środa, 2 lipca 2014

RODZINNY PARK

Tata już wyjechał, ale wróćmy do niedzieli sprzed półtora tygodnia, gdy razem ruszyliśmy ku willi ...
O, nie! Nie zdradzę nazwy. To willa, do której już raz chciałam dotrzeć, wtedy przez pomyłkę trafiliśmy do willi Peyron.
Tym razem sprawdziłam wszystko, adres, godziny otwarcia, drogę dojazdu. Nie przewidziałam tylko kartki na furtce, że wyjątkowo w tym dniu ogrody przy willi są zamknięte.
Hmm ...
Mam plan B, a właściwie P.
Dobrych kilka lat temu usiłowaliśmy, właśnie z Tatą, wejść na teren Parku Pratolino. Potem pojechałam tam tylko z Krzysztofem, zabrakło mi baterii w aparacie. Innym razem podjęliśmy próbę, licząc na łaskawość pogody - nawet nie dojechaliśmy na miejsce, do odwrotu zmusiła nas ściana deszczu.
Tej niedzieli wszystko pięknie się złożyło, dobra pogoda, Tata w składzie wycieczkowej ekipy, Villa Demidoff stojąca otworem dla gości.
A, nie, nie.
Willa, sama jako taka, otworem nie stała, ale park przy niej i owszem.
Może jednak chociaż kilka słów o niej. To prosty budynek, będący kiedyś siedzibą paziów służących Medyceuszom. Ponoć nieistniejąca willa była jedną z najbardziej okazałych budowli spośród wszystkich należących do rodu. W 1820 roku wysadzono ją, była zbyt kosztowna w utrzymaniu dla władcy z dynastii Lotaryńskiej, która panowała  w Toskanii w XVIII i XIX wieku. A takich willi przecież miał wiele do utrzymania. Nie jest lekko być władcą.
Rzeźby z parku wywieziono do Ogrodów Boboli. Coś tam jednak w nim zostało.

Ogród we włoskim stylu zamieniono na angielski, znacznie powiększając obszar parkowy.
Częściowo przetrwały struktury zaprojektowane przez Buontalentiego (słynnego twórcę grot, między innymi tych w Boboli). Jest to nie tylko grota, ale i bardzo zgrabna kaplica z podcieniami.
Ze starej willi zostały także stajnie i inne budynki obsługujące kiedyś całą posiadłość.


Po śmierci Leopolda Lotaryńskiego posiadłość kupił rosyjski książę Paweł Demidow (nazwisko tutaj pisane jako Demidoff). Gdy umarł ostatni spadkobierca, całość przeszła na własność Powiatu Florencja.
To olbrzymi teren, jest gdzie się zaszyć, dla każdego wystarczy cienia, co wykorzystuje wiele, wiele włoskich rodzin.
Niewielu tu turystów, a mieliby gdzie odpocząć po trudach zwiedzania Florencji, która ścieli się u podnóża. Każdy znajdzie dla siebie jakieś miejsce odosobnienia, w ogóle nie czuć tłumów.
Szkoda tylko, że Apeniński Kolos Giambologny ciągle w remoncie, tylko zasłonięte rusztowania ze zdjęciem rzeźby pozwalają wyobrazić sobie jego rozmiary i sposób panowania nad parkiem.

Snuliśmy się po parku, zaglądaliśmy w niektóre zakamarki.
Znajdzie się w nim trochę smaczków.











Jednak ogólnie nie jest specjalnie dobrze utrzymany. Drogę często grodzą liny i taśmy. Może to dlatego, że powiat ma zbyt dużo obiektów, a Parco Pratolino nie zarabia na siebie, gdyż wstęp do niego jest bezpłatny.
Błogie, niedzielne lenistwo.
Przysiedliśmy na lodach (niestety konfekcja fabryczna, ale jako taka), zjedzonych w barze mieszczącym się w starym budynku pocztowym.
Jeśli ktoś zgłodnieje, może się też tam posilić. My byliśmy po obiedzie, ale jeszcze uraczyłam się aperolem, a co! No więc znowu Kinga została przywołana w myślach, tym bardziej, że spotkaliśmy niezwykłego Francuzika z ogonem i z charakterkiem :)
Niezbyt stałym elementem wystroju parku, poruszającym nawet moją nieczułą motoryzacyjnie duszę, był taki elegancki fiat.

Wzięłam szkicownik, ale nawet go nie otworzyłam. Nawet już sobie zasiedliśmy na kamiennej ławce w cieniu, w cieniu domu i olbrzymich, właśnie kwitnących lip. Jednak do rysowania nie doszło.
Najpierw poszłam przyjrzeć się bliżej rzeźbom stojącym w szczerym polu.

Potem skupiłam się na rodzinach buszujących wśród balotów siana.

Podczas przyglądania się ludzkiej rodzince, dzięki spostrzegawczości pryncypała i mojemu refleksowi, razem możemy przyjrzeć się zajęczej rodzinie.

Aż w końcu dopadła mnie przedstawicielka najliczniej reprezentowanej rodziny w tym parku - pszczół, pilnie pracujących wśród lip.
Dobrze, że nie mam uczulenia, więc skończyło się na bólu i opuchniętym paluchu.


10 komentarzy:

  1. Pięknie tam! Nawet jeśli nieco zaniedbane to wszystko, to ma jakąś nonszalancką elegancję, dawny szyk.
    Nie wiem, czy ogon u bulwy świadczy o charakterku, nasz ciemniak ma ogon w stanie szczątkowym, ale charakter wybitny. Może to o kolor chodzi?
    Aperol. och, aperol.... :)
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dlatego zapewne będę tam wracać Tak i kolor i charakter bardzo krakowski, hi hi hi.

      Usuń
  2. A wiesz Małgosiu, niedawno, chyba w Rai- 1 pokazywali prezentowany przez ciebie park. Wówczas, moją uwagę zatrzymała olbrzymia rzeźba Apenińskiego Kolosa, która na filmie prezentowana była w całej okazałości, a że niezbyt dokładnie śledziłam program, to nie wiedziałam co to za miejsce, no i jakby na zamówienie, odpowiedź znalazłam u ciebie. Spacerowałam razem z Wami po Parku Pratolino, ciekawie zaprezentowanym przez ciebie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo Ci, Małgosiu, zazdroszczę doświadczania tych pięknych ogrodów. Czytam z wielka przyjemnością poświęcone im wpisy i obiecuje sobie, ze pojadę, zobaczę, zlegnę, oczy ucieszę, duszę ukoję. Ale cóż - jestem tam tylko dwa tygodnie w roku (krótkich wypadów nie ma co liczyć) i, mając do wyboru ogród i inne destynacje, wybieram te inne. "Twoje" ogrody zapisuje jednak w pamięci (nawet jeśli dziurawej - przecież jest ten blog!) -- może kiedyś zaplanuję dwa tygodnie tylko z ogrodami? Albo chociaż z ogrodami w roli głównej?

    serdeczności z Gdańska

    iwona

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawe miejsce i tyle skarbów można tam znaleźć. Ja mam dosłownie 59 m od swojego okna Park Natoliński i nie mama wstępu / byłam tam i owszem ale na wyjątkowe zaproszenie/ a miejsca sporo i niszczeje. Umieszczono tu Centrum Europejskie i nie dla psa kiełbasa. Studenci z Europy graja w piłkę na trawnikach, pomnik Snguszkowej odnowiony na pieniądze podatników a wstępu brak. Miejsce, które pokazałaś jest wyjątkowe na niedzielny piknik i delektowanie się sztuką.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pani Małgorzato, do Parku Natolinskiego można wejść - pozdrawiam panią Mażenę, też mieszkam blisko. W sezonie organizowane są zwiedzania z przewodnikiem - byliśmy z mężem i córką; można też wejść po prostu na spacer, trzeba tylko zgłosić chęć u strażnika na wejściu. Są utrudnienia - ale są i pożytki z tego: park, wielki, w stylu angielskim, jest niemal bezludny, nieznany, tajemniczy i dziki... Z pomnika Natalii Potockiej uśmialaby się pani: ma "nieludzkie" proporcje, jej ułożona w stylu etruskim sylwetka wije się w talii niczym łasica na rękach damy Leonarda...
    Pozdrawiam, Aldona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od razu poszukałam fotografii w internecie. Myślałam, że Natalia jest bardziej ruchliwa :) Tylko od razu rozbolał mnie kręgosłup, gdy sobie wyobraziłam siebie pozującą w takim układzie :)

      Usuń