Takim paese jest właśnie Tobbiana, inaczej niż San Pantaleo, które jest frazione, czyli częścią, podmiejską dzielnicą miasta. I to patrząc wstecz na San Pantaleo napiszę Wam dzisiaj o paese. Uwzględnijcie, proszę, że nie jest to ogólne rozróżnienie, tylko wynikające z mojego doświadczenia dwóch konkretnych miejsc na ziemi.
Jak już pisałam, Tobbiana jest miejscowością z charakterystycznymi skupiskami domów zwanymi borgo. Bardziej wydzielona terytorialnie miejscowość ma zazwyczaj bardziej wyrazisty charakter, życie mieszkańców nie ciąży ku centrum dużego miasta, mimo, że często w nim pracują. W przypadku Tobbiany może to być Prato ze swoim przemysłem tekstylnym, albo położona w tej samej odległości Pistoia.
Paese (tu około 1000 mieszkańców) ma podstawowe usługi na miejscu, czyli obowiązkowy bar, jest i poczta, sklep spożywczy, gabinet lekarski, a nawet kilka lokali gastronomicznych. Ich poziom jest bardzo zróżnicowany. Pizzeria serwuje pizzę, która akurat mi nie podchodzi, więc raczej nie stanę się jej stałą klientką, co nie znaczy, że nie lubię pizzy, wręcz przeciwnie. Tobbiana ma jeszcze 4 miejsca, w których można zaspokoić głód, bądź apetyt na toskańską kuchnię. Są to lokale o bardzo zróżnicowanym poziomie kulinarnym i cenowym.
Wraz z Moniką wypróbowaliśmy, jak gotują w położonej na uboczu osadzie Striglianella, w Trattoria Torracchi. Mogę Wam ze stuprocentową pewnością napisać, że jedynym mankamentem tego lokalu jest jego położenie. Ten mankament w postaci trudnej drogi odczuwała tylko Monika piszcząc nam ze strachu. Dobrze, że jechaliśmy po ciemku, nie widziała więc wszystkich stromizn, jedynie wąską drogę i nawracające zakręty. Ja już kiedyś dotarłam tam sama autem, czekałam więc tylko okazji, by sprawdzić, czy doskonałe opinie na Tripadvisor są napisane przez realnych klientów.
Turyści właściwie tu nie zaglądają, mam nadzieję, że namówię kilkoro czytelników na wizytę w Trattoria Torracchi.
To rodzinny biznes ze wspaniałą domową kuchnią, jakiej szukać ze świecą w ręku. Jest lekko rustykalnie, ale bez nachalnego postarzania i wiejskości.
Prosty, jasny wystrój, dużo pięknych obiektów pochodzących z gospodarstwa, kompozycje na ścianach zatrzymane w obręczach po dużych beczkach; wszystko przełamuje swoista elegancja, kojarząca się z czystą i schludną gospodynią domową, którą zapewne jest stareńka Anna, chodząca historia osady.
fot. Monika Zawadzka |
Myśmy zdecydowali się na dwie godziny przed kolacją.
A że wieczorem trudno jest mocno napełniać żołądki, wybraliśmy dwie porcje przystawek podzielone na trzy osoby oraz po jednym pierwszym daniu, któremu z ledwością daliśmy radę, tak się napełniliśmy przystawkami. Jak tu się oprzeć szynce i salami? Trzem rodzajom crostini? A już jedynym sposobem, by ręka nie sięgała po smażone na głębokim oleju drożdżowe paluchy, było odsunięcie ich od siebie jak najdalej. Moim hitem były tortelini nadziewane ziemniakami, w klasycznym ragù oraz papardelle z ragù z kaczki. Mniej mi podeszły pici z liśćmi rzepy i policzkiem, ale pewnie dlatego, że podano je nam na końcu, gdy już nie byliśmy w stanie pomieścić nic w żołądkach. Właściciele są przygotowani i na taką ewentualność, mogą zapakować pozostałości na wynos.
Na deser, oczywiście, zawsze znajdzie się miejsce. A już miałam zrezygnować, chwila wytchnienia i dałam radę poezji w postaci delikatniejszej wersji panna cotty, czyli mieszanki jogurtu i śmietany. Monika rozpływała się nad doskonałą zuppa inglese. A żeby nam było żal odchodzić, to Anna jeszcze poczęstowała nas własnej roboty (jak wszystko) figowymi cantucini z vinsanto.
Na pewno tam jeszcze wrócimy, bo dawno już nie jadłam tak pysznie.
A teraz jeszcze wracamy do słowa paese. Lokale gastronomiczne to tylko jeden z plusów Tobbiany. Jak już wspomniałam, życie nie ciąży ku innym miejscom, mieszkańcy mogą pracować gdzie indziej, mogą podróżować (co niektórzy robią), ale ich serce i chęć spędzania wolnego czasu może być realizowana na miejscu. Dzięki temu tradycje mają tutaj większą szansę na pielęgnację, na przetrwanie. Jeszcze mam słabe w nich rozeznanie, wiem, że część powoli wymiera, albo została zaniedbana, ale i tak jest dobrze.
Ciekawostką, smutną z racji okoliczności, jest użycie dzwonów informujących Tobbianę, że ktoś umarł. Po najbliższej Mszy św. uruchamiane zostają dzwony, w dość skomplikowanym systemie. Ludzie od razu orientują się, że z dzwonnicy płynie wiadomości o śmierci mieszkańca, wiedzą nawet że to są dzwony brzmiące o odejściu kobiety, albo mężczyzny.
Podobnie jest już na samym pogrzebie. Przyznam też, że mile zaskoczyło mnie, iż niemal wszyscy uczestnicy pożegania ze zmarłym wchodzą do kościoła, w przeciwieństwie do poprzedniej parafii, kiedy to pod kościołem urządzano sobie towarzyskie spotkania na czas trwania Mszy św.
Na koniec zostawiłam sympatyczną tradycję. I w San Pantaleo i w Tobbianie Krzysztof z chęcią pobłogosławił zwierzęta z okazji wspomnienia św. Antoniego Opata. Jednak w San Pantaleo niewiele osób przychodziło na pokropienie wodą święconą. W obecnej drugiej parafii Krzysztofa (Fognano) Pro Loco zrobiło z wydarzenia całą imprezę, łącznie z poczęstunkiem. W Tobbianie bez wyszynku, ale pojawiły się licznie czworonogi, kopytne. królik i ptaki. Sporą grupę stanowili właściciele myśliwskich psów, od których nasłuchałam się mrożących krew w żyłach historii.
fot. Monika Zawadzka |