A przecież odpowiadam za taki fragment uroczystości, który nie jest konieczny. To bez VisiToscana, czy Krzysztofa, nie mogą się obyć Młode Pary. Jestem pełna podziwu, jak Joanna perfekcyjnie, z wielkim zaangażowaniem emocjonalnym, czasami stając niemal na rzęsach, doprowadza do zaślubin w Toskanii. Jestem też dumna, że każda Para w samych superlatywach wypowiada się o towarzyszącym im podczas składania przysięgi księdz .
W końcu po przeprowadzce, już teraz nie goni nas żaden termin, poza własnymi oczekiwaniami szybkiej normalizacji życia, wejścia w powszedni rytm, mogę więc siąść i napisać o moim kwietnym (i nie tylko) udziale w wymarzonych ślubach. Każdy był wyjątkowy. Kilka z realizacji przypadło na czas pakowania się, a nawet i pierwszy dzień w Tobbianie, co oznaczało kluczenie między pudłami, szukanie sekatora, czy chociażby miejsca na ułożenie kompozycji. Sama nie wiem, jak ja dałam radę.
Przedstawię Wam kilka realizacji: samych bukietów, dekoracji kościelnych i weselnych. Przygotowanie tych ostatnich było nowością we współpracy z Joanną. W końcu przydały się moje teatralne doświadczenia ze scenografią.
Każdy bukiet, każde ustrojenie kościoła było, mniej lub bardziej, szczegółowo omówione z klientami, głównie Pannami Młodymi. Oczywiście, wychodziłam z propozycjami, korzystając z podesłanych mi inspiracji, czasami sugerowałam zmianę kwiatów, chcąc oszczędzić nadmiernego wydatku na rośliny specjalnie sprowadzane z Holandii. Jak już wspominałam kiedyś, Italia nie jest rajem dla florystów. Na szczęście, nasi krajanie decydowali się często na takie rośliny, o których Włoch by nawet nie pomyślał. Znowu w jednym z kościołów usłyszałam zachwyt nad rozmarynem, czy nawet gałązką oliwną.
Pierwsza realizacja była całościowa: bukiet dla Panny Młodej, strojenie kościoła, przygotowanie oprawy weselnego przyjęcia, łącznie z kaligrafią. To było w czasie najwyższych temperatur, zdecydowałam się więc przygotować same kwiaty w dniu ślubu. I to był poważny błąd. Ścigałam się z czasem, jak wariatka. Z ledwością zauważałam żar lejący się z nieba, bo adrenalina wyłączyła mnie z odczuwania temperatur. Przyznam, że bez pomocy Taty Panny Młodej i jeszcze jednego z uczestników uroczystości, bez pomocy Joanny, a nawet Krzysztofa, nie wyrobiłabym się na czas.
Jedyne czego nie zdążyłam, to sfotografować tarasu, więc posłużę się zdjęciam Ewa Goska Photography (za przyzwoleniem autorki, za co z całego serca dziękuję). Każde jej zdjęcie ma znak firmowy z nazwą PHOTOGRAPHY ewagoska.
Bukiet miał być rustykalny, niemal łąkowy, ale co wytrzyma w upał? Przez kilka dni testowałam niektóre rośliny, chroniłam kwiaty przed wyjęciem z wody do ostatniej chwili, a i tak przed samym wejściem do kościoła trzeba było jeszcze robić poprawki, zlikwidować to, co poległo w drodze na ślub.
Para Młoda przyjechała autem ozdobionym nie tylko bukiecikami z eustomy, ale i z przygotowanymi przeze mnie "tablicami rejestracyjnymi".
Życzeniem Pani Malwiny było użycie świec, a tych nie da się postawić bezpośrednio na podłogę, zwłaszcza w małym romańskim kościółku. Wykorzystałam szklane klosze.
Wspomniana pomoc gości weselnych dotyczyła właśnie wesela, czyli przyjęcia na tarasie z widokiem. Owo położenie zadecydowało, że białe ramki, które upatrzyła sobie Panna Młoda wykorzystałam nie tylko jako element zdobiący, ale faktycznie jako ramy zamykające w sobie kawałki krajobrazu. Nad środkiem całego tarasu rozwiesiłam długą girlandę z lauru owiniętą lampeczkami. W wielu miejscach stały różnej wielkości pojemniki terakotowe, a to doniczki a to spore amfory. Nawet kompozycje z kwiatów były na terakocie, czyli na dachówkach. Wszędzie świeczki, świeczki, świeczki - zgodnie z życzeniem.
Całości dopełniały elementy kaligraficzne, wizytówki z imionami gości na oparciach krzeseł, menu (mam fatalną, roboczą foto), etykietki na prezenty od Młodej Pary dla swoich gości.
Dodałam jeszcze niespodziankę w postaci wypisanych różnych wierszy i złotych myśli o miłości, karteczki z nimi porozrzucałam na stole.
Zaraz następnego dnia zmiana klimatu, lecz tylko kwietnego. Nadal było gorąco. Tym razem miałam do ustrojenia kościół i przygotowanie dwóch bukietów, większego dla Panny Młodej, mniejszego dla jej córeczki.
Zostało mi trochę słoneczników, gdyż bardziej opłacało się kupić je w pęczku, więc dekoracja nie była jedynie zielona, jak na początku obiecałam Pani Agnieszce, mogłam zaszaleć z kolorem, którego oczekiwała jedynie w bukiecie i to bardzo jej się spodobało.
Nasycone barwy, żółtych słoneczników, fioletowych i różowych eustom, świetnie współgrały z żywiołowym temperamentem Panny Młodej.
Mimo, że to nie moja zasługa, ale nie mogłam się opanować, by nie sfotografować jej butów. Przeurocze!
W następnym bukiecie znowu zagrały słoneczniki, którym towarzyszyły uzbierane na łące i w ogrodzie rośliny, znajdziecie tu, między innymi, kwitnącą miętę, koper włoski, wrzos i krwawnik.
Zmieniamy gamę barwną. Wracamy do kościoła San Andrea. W nim na życzenie Panny Młodej pojawiły się latarenki i gipsofilia, a bukiet miał być w bieli, delikatnie tylko przełamanej różem.
Następny bukiet miał być nieformalny i koniecznie z karczochem, ale nie pojawiły się jeszcze w sprzedaży, więc, za zgodą Panny Młodej, głównymi jego elementami były frezje i oliwne gałązki z owocami. Już myślałam, że pomaluję owoce na ciemno, ale idealnie zaczęły dojrzewać, by stanowić ożywiające punkty w kompozycji.
Przedostatni ślub tego sezonu miał być biały, oliwkowy i cytrynowy. Tym razem robiłam bukiet Panny Młodej i druhny oraz dekorację tarasu. Dodatki (menu, wizytówki), to zasługa gości weselnych. Pogoda była niepewna, już zapadła decyzja, by stroić pomieszczenie w gospodarstwie agroturystycznym, ale Państwo Młodzi zaryzykowali i zażyczyli sobie jednak przyjęcia na tarasie. Wygrali!
To dla tej Pary na wiosnę szykowałam okładki zaproszeń, dobrze zapowiedziały oliwkowy lejtmotyw.
I na koniec skromny ślub w Vinci. Dekoracje przygotowywałam już w Tobbianie, więc mogłam do woli korzystać z oliwnych gałązek i zielonych jabłek z parafialnego ogrodu.
Jedynym mankamentem był brak mojego wspaniałego kwiaciarza obwoźnego, który starał się przez wszystkie lata przywozić mi do San Pantaleo wszystko, cokolwiek sobie wymyśliłam, albo gasił pomysły nie do zrealizowania. Pojechałam więc na giełdę kwiatową do Pesci. Dzięki temu w bukiecie i dekoracjach pojawił się pachnący kwiat jakiejś kapustnej rośliny, jako jedyny spełniał rolę śnieżnobarwnego akcentu, który miał się pojawić w kompozycji.
Wybór miałam przedni, lecz zakup kwiatów w takim miejscu może wiązać się z wyższą ceną bukietu, jeśli ma się w nim znaleźć więcej barw. Żeby temu zapobiec i móc spełniać marzenia w rozsądnej cenie, postanowiłam samej uprawiać kwiaty. Ciekawe, co mi wyrośnie z zakupionych cebulek i nasion. O tym w następnym sezonie! A że nastąpi, to raczej pewne, bo do Joanny z VisiToscana już od pewnego czasu spływają zapytania o śluby w 2017 roku.
Wszystkim Parom Młodym, dla których pracowałam, składam życzenia najlepszego życia we wzajemnej miłości.