wtorek, 29 stycznia 2013

PRODUCENT GIRLAND

To dopiero przerwa w pisaniu i zaległość! Nie dość, że czas mi się skurczył, to jeszcze bardzo długo czekałam na dokończenie tego artykułu.
Byłam na wykładzie Grand Tour we wrześniu, wzięłam nawet statyw, żeby porobić dobre zdjęcia, gdyż wiedziałam, że wolno je tam robić, ale na złość pewna grupa niemieckich studentów opanowała przestrzeń, łaskawie czasami tylko się odsuwając, by inni mogli obejrzeć kaplicę. O zrobieniu zdjęć mogłam tylko pomarzyć.
I tak się te marzenia rozciągnęły w czasie, bo albo inny cel miałam wyprawiając się do Florencji, albo kościół był zamknięty, albo świece, albo to, albo tamto ...
W połowie stycznia wybraliśmy się odnowić kartę Przyjaciół Uffizi. W końcu kościół był otwarty i mimo, że nie miałam statywu, w końcu mogę uznać zdjęcia za możliwe do wykorzystania podczas pisania tego artykułu.
Rzecz będzie o Domenico di Tommaso Bigordi, ale nie tylko oparta o wykład z cyklu Grand Tour, troszkę dodam od siebie, gdyż już wcześniej zbierałam informacje na jego temat, a i w trakcie oczekiwania na zrobienie zdjęć doszły nowe materiały.
Pseudonim, pod jakim go znamy, według Vasariego, odziedziczył po ojcu - złotniku, który wynalazł i rozpowszechnił wśród florenckich niewiast srebrne ozdoby zwane wieńcami, albo girlandami.
Co ciekawe, to syn bardziej rozpowszechnił przezwisko i po nasze czasy znany jest jako Ghirlandaio.

Gdy mówi się o Domenico Ghirlandaio, o cechach jego malarstwa, najpierw wspomina się doskonały rysunek. Ponoć jeszcze w warsztacie ojca, przymuszany do wyuczenia się złotnictwa, wykonywał niebywale zręczne rysunki. Udanie odtwarzał rysy osób, które widział przez okno. Ze swoją umiejętnością bardzo dobrze wpisuje się w tradycję artystyczną Florencji, w której zawsze wielce poważano rysunek.
Był niezwykle biegły w malowaniu fresków,  co możemy podziwiać do dziś w wielu miejscach, gdyż dzięki łatwości, z jaką to robił i sprawnie prosperującemu warsztatowi mógł pozostawić po sobie bogaty dorobek. Ponoć mówił, żeby dać mu mury miejskie, a on je zamaluje :)
Z jakiego kręgu sztuki wywodzi się Ghirlandaio? Był uczniem (tak jak i Leonardo da Vinci oraz Sandro Botticelli) Andrea Verrocchio. Ciekawe, że z jednego warsztatu, a tak różne drogi artystyczne objęli trzej słynni czeladnicy. W dużym skrócie można powiedzieć, że Botticelli poszedł w kierunku malarstwa dworskiego, Ghirlandaio rozwijał tematykę neoplatońską, a Leonardo da Vinci właściwie przedłożył naukę nad malarstwo, nawet w malarstwie analizuje naturę, wręcz napisał, że malarstwo jest nauką.
dopisane 17 lutego: Ciągle mam wrażenie, poparte wątpliwością Iwony Magdaleny w komentarzu, że wykładowca się przejęzyczył i te kluczowe słowa zamienił. To jednak u Ghirlandaio dominuje dworskość, z całym zamiłowaniem do jej detalu, strojności i finezji. A Boticelli, zanim spotkał Savonarolę, przepełniał swoje obrazy intelektualnym wyobrażeniem antyku.

Nie zamierzam tu pisać całej biografii i analizować wszystkich dzieł malarza, pozostanę przy jednym obiekcie, o którym już wspominałam we wpisie "Święta Trójca".
Tematem rozważań jest kaplica Sassettich z kilkoma obiektami - cyklem fresków z historiami z życia św. Franciszka, obrazem ołtarzowym z Adoracją Dzieciątka oraz grobowcami fundatorów.
Aby lepiej zrozumieć, analizować dzieło sztuki, należy zadawać sobie 5 podstawowych pytań, by posłużyć się swoistymi kluczami, nie tylko polegać na emocjach, które w nas budzi, choć te oczywiście są niezwykle istotne w naszym osobistym odbiorze.
Taka analiza musi zawierać omówione:
1. Tło historyczne.
2. Ikonografię - treść, znaczenie, symbolika, itp.
3. Stylistykę.
4. Technikę.
5. Funkcję dzieła.
Oczywiście bez kurczowego trzymania się tej kolejności.
Zacznijmy od historii.
Przed nami renesansowa Florencja lat osiemdziesiątych XV wieku. Rządzą nią Medyceusze, z Wawrzyńcem Wspaniałym na czele, wielkim mecenasem sztuki. Cały rozkwit sztuki i kultury ma też swoją drugą stronę medalu. Florencja jest we władaniu dyktatury, jak to ładnie we włoskim brzmi - dyktatury w rękawiczkach. Co ciekawe, dyktatura ta nie była związana z arystokracją, ale z burżuazją. Jest to fenomen nawet i w Italii.
Lorenzo il Magnifico, Francesco Sassetti oraz Domenico Ghirlandaio - postaci, które musimy znać chcąc zrozumieć co widzimy w Kościele Świętej Trójcy, to nazwiska osób pochodzących z tej samej klasy społecznej, czyli burżuazji. Sassetti był bankierem zarządzającym dobrami Medyceuszy. O Medyceuszach, wiadomo - ogólnie pochodzą z chłopskiej rodziny, w dzieje Florencji wpisali się jako bogate mieszczaństwo, zaczynali od wełny i tkanin, a potem to już banki, władza, itd. Ghirlandaio, co już wspomniałam, był synem złotnika, lecz sam też rozwinął świetnie prosperujący interes, jakim był warsztat malarski, pokaźne i prężne przedsiębiorstwo. Miał wielu uczniów, zdobywał lukratywne zamówienia, także dzięki temu, że był blisko powiązany z Medyceuszami.

Freski i obraz ołtarzowy, o których jest mowa w tym artykule, to wynik działań grupy uczniów pod wodzą mistrza. Obecnie mówi się, że to dzieło Ghirlandaio, ale nie możemy zapomnieć o tych częściowo anonimowych czeladnikach. No, jeden na pewno nie był anonimowy, tylko akurat nie pracował przy tych freskach. Chodzi mi o Michała Anioła, krótki czas terminującego u malarza, ale już po powstaniu Kaplicy Sassettich. O innym wspomnę poniżej.
Na freskach w Kościele Świętej Trójcy spotykamy portrety historycznych postaci, co od razu wskazuje na funkcję nie tylko religijną miejsca, ale także na prestiż osobowy. znaczenie rodu i bohaterów scen.
Francesco Sassetti był bankierem, który, tak jak wielu przedstawicieli bogatego mieszczaństwa florenckiego, chciał pozostawić po sobie ślad w postaci rodowej kaplicy. Wybiera Ghirlandaia i miejsce, którym miała być Bazylika Santa Maria Novella. Ze względu na swojego imię, chciał uhonorować patrona - św. Franciszka, co nie do końca spodobało się dominikanom, do których należała świątynia. Bankier dostał zezwolenie na franciszkański cykl, ale w kościele bardziej sympatyzującym se św. Franciszkiem, czyli właśnie w Świętej Trójcy, niedaleko już nieistniejącego pałacu Sassettich.
Kaplica znajduje się po prawej stronie prezbiterium. Tuż przy wejściu do zakrystii. Mimo, że cała jest bogato zdobiona, najpierw przyciąga wzrok bardzo znanym obrazem ołtarzowym, rozpowszechnianym dodatkowo podczas świętowania Bożego Narodzenia.
Stajemy przed "Adoracją Dzieciątka" Ghirlandaio i mamy wrażenie, że to dzieło namalowane techniką olejną. Malarz, zafascynowany Flamandami, tworzy charakterystyczne dla nich efekty, ale robi to w technice temperowej. Bez bliższych studiów obrazów, nie jesteśmy w stanie rozpoznać, jaką techniką powstały.


Skąd się wzięła silna fascynacja twórcami z Północy?
W owych czasach do Florencji, na zamówienie bankiera Tomasso Portinariego, dotarł tryptyk Hugo van der Goes, namalowany farbami olejnymi na desce. Obraz z ujęciem Narodzenia Pańskiego, które stało się potem wręcz kanonem - Madonna klęcząca nad położonym na ziemi Dzieciątkiem, charakterystyczne postaci, jak aniołowie, pasterze oraz klęczący po bokach fundatorzy obrazu.
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/6/69/Hugo_van_der_Goes_004.jpg
Ten sposób prezentacji znajdujemy i u Ghirlandaio.
Aby zrozumieć niezwykłość Ghirlandaia i widocznego wpływu malarstwa flamandzkiego w jego dziełach, muszę zanzaczyć, że we Florencji malowano wtedy temperą, podczas gdy malarze flamandzcy używali już farb na bazie oleju.
Może krótko wyjaśnię, na czym polega różnica pomiędzy nimi?
W tej pierwszej technice najczęściej spoiwem jest żółtko, lub inny rodzaj emulsji, z którym rozcierano pigmenty (nie będę tu wnikać w różnicę między barwnikami a pigmentami). Natomiast w określeniu farb olejnych już się kryje nazwa spoiwa, z którym rozcierano barwiące proszki. Z samego składu farb rodzi się sposób ich użycia. W celu uzyskania modelunku, tempery, z racji szybkiego schnięcia, nanoszono punktowo lub drobnymi kreseczkami. Każdy odcień musiał być uprzednio przygotowany na palecie, nie mieszało się farb na obrazie. Pozyskiwaniem barw i ich odcieni trudnili się często najmłodsi czeladniczy w warsztacie.
Natomiast naturą farb olejnych jest wolniejsze schnięcie, co dawało artyście dużo większą swobodę, między innymi mógł mieszać barwy podczas malowania, bezpośrednio na obrazie, mógł używać efektu przezroczystości farby, rozcierać farbę, kłaść ją grubo. Mówi się też o temperaturze farb temperowych, jako chłodniejszej od olejnych. Te drugie dawały też możliwość  o wiele precyzyjniejszego rysunku, precyzji i detalu.
Jak już wspomniałam, Ghiralnadaio poszedł w sztuce drogą neoplatoników, w jego dziełach często spotykamy nawiązanie do antyku. Pokażę jeszcze inne elementy z kaplicy, ale na razie wyszukajmy te "starożytności" w obrazie.
Jezus jest złożony na sianie, a zaraz za nim widać antyczny grobowiec, tu w roli koryta dla zwierząt. Na ścianach sarkofagu widnieje napis "ENSE CADENS SOLYMO POMPEI FVLV/IVS/ AVGVR NVMEN AIT QUAE ME CONTEG/IT/ VRNA DABIT"
Jest to nawiązanie do pewnej legendy. Podczas oblężenia Jerozolimy przez Pompejusza, w chwili swojej śmierci, człowiek imieniem Fulvio zapowiada, że jego grób będzie miejscem narodzin Boga. Mniej więcej ta zapowiedź jest właśnie napisem na grobowcu z obrazu.
Sam obraz zawiera jeszcze więcej starożytnych odniesień: kolumny, łuk tryumfalny.
Oprócz wielu innych ciekawych treści dzieła, często przywołuje się autoportet malarza, jako pasterza wskazującego na Nowonarodzonego. Jest to niezwykle realistyczny prortret z takimi detalami, jak kiludniowy zarost na twarzy. Właśnie takie fragmenty wywołują wrażenie, że mamy do czynienia z malarstwem olejnym. Także inetnsywność barw mami nasz wzrok, kierując myśli ku flamandzkim odniesieniom. Innym ciekawym szczegółem, niewatpliwie nawiązującym do malarstwa flamandzkiego, jest realistyczne przedstawienie daszku ze zniszczonymi deskami.
Treściowo obraz ukazuje scenę adoracji. Dzieciątko leży na sianie, a tuż pod nim widzimy szczygła - symbol męczeństwa. Bardzo ciekawe jest użycie tego ptaka w ikonografii, pojawia się on często na religijnych obrazach z Madonnami z Dzieciątkiem. Otóż szczygieł w średniowieczu był uważany za ptaka, który żywi się kolcami, symbolizuje Mękę Pańską, gdyż według legendy wyjmował ciernie z korony Chystusa wiszącego na krzyżu.
Siodło po lewej stronie zapowiada podróż, która czeka Marię z Józefem.
Na dachu widać światło, prawdopodobnie to Gwiazda Betlejemska.
Święty Józef spogląda w kierunku nadciagającego orszaku Trzech Króli.
Orszak idzie przez ciekawą okolicę, widać fragmenty Rzymu, wyobrażenie Jerozolimy.
Uważa się, że jeszcze gotykizujacy fragment z orszakiem namalował jakiś czeladnik z warsztatu, przypisuje się mu imię Bartolomeo di Giovanni. Ponoć był on specjalistą od domalowywania tła w obrazach mistrza.
W tle anioł zwiastuje Boże Narodzenie.
W tryptyku Hugo van der Goes fundatorzy są wciągnięci w przestrzeń obrazu, natomiast w kaplicy Sassettich zostali domalowani w technice fresku po bokach ołtarzowej nastawy.
Z lewej widzimy żonę Francesco Sassetiego - Nerę. Sama forma prortetu w profilu nawiązuje do kanonu starożytnego, zwłaszcza kanonu medalierstwa. Te same postaci, a także Madonna na obrazie, szaty z kolei mają namalowane na sposób stosowany przez malarzy flamandzkich. Chodzi o specjalne drapowania tkanin, ich ostre złamania fałd, bogactwo zagięć.
Jednak Ghirlandaio nie do końca poddał się wpływowi malarstwa pochodzącego z Flandrii. W kompozycji trzyma się proporcji postaci, w przeciwieństwie chociażby do wyżej zaprezentowanego Tryptyku Portinari. Dziwnie duża Madonna i małe anioły, wydłużone figury nie były zgodne z florenckim kanonem.
Zupełnie naturalnie wzrok, po obejrzeniu obrazu, zauważeniu klęczących postaci, wędruje ku dwóm scenom na górze.
Widać w nich, że historia świętego Franciszka była tylko pretekstem do ukazania czasów współczesnych donatorom kaplicy. Mieszczaństwo opłacając powstanie tego typu kaplic, pozostawia nam opowieść o swoim życiu.
Zacznijmy z góry.
Prezentację reguły zakonu, wbrew faktom, Ghirlandaio umieścił w ówczesnej Florencji,  w miejscu absolutnie rozpoznawalnym, czyli na Piazza Signoria. Widać nawet "Marzocco" Donatella pod Palazzo Vecchio.  Pisałam już o tym w poprzednim artykule o Świętej Trójcy. Ciągle nie mam małej lornetki, która dopomogłaby mi obejrzeć życie codzienne Florencji, widzę tylko małe figurki w tleWydarzenie zepchnięte jest na drugi plan, by na pierwszym zapreznetować śmietankę towarzyską miasta. Widzimy po prawej stronie Lorenzo Magnifico, obok którego stoi fundator kaplicy - Francesco Sassetti i jego ostatni syn Frederigo. Do grupy dołączył Gonfaloniere di Giustizia - Antonio Pucci, szwagier Sassettiego, doradca Medyceusza.
Przedziwnym rozwiązanem kompozycyjnym i treściowym jest wyjście spod ziemi. Po schodach wychodzą (znowu) osoby żyjące za czasów Ghirlandaia - to synowie Wawrzyńca, prowadzeni przez świetnie sportretowanego Agnolo Poliziano. Idą za nim w kolejności: Giuliano, Piero i Giovanni (przyszły papież Leon X).  Chłopcy z zaciekawienim rozglądają sie na boki, przez co mamy wrażenie fotograficznego kadru, złapania pewnej konkretnej chwili. Nie wiadomo, kto zamyka ten mały pochód. Są różne hipotezy, większość przychyla się do wniosku, że to nauczyciele pracujący dla Lorenzo.
A z tyłu schodów, już na poziomie placu, stoją pozostali synowie Francesco Sassettiego.
Widać na freskach wielkie przywiązanie do kostiumu, wierne jego odtworzenie. Syn Sassettiego nie ma na sobie stroju obowiązującego we Florencji. Ten krój pochodzi z Francji, z którą Francesco miał kontakty biznesowe. Nic dziwnego, że Ghirlandaio tak wiernie odtwarza ubiór. Wszak Florencja tkaniną i strojem stała.
Poniżej namalowana została scena cudu zmartwychwstania, za wstawiennictwem św. Franciszka. Epizod rozgrywa się na placu przed Kościołem Świętej Trójcy, w którym znajduje się omawiana kaplica. Z lewej strony, na drugim planie, dziecko (z rodu Spini) wypada z okna.  Z prawej strony, w głębi, mnisi wychodzą z kościoła, prawdopodobnie na pogrzeb. Na najdalszym planie widać starą wersję mostu Santa Trinità.
Zupełnie z prawej strony rozpoznajemy Domenico Ghirlandaio. Patrzcie jak stoi dumnie podparty i świadomy swojej roli. To się nazywa samoświadomość i autopromocja!
Pamiętacie czasy, gdy w kościele mężczyźni stali w lewej nawie, a kobiety w prawej? Przypomniałam o tym sobie, gdy zobaczyłam kobiety zgromadzone z jednej strony sceny.  Nie sposób nie zauważyć świetnych sukien, a zwłaszcza dziewczyny w niebieskiej sukni, spogladającej ku widzowi. Jej portret, ale już dojrzałej kobiety, znajdziemy w innym cyklu fresków w kaplicy Tornabuoni w Santa Maria Novella.
Znawcy stylu Ghirlandaio mówią, że mistrz malował na pewno sceny najbardziej widoczne, wraz z obrazem ołtarzowym.
Odczuwam bolesnie tę słabszą widoczność, trudno sfotografować boczne sceny.
W tych kwaterach pole do popisu mieli uczniowie. Sposób przedstawienia pejzażu i zwierząt trzyma się jeszcze gotyku międzynarodowego, mimo że samą kompozycję na pewno zrobił mistrz. On przygotował kartony do naniesienia głównych kształtów na tynk.
Scena wyrzeczenia się dóbr doczesnych, znowu nawiązuje do Flandrii, tło z pejzażem nie odnosi się do okolic Florencji, ale dalekiej Północy.
Także zwierzęta i sielski krajobraz z przedstawieniem stygmatyzacji wskauzje na działania uczniów Ghirlandaia.

Po drugiej stronie kaplicy, od góry, widzimy usiłowanie nawrócenia sułtana Babilonu. Św. Franciszek proponuje próbę ognia na dowód prawdziwości swojej wiary. Derwisze nie podejmują się konfrontacji.
Uwagę zwraca świetnie namalowana w perspektywie podłoga, zgodnie z florenckim przywiązaniem do poprawności rysunkowej.
W końcu dochodzimy do sceny śmierci świętego. Prowadzacy wykład (Luca Vivona) jest przekonany, że niektóre partie fresku na pewno namalował Ghirlandaio. Chociażby biskupa z okularami na nosie, czy inne portrety, nie są to twarze namalowane konwencjonalnie, lecz tak zindywidualizowane rysy, że muszą za nimi się kryć osoby z ówczesnych czasów.

Wróćmy jeszcze do wszechobecnego w kaplicy antyku, co wynikało z roli, jaką w tym czasie pełniła Florencja, roli spadkobiercy starożytnego Rzymu. Starożytność jest też po prostu w modzie.
Już nad wejściem do kaplicy Sybilla przepowiada cesarzowi rzymskiemu narodziny, które potem konkretyzują się w nastawie ołtarzowej.

Także na sklepieniu kaplicy zostały namalowane Sybille.
Według tradycji zrodzonej w renesansie, mimo pogańskiego pochodzenia, one także przepowiedziały narodzenie Chrustusa. Dlatego widzimy je też w Kaplicy Sykstyńskiej i przy wielu innych cyklach fresków o tematyce wybitnie chrześcijańskiej.
W niszach, po bokach kaplicy, umieszczono antykizujące sarkofagi ze szczątkami Sasettich. Ich autorem jest Giuliano da Sangallo. Freskowe, monochromatyczne dekoracje grobów Francesca i Nery także wskazują na powiązania neoplatońskie.

Dla Francesco Sassetiego ważne było, by każdy, kto przyjdzie do kaplicy, wiedział, że był przyjacielem Medyceuszy, że fascynował się antykiem, był renesansowym humanistą, a nawet taki detal, jaki wynika właśnie z tych jednobarwnych fryzów, że był kolekcjonerem starożytnych monet.

Dla mnie istotny jest jeszcze jeden aspekt, o którym nie mówi się w zwyczajowej analizie dzieła sztuki - klucz, który często mnie zaskakuje podczas zwiedzania. To kontekst, czyli jak odbieram dzieło w danym miejscu, na przykład jego osadzenie w architekturze.
Pierwszy raz spostrzegłam ten fenomen, kiedy bardzo czekałam na spotkanie z Marią Magdaleną Piero della Francesca. Z reprodukcji miałam wrażenie bardzo posągowej, potężnej figury. Jakże mnie zaskoczyła wciśnięciem pomiędzy olbrzymi cenotaf, a wejście do zakrystii.
http://upload.wikimedia.org
Taka stała się niepozorna. Zapewne spotyka to wiele osób, które z zaskoczeniem spostrzegają inne barwy obrazu, niż w nawet najlepszym albumie z reprodukcjami, jego wielkość bewzględną, ale i względną, właśnie zależną od ulokowania. Jeszcze inaczej widzimy obrazy w muzeach, gdy nagle odkrywamy wiele lat oglądany obraz wtłoczony pomiędzy inne cudowności. Wszystkie takie doświadczenia przekonują mnie o potrzebie osobistego spotkania z dziełem. Wspominałam o tym we wpisie o kościele, że kaplica Sassettich mieści się po prawej stronie, tuż przy wejściu do zakrystii, a gdy ją widzimy na zdjęciach, wydaje nam się być jedynym dużym pomieszczeniem, nie wiemy, ile cudów  jest jeszcze do obejrzenia w Chiesa Santa Trinità.

sobota, 19 stycznia 2013

O MALOWANIU OBŁOKÓW - z cyklu "Galeria jednej fotografii"

Znacie dziecięce rysunki, obrazki z obłoczkami? Niebo na nich zazwyczaj jest białe, a chmurki niebieskie. Też tak malowałam. A Wy?
Mocno się zdumiałam swego czasu, gdy odkryłam, że zazwyczaj jest odwrotnie. Że błękitne to bujda.

Mogą być sine, zabarwione czerwono, fioletowo zachodem słońca, ale turkusowe?

Niniejszym wszystko odszczekuję :)

No i jak ja mam robić świece, skoro z okien pracowni atakują mnie takie widoki?

czwartek, 17 stycznia 2013

INWENTARYZACJA

Siedzę nad dużym projektem. W oczekiwaniu na stężenie parafiny myśli przepływają swobodnie, robię taką swoistą inwentaryzację spraw, o których miałam napisać, z czymś zalegam, albo coś mam wyjaśnić, dopowiedzieć.

Najpierw opiszę projekt.
Od kilku lat przymierzałam się do Mostra Artigianato we Florencji. Jest to rodzaj wystawy połączonej ze sprzedażą. To bardzo duża impreza o charakterze międzynarodowym. Byłam na przeszpiegach w zeszłym roku. Oto kilka migawek:

Spotkałam znajomego, który wystawiał się z produktami ze swojego sklepu. Utwierdził mnie, że warto spróbować.
To będzie już 77 edycja wydarzenia. Na plakacie każdego roku jest jakiś znany rzemieślnik, tym razem  to uskrzydlona pani cukiernik.
http://newsletter.firenzefiera.it/2012/MIA/Settembre/Newsletter/img/1.jpg
No powiedzcie sami, czyż to nie jest zachęcające? Anielskie targi z biblijną liczbą nieskończoności, a ich przewodnie hasło brzmi "Rzemieślnicy. Anioły piękna". 
Nie należę do żadnego cechu, ani do Izby Handlowej, jednak po zobaczeniu świec z mojej firmowej strony PRO ARTE, organizator stwierdził, że wystarczy posiadanie przeze mnie partita IVA, czyli chyba po polsku REGONu? Wpłaciłam zaliczkę za stoisko, więc, mimo, że głównym zamiarem jest promocja mojej działalności, szykuję świece, by może choć część wysokiej kwoty odzyskać. A poza tym głupio byłoby siedzieć tam z niewielką liczbą świec.
No to dziergam.
Odtwarzam wypróbowane wzorce, wymyślam nowe.
Nie wiem, na ile zdążę wrzucać zdjęcia na blog, czy na moją stronę, to zabiera dużo czasu, ale szybciej umieszcza się je na Pinterest. Zapraszam więc, do zaglądania i tam.
Mam czas do 20 kwietnia, kiedy to startuje Mostra. Od tego dnia do 28 kwietnia prezentuję się na targach, dlatego warsztaty, jeśli do nich dojdzie, mogą zacząć się 29 kwietnia.

O targach jeszcze pewnie napiszę, a teraz, skoro już wspomniałam o warsztatach, to chciałam napisać, że spośród wielu przyjaznych głosów na razie nie wyklarowała się ekipa chętnych. A ma za tym iść zaliczka. Oczywiście trzeba poczekać, aż będziemy mieć pewną deklarację minimalnej liczby osób.
Osoby zdecydowane proszę o napisanie do Joanny z VisiToscana.
Pierwszy i ostatni raz organizuję warsztaty zaraz po targach, więc jeśli Mostra pójdzie po mojej myśli, już nie będę ich organizować na początku maja. Może więc to być ostatnia szansa na wiosenny termin.

Ostatnio jedna z czytelniczek upomniała się o wieści z "Toskańskiego spisku". Pewnie już to pisałam, że ze mnie łzawa osóbka, łatwo się wzruszam, więc po obejrzeniu fotoreportażu, uroniłam kilka łez. Żona na zdjęciach chyba uroniła ich o wiele więcej. Niebywałe było widzieć zmiany w wyrazie jej twarzy. Nie spodziewała się tego absolutnie, nawet nie znała kartki, bo akurat przed Świętami nie miała czasu zajrzeć na blog, więc nie znała rysunku. Napisała potem do mnie serdeczny i przemiły list, określiła się jako najszczęśliwsza żona na świecie. Teraz odlicza dni do wakacji, na nowo tylko z mężem, bez dzieci :)

To takie krótkie notki inwentaryzacyjne. Mam przed sobą jeszcze jedną monograficzną z serii Grand Tour. A już w kolejce następne wykłady. Mam nadzieję, że podołam :)



poniedziałek, 14 stycznia 2013

POGODA W SAM RAZ

By zaparzyć herbatę i zasiąść przed kominkiem oraz oddać się wspomnieniom.
Najtrudniej to o ten kominek.
Nawet i on był przez kilka dni. Ale to było raptem kilka dni. Kingo! Kubki idealnie nadają się na długie posiedzenia podczas malowania, świetnie trzymają ciepło, nawet kominek niepotrzebny.
Herbaty nie brakuje, za oknem równo leje, więc pogoda w sam raz na powroty.  Cofnijmy się do początku grudnia.
Nie pierwszy raz dałam się nabrać, i pewnie jeszcze wiele razy to mnie spotka. Otóż wypatrzyłam wystawę malarstwa miniaturowego "Puer natus. Niemowlęctwo Jezusa w manuskryptach sieneńskiej katedry."  Zorganizowano ją przed zbliżającymi się wtedy Świętami Bożego Narodzenia.
Siena to zawsze dobry kierunek, a jeśli jeszcze mogę w niej obejrzeć malarstwo miniaturowe, to tylko wsiadać do auta i jechać.
Był piękny dzień ...


Ruszyliśmy zaraz po Mszy św., więc pierwszym punktem programu miał być ciepły posiłek. Przecież to nie takie trudne, Siena małym miastem nie jest, a tu niespodzianka. wcześniej upatrzone lokale pozamykane na cztery spusty, poszukiwania zabrały nam tyle czasu, że nie chcąc się zbytnio oddalać od katedry zdecydowaliśmy się na "cokolwiek". I tak trafiliśmy do drapacza chmur.
Tak, tak. Tylko, że nie do wieżowca z wyglądu a z nazwy, bardzo przekornie określającej niskie pomieszczenie " Osteria Grattacielo", w jakimś wąskim przesmyku między uliczkami.
Ależ klimat!
Trudno zaklasyfikować, z czym mieliśmy do czynienia. Dwóch miłych obsługujących stało za ladą - chłodnią, z której wybierało się przystawki, a ciepły posiłek był jeden do wyboru z jednym, czyli spezzatino - właściwie taki niby gulasz. Jeśli ktoś zamawiał wędliny na przystawki, to otrzymywał je ręcznie pokrojone z wyglądających bardzo domowo produktów. A to dla mnie akurat mankament, bo włoskie kiełbasy i szynki mają taką specyfikę, że lubię, gdy cienki ich plasterek niemal rozpływa mi się w ustach. Grubszy rośnie i każe walczyć z nadmiarem smaku. Ciekawe, po co więc "gracili" sobie maszyną do krojenia?
Niewielkie pomieszczenie wywiera też przymus siadania przy jednym z trzech stołów, wraz z innymi klientami. Ale to akurat lubię, zawsze można nawiązać jakiś kontakt. Ja akurat nawiązałam z matką z trzeciego stołu, gdy jej córeczka na jakieś pytanie starca - widać że stałego bywalca traktującego lokal jako rozrywkę na jesień życia - odpowiadając rozwinęła niepytana, że ona jest z Rzymu. Śmiałyśmy się z mamą z małej Rzymianki, już w wieku kilku lat dumnej, że pochodzi z Wiecznego Miasta.
Najedzeni i nasyceni niezwykłością miejsca ruszyliśmy ku wystawie.
Taaaaaaa ... "Wystawa" jest tu słowem kluczem.
Idę kupić bilety, a pan jakoś mętnie mi wyjaśnia, że ten bilet jest i na katedrę i na muzeum katedralne i inne. Ale je chcę tylko do krypty, bo tam akcja ma się rozgrywać. Ale nie ma innego biletu.
Idziemy do krypty, zniewalającej swoimi fantastycznymi barwami XIII wiecznych fresków, a zwłaszcza błękitów. Ale przecież tym razem nie dla fresków tu przyszłam, docieramy do jakiś dalszych pomieszczeń, gdzie "odkrywamy" raptem pięć manuskryptów.
To się napatrzyłam!
Jakaś część wystawy jest jeszcze w katedrze w Bibliotece Piccolominich. No to idziemy.
Po prostu niektóre manuskrypty ze stałej wystawy otwarto na stronach poświęconych Bożemu Narodzeniu, a te widziane w krypcie wyniesiono z kolei z Muzeum Katedralnego (do którego też wstąpiliśmy, zastając salę z Maestą bez ani jednego zwiedzającego), bo dokładnie tylu nie zobaczyliśmy w jednym z muzealnych pomieszczeń.
Oczywiście całego wyjazdu, ani jego żadnego fragmentu, nie uważam za czas stracony. Ja tam mogę do Sieny po wielokroć. Nie muszę mieć dodatkowej wątpliwej w swojej nazwie wystawy.
Niewątpliwie za to korzyścią było znalezienie się w katedrze w niedzielę 2 grudnia. Turystów niemal jak na lekarstwo. Mogłam więc do woli przyjrzeć się niektórym skarbom świątyni.
Mimo różnic formalnych i ikonograficznych między amboną Nicolo Pisano a naszą pistojską wyrzeźbioną przez jego syna, odsyłam do artykułu "Święty Andrzej". Na pewno trochę pomoże i w patrzeniu na sieneńskie dzieło.
O posadzkach w katedrze też już pisałam, ale ... zachwycona manuskryptami zawsze prześlizgiwałam się tylko wzrokiem po freskach Pinturicchio w Bibliotece Piccolominich. Więc na nie przyszła teraz kolej, by im się baczniej przyjrzeć.
Zapewne wiele osób wchodzących do Librerii czuje swoiste przytłoczenie. Olbrzymie kompozycje napierają ze ścian na oglądających i same na siebie. Gdy się idzie posłusznie w kolejce zwiedzających, ma się małą szansę, by to wrażenie minęło. Błogosławiona więc wystawa-niewystawa, bo skusiła mnie na Sienę.
Lubię wprowadzać porządek do własnych wrażeń, nie opierać się tylko na nich, ale znaleźć wiedzę na dany temat, pewną konstrukcję, wątek, kolejność. Tak można zrobić w przypadku cyklu fresków umieszczonych na ścianach biblioteki. I od niego zacznę.
Pinturicchio (to pseudonim Bernardina di Betti) w zawrotnym tempie kilku początkowych lat  XVI wieku stworzył wraz ze swoimi uczniami (ponoć był pomiędzy nimi i młody Rafael) barwną historię. Co ciekawe, barwy zachowały się w stanie niemal nienaruszonym, gdyż pomieszczenie ominęły poważne nieszczęścia typu pożar, czy zalanie, także nie odprawiano tu nabożeństw, a więc nie używano świec i kadzideł.
Cykl pokazuje istotne fragmenty z życia Eneasza Silvio Piccolominiego znanego jako papież Pius II, kojarzonego także z rodzinną miejscowością Corsiganno, przez niego przebudowaną na Pienzę, któ®a akurat nie jest bohaterem żadnego z dziesięciu sieneńskich fresków.
Historia zaczyna się z prawej strony okna i pokazuje jak dwudziestosześcioletni Piccolomini, będący wtedy sekretarzem biskupa z Fermo, wyrusza z portu w Piombino na Sobór w Bazylei. To bogato odziany jeździec namalowany centralnie na pierwszym planie, odwracający ku nam głowę. Ciekawa jest taka konwencja teatralizacji, tak jakby postać miała świadomość widza, mnie obserwującej historię sprzed lat. Patrzę na fresk i najpierw myślę, a jednak zalało kiedyś ściany, dopiero po chwili spostrzegam, że to okrutna burza, która powoduje, że Eneasz, zamiast do Bazylei, trafia na afrykańskie wybrzeże.  Trochę zastanawiające są barwy tęczy symbolizującej tutaj akurat dobre zakończenie przygody. Bo przecież widać, że kolorystyka nie sprawiała trudności malarzowi. A może to jakiś mało spostrzegawczy uczeń uczynił? Tylko dlaczego mistrz nie poprawił?
Może wypływa to z faktu, że nie było jeszcze zbyt wielu wzorców przedstawień burzy w malarstwie? Jakże odmienną burzę maluje w tym samym czasie, na przykład, wenecki malarz Giorgione (by zobaczyć tamten obraz, kliknij). Już bliżej jej do "Przejścia przez Morze Czerwone" z Sykstyny, autorstwa Domenico Ghirlandaio.
Mojej uwadze nie mógł umknąć też pies, wszak to chart, kuzyn Bojanglesa. Zaraz za człowiekiem, który trzyma psa na smyczy stoi dziwaczny biały koń z długimi uszami. A cóż to za stwór?
Drugi epizod pokazuje Piccolominiego jako ambasadora na szkockim dworze, konkretnie na audiencji u króla Jakuba II. Nie wiem, dlaczego nie zrobiłam  ogólnego zdjęcia. Samo miejsce akcji prezentuje antykizująca architektura z wymyślnym krajobrazem, bardzo charakterystycznym dla stylu malarza.
http://www.atlantedellarteitaliana.it/immagine/00020/13371OP144AU21309.jpg
Dobrze chociaż, że mam zbliżenie, na którym widać nierzucające się w oczy szaty, może ze względu na to, że misja była tajna. Eneasz w tym czasie ma 30 lat i nie jest jeszcze kapłanem.
Trzecia historia wskazuje na moment przyznania mu tytułu cesarskiego poety na dworze Fryderyka III w Wiedniu. Widzimy moment nałożenia mu wieńca laurowego. Eneasz został wysłany do cesarza na życzenie antypapieża. Ta scena zatrzymuje mnie na dłużej. Tyle się tu dzieje ... na drugim planie :) Co tam na drugim, komentujący są w każdych czasach, może zazdroszczą takiego tytułu? Moją uwagę ściągają na siebie grający w karty na schodach, kobiety na balkonie, służąca wieszająca pranie i, o zgrozo!, mężczyzna bijący kobietę.

40 letni Eneasz za blisko to z Kościołem nie był, wspierał wszak świecką władzę cesarza, ale jego charakter przybliżył go do katolicyzmu. Na czwartym fresku widzimy akt uległości wobec papieża Eugeniusza IV, który składa jako wysłannik Fryderyka III. Mimo, że w rzeczywistości papież był wtedy chory i podjął Piccolominiego w sypialni, na fresku widzimy piękną aulę tronową.
W tle, po lewej stronie tronu papieskiego widać coś z lekka dla mnie niezrozumiałego. Piccolomini otrzymuje kapelusz z rąk papieża, ale ma być to inwestytura na biskupa Triestu, więc powinien być wręczany pierścień i pastorał.  Kapelusze to raczej były i są kardynalskie, a odpowiednia scena otrzymania takowego niebawem się tu pojawi.
Już jako biskup Sieny znowu spotyka Fryderyka III i prezentuje mu jego narzeczoną Eleonorę Aragońską. Tu już mam większą trudność, na co patrzeć, bo zachwyt budzi i strojność narzeczonych, i orszak, pełen świetnie namalowanych portretów ówczesnych znakomitości miasta, wcale nie dworzan cesarza. W centrum fresku widzimy specjalnie na tę okazję zbudowaną kolumnę z herbami narzeczonych, ponoć istnieje ona po dziś. Szukałam jej (używając street view) przy Bramie Camollia (tam odbyło się spotkanie cesarza z księżniczką), potem dotarłam, że to raczej na obecnej Viale Vittorio Emmanuele II mam szukać, aż znalazłam ... tylko starą widokówkę
No i teraz dopiero mamy scenę wręczenia kardynalskiego kapelusza. Raczej nic nie wskazuje na jakieś konkretne miejsce, gdzieś w Rzymie, na obrazie w centrum fresku (na początku myślałam, że on pomoże mi rozpoznać lokum) widzimy tzw. sacra conversazione, czyli świętą rozmowę, typ przedstawień z Marią i Dzieciątkiem pomiędzy świętymi, którymi tutaj są Jakub i Andrzej, patroni rodu Piccolomini.
Miejsce akcji następnej sceny, jeśli nie z doświadczenia, to jest rozpoznawalne z tytułu - bo to Pius II jako nowy papież przybywa na Lateran. Przed błogosławiącym tłumy papieżem klęczy jakiś duchowny, który zapala pochodnię na znak przemijalności ziemskiego życia. Nie będę się bawić w podkładanie tekstów, ale przyznacie sami, że kuszą te rozgadane tłumy? Czy wszyscy otwierają usta ku modlitwie?
Zastanawiająca jest postać na przedplanie. Bo niby trzyma baldachim, ale jego postawa, twarz, czyż nie przypomina Chrystusa? Nie znalazłam wyjaśnienia.
W ósmej scenie Papież Pius II przygotowuje krucjatę, której celem jest odbicie Konstantynopola zawładniętego przez Turków Osmańskich. Niektórzy nazywali to wydarzenie Soborem w Mantui. Scena jest bardzo nietypowo zorganizowana. Niby jest już znana nam forma loggi z krajobrazem w tle, papież zasiada na tronie, ale dziwne jest to wydzielenie kardynałów kotarą. Z Piusem II rozmawia rozpoznawalnie sportretowany, jako starzec, Gennadius - patriarcha Konstantynopola.
Teraz zatrzymuje nas moment kanonizacji św. Katarzyny, oczywiście ze Sieny.
Nie dotarłam jeszcze do materiałów, czy naprawdę podczas takiej uroczystości wystawiono na widok publiczny zwłoki Świętej.  Wszak dzieje się to 80 lat po śmierci słynnej tercjarki. Czy wtedy jeszcze nie odcięto jej głowy? Co, przyznam, jest dla mnie makabrycznym pomysłem.
Sam ubiór zmarłej i lilia przypominają jedno z najstarszych jej przedstawień z Bazyliki San Domenico.
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/f/f9/St_Catherine._San_Domenico.jp
Zachwycam się długimi białymi świecami trzymanymi przez uczestników, widać na nich nawet kapiący wosk. Myśli zaraz schodzą na moją własną działkę. Przecież te świece nie mogły być z parafiny, a są białe. Czyżby łojowe, nie woskowe? Zwróćcie uwagę na dwóch mężczyzn odwróconych przodem do patrzącego. Mówi się, że to portret Rafaela (z lewej) oraz autoportret Pinturicchia.
I docieramy do kresu życia słynnego papieża. Przybywa do Ankony, by zagrzać do boju wojsko wyruszające na krucjatę. Sam zresztą chyba jest też mocno rozgrzany trawiącą go gorączką. Osobiście już nie spotyka się z wenecką flotą, widzi ja jedynie z okien pałacu, w którym umiera.
I znowu interesujące są tu wyraziste portrety, sceny z tła, drobiazgowość pomagająca nam wyobrazić sobie odległe czasy.

Skupiłam się tylko na cyklu, ale przecież są jeszcze łączenia między poszczególnymi scenami, aniołki, ornamenty zwane groteskmi. Jest cały bogaty sufit, który wszystkim współcierpiącym na bóle szyjnego odcinka kręgosłupa polecam oglądać w lustrze. Znajdziecie je gdzieś na meblach wystawiających manuskrypty. A przecież na środku pomieszczenia stoją starożytne gracje.
Jejka! Jak to wszystko opisać? Jak zapamiętać? Nie da się.
I tak radość, że w końcu "rozpracowałam" dworskiego i zdobnego Pinturicchia :)
Nie ma co żałować złudnej wystawy, Siena wszystko wynagrodziła.


sobota, 12 stycznia 2013

SPOKOJNIE

Ostatnio fascynuje mnie akwarela. Nigdy nie posługiwałam się tym medium. Dużo z Was zauważyło już nowy nagłówek. To jedna z pierwszych próbek. Jeszcze nie wiem, w jakim kierunku pójdą poszukiwania, czy więcej ekspresji, czy może coś bardzo spokojnego, wyciszonego?

Ups! Skłamałam. Przecież posługiwałam się akwarelą, w dzieciństwie. Jak pewnie wiele osób. Dlaczego dzieci malują tą techniką? Na pewno wspiera spontaniczność, ale nie jest wcale łatwa, chociażby ze względu na specyficzną kolejność użycia barw. Łatwo się ją spiera, może to taki praktyczny aspekt? Jako nauczycielka nigdy nie zalecałam akwareli.

Dzisiaj wklejam absolutnie nie spontaniczną akwarelę, za to z kilkoma perspektywami - taki przegląd Piazza Duomo w Pistoi.



piątek, 4 stycznia 2013

MISTERNE PIĘKNO

Za oknem mgła. Zimą głównymi bywalcami ogrodu są ptaki oraz psy, najczęściej wyprowadzane przez Krzysztofa.
Dzisiaj wyszłam ze smokami i spostrzegłam, że jeszcze jeden gatunek opanował przestrzeń.
Tak jak nie przepadam za pająkami. Przyznam się. Boję się ich okrutnie!
Tak pajęczyny budzą mój podziw. Poruszają cudownymi strukturami, lekkością, klarowną kompozycją, cierpliwym snuciem swojej walki o życie. Czasami są doskonale regularne, czasami szalone. Bywają tylko nitki - zapowiedzi.
Wszystkie niezwykłe. Czyż nie?