Podczas kulinarnego tygodnia ważniejsi byli, oczywiście, goście, woziliśmy ich w takie miejsca, które mogły zachwycić, zainteresować, bez względu na stopień zainteresowania sztuką.
A jednak. Były takie okazje, gdy i ja spotykałam coś nowego.
I nie będzie to nietoperz na Diabelskim Moście, lecz miasteczko, które ciągle przejeżdżałam, bo ... trzeba w góry, bo tylko Diabelski Most i na nic więcej już czasu nie było.
Zaciągnęłam ekipę na krótki spacer po Borgo a Mozzano.
Gdybym miała w kilku słowach je opisać, to senność, bogato rzeźbione drzwi, zegar, który z ledwością zmieścił się na dzwonnicy.
Nie dało się nie zauważyć spektakularnej formy ołtarza, której dotąd nigdzie nie spotkałam. Tu aż się prosiło o tytuł piosenki "Schody do nieba", choć treściowo to może niekoniecznie.
W takim małym miasteczku zaskoczyło mnie odkrycie majolik z warsztatu della Robbia. Barwnego "Zwiastowania" i bielusieńkiej Marii Magdaleny, zapewne inspirowanej tą drewnianą, Donatella.
Dla równowagi, w ołtarzu bocznym obraz z nochalem (bardziej go zapamiętałam, niż to, że całość poświęcona jest Matce Bożej Różańcowej).
Tego samego dnia poznałam jeszcze jedną nowość, nie nowość. Prowadziłam gości do wieży Guinigi w Lukce, ale po drodze zatrzymaliśmy się przy Torre dell'Orologio. Pracujący tam strażnik i bileter namówił nas na wdrapanie się na tę smuklejszą i wyższą wieżę.
Nie ma na niej dębów karłowych, ale za to bardziej centralne położenie pozwala zajrzeć niemal w każdy zakamarek starej Lukki.
W jeden zakamarek dało się zajrzeć tylko z ziemi. Szliśmy koło kościoła San Frediano, w kierunku murów i odkryliśmy wielkie puste krużganki. Gdzieś ktoś ćwiczył na fortepianie. Z innych pomieszczeń dolatywały dźwięki koncertu. Okazało się, że te wielkie przestrzenie poklasztorne są siedzibą Collegio Reale (Królewskiego Kolegium), placówki co najmniej kulturalnej :) W programie na ich stronie widać wiele imprez muzycznych, plastycznych, itp.
W następnym dniu wszystko było już znane, choć ... Czekając na gości wypatrzyłam, że można zwiedzać nie tylko grotę z kopalnią marmuru. Jest też oferta innej firmy proponująca wjazd jeepem na otwarte przestrzenie, dużo wyżej położone. Nie skorzystałam wtedy, bo nie było już czasu, lecz zrobiłam plany na przyszłość. Wybiła mi je z głowy Kinga, która wybrała kiedyś tę formę zwiedzania marmurowych wyrobisk i powiedziała, że z moim lękiem, to mam sobie tę wycieczkę wybić z głowy.
Pozostaje mi jedna maluśka nowinka - maszyny do rzeźbienia! Jejka, gdzie etos rzeźbiarza? Gdzie mięśnie obolałe od uderzeń młotem w dłuto? Gdzie pył w oczach i raniące odpryski?
Michał Anioł w grobie się przewraca.
Niedziela zapowiadała się na dreptanie utartymi szlakami, ale Festiwal Teatrów w Certaldo zabronił nam wstępu do centro storico. Malutka kolejka (funicolare), którą można wjeżdżać do Certaldo Alto podsunęła mi inny pomysł. Jeszcze nigdy nie wjeżdżałam funicolare łączącą Montecatini Terme z Montecatini Alto. No, to jedziemy!
Kilometrowy odcinek pokonuje się w około 6 minut, po drodze mijając zjeżdżający z góry wagonik.
Zawsze to coś nowego!
Ostatni dzień pobytu naszych gości też przyniósł nowinki.
Najpierw rozgrzane słońcem Seggiano.
Schowanych w cieniu staruszków, witających się z nowo przybyłymi koleżankami.
Niewielki kościół z brzydkim, przez co dziwnie pięknym i przejmującym, Chrystusem.
Zamknięte oratorium z freskami, które wiem, że powinnam zobaczyć.
A dookoła zieleń.
W wielkim kontraście do tego, co jeszcze tego samego dnia zobaczyliśmy.
Czy zielono, czy płowo. Samograje. Przepadam!
Cały pobyt zakończyliśmy w Pienzy zalanej najlepszym światłem zachodzącego słońca, spokojnej.
Większość turystów już wyjechała, część zajęła z góry upatrzone stolikowe pozycje. Tylko my, ciągle syci po obiedzie u Roberto, nie mieliśmy ochoty na nic do jedzenia.
Odkryliśmy makietę z placem w Pienzy, prezentującą (po wrzuceniu do automatu 50 centów), na czym polega meridiana katedry.
W dzień przesilenia cień szczytu fasady nachodzi na koło ze środka placu. To samo koło we wrześniu służy za cel toczonych po bruku serowych gomółek. Gdy nasi goście żegnali Toskanię, było puste, aż się prosiło o jakąś zabawę.
Już mieliśmy wracać, gdy po drodze zajrzeliśmy do krużganków przy kościele San Francesco.
Już nie są kościelne. Należą do Relais Il Chiostro, ale wolno na nie wejść, czego nigdy sobie nie odmawiam. Krzysztof wypatrzył, że z krużganków da się wejść do niewielkiego ogrodu, z którego rozciągają się bajkowe widoki. W ogrodzie stało wiele zajętych stolików, ale okazało się, że można usiąść przy tych nienakrytych, zamówić jedynie aperola i patrzeć, co słońce wyczynia z wypłowiałymi po żniwach wzgórzami.
Idealna chwila na zakończenie wakacji naszych gości.