czwartek, 27 grudnia 2018

PORTRET TOBBIANY

Podsumowania świąteczne zacznę nietypowo, od końca, ale wiem, że wiele osób czeka z niecierpliwością na relację z wernisażu. Wiem też, że duża część nie używa Facebooka, więc nawet pierwsze filmowe impresje są im niedostępne.
Wczoraj nie miałam sił pisać, wróciłam pełna pozytywnych emocji, ale i zmęczona do granic możliwości, a może i poza nie? Aż dziw, że zasnęłam po tym wszystkim. Myślałam, że całość potrwa maksymalnie godzinę, wróciłam szczęśliwa po trzech.
Zacznę od początku.
Przypomnę najpierw zapiski z 21 marca ("LA GENTE"). Rok temu postanowiłam, że 2018 będzie pod hasłem "portret". Rzuciłam się na głębokie, nieznane sobie wody. Uważałam, że nie potrafię, że to jakaś specjalna, niedostępna mi umiejętność. Dawno temu namalowałam czarno - biały portret na desce i to wszystko. Ciągle byłam przekonana, że to nie dla mnie. W końcu postanowiłam chwycić byka za rogi. Moje pierwsze kroki widzieliście, w oprócz już wspomnianym artykule, w notce "LA CUOCA".
Gdy poczułam wiatr w żaglach, zaczęłam realizować pałętający się po mojej głowie projekt.
Otóż wymyśliłam sobie, by namalować portrety mieszkańców Tobbiany.
Założeniem była absolutna tajemnica, do której dopuszczony był, oczywiście, pryncypał, moja siostra i przyjaciółki w kraju, Joanna oraz Polacy odwiedzający nas na plebanii (którzy byli informowani o kategorycznym zakazie publikowania zdjęć z pracowni, do czasu wernisażu). Nikt z Włochów nie wiedział nic, bo nie byłam pewna powiązań, czy ktoś gdzieś przypadkiem nie wypapla sekretu.
Jak utrzymać tajemnicę i malować portrety? Z pomocą przyszła mi współczesna technika i aparat z dobrym zoomem oraz godziny polowania na ludzi, a to z domowych okien, a to podczas różnych imprez.
Wybór warunkowała perfekcyjna jakość zdjęcia. Tylko jedno było zrobione przez Krzysztofa. Wrócił kiedyś od najstarszego mężczyzny w Tobbianie (chyba 97 lat) i pokazał mi jego zdjęcie. Oczy wypełnione łzami i jego życiowa historia pozwoliły mi na wyjątek autorstwa zdjęcia, będącego bazą do portretu mężczyzny z kroplami wody w tle.
Uzbierałam ponad 1000 zdjęć, ale często były zbyt poruszone, mało reprezentatywne dla danej osoby, albo nie miałam natchnienia, jakby je zinterpretować. Przy wyborze kierowałam się też płcią, z natury rzeczy spotykam tu więcej kobiet, więc musiały przeważać liczebnie w namalowanej reprezentacji mieszkańców Tobbiany.
Portrety zawiesiłam grupami, nie kierowałam się chronologią ich powstawania.
Omówienie zaczęłam od proboszcza, jako praprzyczyny mojego pojawienia się w Tobbianie. Jest to jedyny obraz prezentujący głównie dłonie, nie twarz, ujętą od mało znanej parafianom perspektywy. Przeważyła funkcja, miałam też potrzebę utrwalenia chwil z letnich, porannych Mszy, gdy słoneczne światło prześwietlało hostię.
Zaraz obok proboszcza pojawili się najbliżsi współpracownicy: kościelny, organista, pomocnik kościelnego, pani prowadząca śpiewy. W jej portrecie dodałam od siebie kolczyki w kształcie klucza wiolinowego i nuty z ulubionej pieśni religijnej.
Potem następują osoby, które znam z wykonywanych zawodów, pewnych życiowych historii, kobiety z różnie interpretowanymi przeze mnie włosami, fryzurami, ubiorami. Ludzie uprawiający sport, relaksujący się nad morzem, osoby, które kojarzę z roślinami, zwierzętami, itp.
Na końcu został ulokowany (ale i też namalowany jako ostatni) autoportret z chlebem, jako pewien punkt odniesienia do pryncypała z naprzeciwka, którego ręce trzymają chleb mistyczny, moje - powszedni. To był najtrudniejszy obraz, bo nie znam swoich charakterystycznych min, a i nie przepadam za swoimi zdjęciowymi wizerunkami.
Świadomie wpuściłam ludzi na tor myślenia o pejzażach. Udało się znakomicie! Nikt nie pomyślał, że "Portret Tobbiany" może oznaczać wizerunki jej mieszkańców. Wszyscy, ale to wszyscy, oczekiwali pejzaży, panoram, itp. Nikt nie zwrócił uwagi na pierwsze słowo w tytule.
Niestety, nie mam zbyt wielu zdjęć, bo sama w ogóle nic nie robiłam, a i Krzysztof musiał dzielić uwagę między telefonem a zwiedzającymi.
Nie chciałam z kolei prosić nikogo z zewnątrz, żeby dać ludziom komfort oswojenia się z tym, co widzą, pokazać, że oni są najważniejsi, a nie dokumentacja. Dobrze, że proboszcz nagrał wchodzących na wystawę, bo, oczywiście, ja za bardzo zaufałam baterii aparatu nagrywającego film, więc możecie zobaczyć wejście i tylko początek mojego przemówienia - czytanego, prawie w całości, z kartki, bałam się, że emocje nie pozwolą mi na opowiedzenie o idei projektu.


Szkoda, że nie nagrały się oklaski, gdy mówię mieszkańcom, że po długich chwilach spędzonych z ich obliczami, są mi bliżsi, bardziej interesujący i naprawdę piękni. A tak jest rzeczywiście. To już są inni ludzie.
Na filmie nagranym telefonem chciałam wyróżnić dwie postaci: chłopca, który wchodzi wpatrzony w telefon komórkowy oraz wysokiego mężczyznę w zielonej pikowanej kurtce, który z rozanielonym wzrokiem rozgląda się po wystawie - to burmistrz gminy, zarazem mieszkaniec Tobbiany.


Widzicie tu tylko część przybyłych, którzy zaraz zaczęli dzwonić i pisać do swoich, żeby dotarli na wystawę.







Wernisaż ubogaciłam poczęstunkiem oraz trzema filmami poklatkowymi śledzącymi proces powstawania trzech obrazów.


Rano poszliśmy posprzątać po wernisażu, ustawić sztalugę z wypisanym założeniem ideowym projektu. Zajęło to znowu o wiele więcej czasu, niż przewidywałam, bo zaczęli się schodzić następni.

Jeden pan, ponoć straszny maruda, ciągle pisujący ze skargami do prasy, tym razem przeszedł na jasną stronę mocy i poruszony wystawą zadzwonił zaraz po lokalnego dziennikarza. Dobrze, że nie byłam ubrana zupełnie na roboczo, choć i tak moja pokora została wystawiona na próbę.


W najbliższych dniach postaram się o lepsze fotografie obrazów, bo jednak telefon bardzo niszczy miękkość plamy i materię farby.
Na razie filmowy przegląd:




Dodam jeszcze, że taki, a nie inny, kształt wystawy był możliwy dzięki proboszczowi, który sam zbudował punkty oświetleniowe i połączył w całość. Oczywiście pomoc miałam i pod wieloma innymi postaciami, poczynając od wielkiego wsparcia dla całego przedsięwzięcia.
Z całego serca dziękuję!
Najtrudniej opisać emocje, łzy wzruszenia, nie tylko na mojej twarzy, mnóstwo śmiechu, i radości. Pławię się wręcz w podziękowaniach osobistych i tych w księdze gości, w wielu cudownych słowach i komplementach, czy to na Facebooku czy w grupie whastappowej Pro Loco. Starałam się niczego nie oczekiwać, na nic się nie nastawiałam, tym bardziej jestem przeszczęśliwa, że z takim odzewem spotkało się moje malarstwo.
Mam nadzieję, że 40 obrazów tłumaczy, dlaczego blog został przestawiony na daleki, boczny tor. Pędzle mają większą siłę przebicia :)
Jedyne zdjęcia autorki mam dzięki uprzejmości Paoli:


WYSTAWA BĘDZIE CZYNNA DO KOŃCA STYCZNIA, ZAWSZE OD 10:00 DO 19:00

sobota, 22 grudnia 2018

WYSTARCZY UWIERZYĆ


Cuda, cuda ogłaszają!
            

czwartek, 20 grudnia 2018

PORTRET TOBBIANY anons

Zapraszam serdecznie, wszystkich mieszkających tu na stałe, 
jako i przejazdem, na wystawę 40 moich obrazów, dotąd nigdzie niepublikowanych.


Wystawa będzie trwała do 31 stycznia, w godzinach 10:00 - 19:00

poniedziałek, 17 grudnia 2018

IL PRESEPE

W końcu parafia doczekała się klasycznej szopki.
Szopka nie jest nowa. Powstała w 2000 roku dla Misericordii w niedalekiej miejscowości Oste, ale że Misericordia zajmuje się głównie pomocą medyczną, to miejsce przeznaczone na szopkę postanowiono przerobić na ambulatorium. Konstrukcja powędrowała do czyjegoś garażu, z zaznaczeniem, że za pół roku znajdzie się inne miejsce. Minęło kilkanaście lat, miejsca nie znaleziono, a właściciel pomieszczenia chciał je w końcu odzyskać. Zaczął szukać po pobliskich parafiach, kto by przytulił "bożonarodzeniowe obowiązkowe we Włoszech". Wszędzie już mieli swoje żłóbki, tylko Tobbiana nie dorobiła się takowego, ponieważ przez lata organizowała "żywą szopkę", albo brała udział w konkursach, więc sama parafia nic nie miała.
Przewieźć szopkę to nie takie halo, gdy ma ona wymiary, tak mniej więcej, 3 x 2 x 2 metry.
Mamy w parafii człowieka z lawetą, ale okazuje się, że prawo nie pozwala przewozić nic innego poza pojazdami zmotoryzowanymi. Proboszcz zadzwonił do carabinieri, którzy wydali zezwolenie na nocny przejazd, a potem eskortowali ten niecodzienny transport.
Wstawienie szopki do oratorium wymagało jej niemal całkowitego demontażu i obrócenia o 90 stopni. To było w maju.
Na jesień trzech wspaniałych parafian zaczęło powolutku dłubać w konstrukcji. Uruchomili figurki, dorobili nowe oświetlenie (poprzednie było ogólne), zamontowali rynnę na rzeczkę. Pomagał im dzielnie Krzysztof, który obił całość tkaniną, a ja dodałam wzgórza z mchu, dorobiłam drobne elementy, namalowałam pizzę i, obowiązkowo, psa Otto, który dzielnie towarzyszył swojemu panu podczas każdego spotkania. A że jego właściciel jest kowalem, to i namalowana psina też stanęła przy takiej figurce.
8 grudnia, w tradycyjnym dniu rozświetlania choinek, otwierania presepe, nasza szopka została pokazana i pobłogosławiona. Dodatkowo przygotowałam prezentację zdjęć z dnia przyjazdu żłóbka do Tobbiany i jego naprawy. Nie mogło zabraknąć drobnego poczęstunku w postaci panettone i prosecco. To już w korytarzu, w którym, na corocznym kiermaszu, można było jeszcze nabyć ozdobione przeze mnie gwiazdy betlejemskie i inne dekoracje, przygotowane wraz z parafiankami.
Nie ma teraz dnia, by ktoś nie zaglądał do presepe. Wielu ludzi mówi: "tego nam trzeba było, takiego prawdziwego, tradycyjnego". W planach jest rozbudowa i cyzelowanie detali, ale to już w przyszłych latach.


środa, 5 grudnia 2018

PATRON LEKARZY

Jeszcze troszeczkę poczekam z prezentacją swojego projektu. Obrazy kończą się malować, wystawa zaczyna przyjmować realne kształty. 26 grudnia wernisaż.
Gdzieś pomiędzy tym miałam zrealizować specjalne zamówienie. Pani, która wyszła z raka, chciała w specjalny sposób podziękować swojej prowadzącej lekarce. Szukałyśmy wspólnie pomysłu, aż nagle przyszło mi do głowy, żeby namalować patrona lekarzy - Archanioła Rafała. Często przedstawia się go z kosturem wędrowca i rybą. I to był punkt wyjścia. Do tego dodałam techniki i stylizację malarstwa miniaturowego, prawdziwy pergamin i złoto. Klientka zadowolona, mam nadzieję, że tak będzie i z obdarowaną. Św. Rafał powędrował do ramiarza. Ciekawa jestem, jak sobie poradzi z taką pracą.
Zdjęć za dobrych nie mam, bo nie za bardzo miałam kiedy je zrobić. Trudno było telefonem oddać lśnienie złota, bo gdy je widać, to zatracają się kontury, a gdy widać kontury, słabo widać złoto. Przy okazji chciałam Wam pokazać coś, co mnie na początku bardzo zadziwiło, a co w końcu zaakceptowałam, zgodnie z panującymi tu zwyczajami, a nawet i prawem - to certyfikat autentyczności dzieła.