poniedziałek, 13 czerwca 2016

M JAK ...

... mus, motyw, muzeum, mostra, mistrz.

Po prostu, M jak Mitoraj.
Motywem przewodnim, a raczej motywacją,  trzydniowego wyjazdu zaraz po warsztatach kaligrafii była wystawa (mostramistrzMitoraja w Pompejach.


Żadnego stałego czytelnika nie muszę przekonywać, że fascynuje mnie twórczość Mitoraja. Kiedy parę miesięcy temu przeczytałam informację o wystawie na terenie antycznych Pompejów, wiedziałam, że muszę się tam wybrać.
Dodatkowo miałam niedosyt samych Pompejów, bo byłam tam raz, po południu i nie zdążyłam obejść terenu wykopalisk.
Najtrudniejsze było znalezienie wolnego i odpowiedniego czasu. Pogoda budziła moje obawy, że będzie za gorąco, ale sama nie chciałam jechać, a Krzysztof mógł dopiero po zakończeniu lekcji katechizmu i związanych z nimi uroczystości Pierwszej Komunii i Bierzmowania. Padło na pierwszy możliwy termin, czyli koniec maja. Idealnie przydały się nietypowe warunki atmosferyczne. Upał nie był nam groźny, a i deszcz spadł tylko raz, gdy byliśmy pod zadaszeniem. Ale o tym niebawem.

Myślę, jak tu napisać, żeby nie narzekać za bardzo?
Najpierw wspomnę, że tydzień wcześniej uszkodziłam obiektyw i pojechałam z wypożyczonym kompaktem, obcy aparat - trudność sama w sobie.
Oczywiście, same dzieła mistrza absolutnie mnie nie rozczarowały. Gdzieżby źle miały wyglądać, zwłaszcza w kontekście prawdziwego, choć skaleczonego antyku? Wszak i one takie okaleczone, niedopowiedziane. Miejsce dla wystawy trafione w dziesiątkę.
Czasami tylko przykro mi się robiło, gdy spotykałam je za roboczą kratą.

Zniesmaczona obserwowałam niektóre zachowania ludzi robiących sobie zdjęcia na tle rzeźb, tu wspomnę delikatnie o pocieraniu penisa jednej z nich. Jarmarczna reakcja. Zastanawiałam się, czy wszyscy zwiedzający mieli świadomość obcowania z rzeźbą współczesną, a nie pozostałościami po wybuchu Wezuwiusza?









Zapamiętawszy Pompeje z pierwszego pobytu, miałam wielkie trudności ze zgodą na tłumy depczące  (jako i ja) śladami mieszkańców zniszczonego miasta. Ewidentnie był to też dzień, gdy przywieziono ludzi z olbrzymiego wycieczkowca cumującego u brzegów Zatoki Neapolitańskiej.
Wyjątkowo trudno bylo mi zrozumieć, że przecież wszyscy chcą zobaczyć, że mają prawo do przebywania w Pompejach.
Ale jak to?
A moje intymne spotkanie z Mitorajem?
Zabrakło komfortu z Pizy, gdy sama chodziłam po salach muzealnych i cieszyłam się każdym detalem, nieprzesłoniętym przez nikogo (odsyłam do artykułu sprzed dwóch lat).
Musiałam się nieźle nagimnastykować, żeby zadziałał filtr "tylko ja i rzeźby". Bywało, że tylko plecak i kapelusz wchodziły w kadr, a już coś mi zgrzytało.

Tylko ptaszyna, niczego nieświadoma, szukała schronienia w murze, albo właśnie na rzeźbie.


Rzeźby czasami też same się broniły przed ludzkim chaosem.








To ciekawe doświadczenie. Diametralnie różne, a rzeźbiarz ten sam.
To był najgorętszy dzień z trzydniowego wypadu, w zachwycie jakimś starałam się nie dostrzegać temperatury, za wszelką cenę szukałam "rozmowy" z tymi, dla których tam pojechałam.
Obok przepływały słowa w wielu językach, a ja się cieszyłam i byłam dumna, że mówię językiem autora rzeźb, które budziły powszechne, lecz bywa że i zbyt powszechne, zainteresowanie.
Teraz już przestaję zupełnie narzekać. Zapraszam Was do świata Igora Mitoraja. A że jest to świat trzech wymiarów (co najmniej), to i będą powtarzać się dzieła, lecz w różnych ujęciach.











































16 komentarzy:

  1. Tak to wymaga spokoju i ciszy a to trudne gdy tylu chętnych.... Piękne. I jakie wymowne w tym miejscu...aż chciałoby się usiąść że szkicownikiem.....I słychać..I zamknąć oczy a potem kreski...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewniam Cię, Mażenko, nie poszkicowałabyś. I to mówię ja, która nie zwraca zazwyczaj uwagi na tłumy. Myślę, że specyfika tych tłumów przeszła wszelkie moje doświadczenia. Grupy z wycieczkowców sprawiają wrażenie jakiejś inwazji :)

      Usuń
  2. robi wrażenie !! ogromne !

    OdpowiedzUsuń
  3. Arcyciekawa wystawa, a Pompeje, jako miejsce ekspozycji rzeźb Mitoraja "trafione w dziesiątkę". Sale muzealne zapewniają spokojne studiowanie dzieł, jednak wkomponowanie rzeźb Mitoraja, w tak niezwykłe miejsce nadało im inny wymiar, potwierdzają to twoje zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Mitoraj prosi się o plenery. Chociaż wystawa w Pizie temu przeczyła. A może on taki wszechstronny wystawienniczo?

      Usuń
  4. Dla mnie niesamowite jest to, że można to wszystko zobaczyć!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego nie mogłam sobie odpuścić wystawy, gdy mam ją w zasięgu około czterech godzin jazdy pociągiem.

      Usuń
  5. Mam wrażenie, ze w Pizie, choć piękna - a może to fakt iż na żywo te cuda widzialem, ta wystawa była tylko makietą. Dopiero tu powala. A zdjęcia - boskie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo w Pizie to ona bardzo wystawowa, inny wymiar, a w Pompejach świetnie wpisana w kontekst. Dzięki za pochwałę zdjęć, wyobraź sobie, jak się musiałam męczyć z nieznanym sobie aparatem.

      Usuń
    2. Dzięki! Staram się, jak mogę, a że to czytsa przyjemność ...

      Usuń
  6. No uczta duchowa i estetyczna po prostu! Dziękuję Ci bardzo autorko Najlepszego Bloga o Sztuce Włoch.

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękne zdjęcia. Raczej do Pompejów nie pojadę, a Mitoraja wielbię - cieszę się, że mogłam zobaczyć foty, na których on tam po prostu wrasta... cieszę się, że jesteś Małgosiu moimi oczami i mogę to przeżyć dzięki tobie. Chciałabym tam spędzić dibę: zobaczyć w pustce, o zmierzchu i świcie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałam ostatnio zdjęcia z murów Lukki z rzeźbami Mitoraja, może jest tam na stałe? Jeszcze nie miałam jak sprawdzić, ale na wszelki wypadek piszę.

      Usuń