedynym minusem jest termin jego otwarcia - tylko wtedy, gdy kwitną irysy, w tym roku do 20 maja.